Dopasowane dżinsy, obowiązkowe obcasy, lekki makijaż. Po ciepłym uścisku ręki Sonia naturalnie przechodzi na „ty”. Od premiery „Rezerwatu” (2007 r.), w którym zagrała fryzjerkę z warszawskiej Pragi, jej akcje pną się w górę. Ale choć zawsze marzyła o ciekawych rolach – zwolniła, odkąd ma dom, męża, synka. Marzy o licznej rodzinie. – Nie chcę skończyć na układzie mąż, żona i jedno dziecko. Pochodzę z czwórki rodzeństwa i to mi się podoba.

Korzenie

Dorastała na Śląsku, w Żorach. W domu gwarno, pachnie ciastem. Z dwoma braćmi i siostrą Mają, która także wybrała aktorstwo, trzymają się wszyscy blisko do dziś. Rodzice zawsze wielką wagę przywiązywali do sprawiedliwości, uczciwości. W liceum Sonia podrobiła podpis w dzienniczku, by rodzice nie zobaczyli dwójki. W domu wybuchł skandal. – Zostało to podniesione do rangi przestępstwa! Moim rodzicom oszustwo, cwaniactwo nie mieści się w głowie.
W podstawówce i liceum ma fajnych nauczycieli i mądrych wychowawców. Chodzi do klasy matematyczno-fizycznej. Uwielbia matematykę. To coś więcej niż cyfry i wektory – to logiczne myślenie, bez którego w życiu i aktorstwie ani rusz. – Matematyk, pan Herman, uświadamiał nas i politycznie, i patriotycznie, organizował spływy kajakowe, wycieczki. Gdy był jakiś problem, szło się do niego. – Pamiętam pewną przykrą sytuację. Jedna z uczennic kradła. Gdy to do nas dotarło, byliśmy bliscy linczu. Pan Adam zorganizował spotkanie, podczas którego czuwał, aby emocje nie wzięły góry. Sprawił, że konflikt rozwiązaliśmy pokojowo. To była prawdziwa lekcja wychowawcza. Odtąd, gdy zdarzało mi się spotkać ludzi, którzy zrobili jakieś świństwo, wiedziałam, że powinnam dać i tej drugiej stronie możliwość obrony.
Nigdy nie miała poczucia małomiasteczkowości. – U nas dużo się działo. Nieważne, ilu mieszkańców ma miejscowość – wszędzie można znaleźć wartościowych ludzi.
Pytana o ormiańskie korzenie, Sonia wymownie wznosi oczy. – Oczywiście jestem dumna z mojego nazwiska, bo jest szczególne. Są tylko jedni Bohosiewiczowie, to rodzina Ormian polskich, z herbem. A Ormianie to naród wykształcony, o starej kulturze. Ale nieskromnością wydaje mi się opowiadanie o tym...

Objawienie

Miło wspomina fuksówkę. Wystarczy mieć dystans i poczucie humoru, gdy ci z wyższego rocznika każą robić japonki z gazety i chodzić w nich cały dzień. Dziwnych zachowań była cała masa. Pamięta, jak pewnego dnia ją i Tamarę Arciuch zaprosił do pokoju starszy kolega, Tomek Karolak. – Kazał nam zjeść widelcem talerz wódki. Upiłyśmy się koszmarnie! – Rok później, jeszcze z Kasią Galicą, fuksują młodsze roczniki, jako Trzy Marie. Zaraz po szkole dostaje angaż w krakowskim Starym Teatrze, gdzie zostaje na 8 sezonów. Dla młodej aktorki to jak wejście na Olimp. Jeszcze na 3. roku studiów staje się członkiem grupy kabaretowej Rafała Kmity. – Bosko było! Ja i pięciu facetów.
Przez 11 lat Sonia jest nie tylko aktorką, także menedżerką Grupy. Podpisuje umowy, negocjuje stawki, organizuje rekwizyty, scenografię. – Szczerze? Nie bardzo lubiłam to robić. Ale wiedziałam, że muszę. Każdy w grupie miał swoją działkę. Taki los teatrów bez siedziby, ale dzięki temu czułam się zrośnięta ze spektaklem. Wtedy potrafiłam być w negocjacjach dużo bardziej asertywna, niż gdy sprawa tyczyła tylko mnie.
W tamtym, krakowskim okresie, pracuje na maksymalnych obrotach. Czasem gra 200 spektakli w sezonie. – Zdarzało się, że musiałam brać sterydy, bo wysiadał mi głos – wspomina. Zwolniła. Zawiesiła teatr. I przyznaje się, że nie tęskni za nim. – Wiem, że jeszcze poczuję potrzebę kontaktu z żywą widownią – mówi.
Na razie film jej wystarcza. Niebawem zobaczymy ją w nowym serialu TVN-u „Cold Feet”, a na wielkim ekranie m.in.w obiecującym debiucie Pawła Borowskigo „Zero”.
Początkowo pojawiała się w serialach, gdzieś na piątym planie. Po „Rezerwacie” zaczęto o niej pisać: „objawienie”. Dostała nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego, statuetkę Orzeł 2008 w kategorii „Odkrycie roku”. Była zaskoczona. – Nawet nie wiedziałam, czy to będzie dobry film. Prosiłam Boga, by nie okazał się klapą. Myśmy tyle klęli przed kamerą! Modliłam się: żeby nie wyszło z tego wulgarne kino.
Nie ma pojęcia, czym urzekła komisje, które jej kreację oceniały. – Dostałam tyle wyrazów uznania, akceptacji! Ale przecież wcześniej grałam w teatrze, w świetnych spektaklach! Tylko że to film ma wielką siłę rażenia i masową publiczność.
Pilnuje, by nie popaść w pychę. – Po tylu nagrodach odzywa się pokusa błyszczenia. Gdy widzę siebie na plakatach, odczuwam przyjemne łechtanie i skok ciśnienia. Staram się to kontrolować. Bo tak naprawdę kim szczególnym jestem? Po prostu uprawiam zawód, którego „odpryskiem” jest rozpoznawalność.

Dom

– To bardzo ważne, by trafić na osobę, która pasuje – mówi o mężu Pawle. – To żadna nowość, ale gdy pojawia się dziecko, okazuje się, że priorytetem stają się inne cechy niż te, które w człowieku wzbudziły zakochanie. Na to wygląda, że chemia ciała może spłatać nam figla, a związek to loteria... Nam się sprawdza wspólne życie. Szczęście, że trafiłam na takiego człowieka.
I na teściów. Podziwia ich. Zofię Nasierowską, artystkę fotografika, i reżysera Janusza Majewskiego. – Pierwsze, co mi się ciśnie na usta, to określenie „ludzie kulturalni”, ale to zbyt ogólnikowe. Są uczciwi, sprawiedliwi, światli, otwarci, niezacietrzewieni w swoich przekonaniach, świadomie i mądrze korzystający z tego, co niesie świat. Każdemu życzę takiej przyjaźni, jak ich.
Synek Soni, Teodor, ma dziewięć miesięcy. Kiedy Sonia zaczynała zdjęcia do „Wojny polsko-ruskiej”, była w 3. miesiącu ciąży. Grała narkomankę. Gdy kręciła sceny demolowania mieszkania, starała się nie poddawać emocjom tak bardzo, by odczuło je dziecko. Ale czy tak się da? Sonia mówi, że dzieci są jak zwierzęta. Wszystko wyczują, także atmosferę w domu. Teodor jest ich papierkiem lakmusowym – spokojny, radosny. Płacze tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje lub coś go zaboli. I nawet przez łzy potrafi się uśmiechnąć. Sonia pyta: – Czy to możliwe, by kochać dziecko codziennie więcej? Bo jednego dnia wydaje mi się, że kocham je tak bardzo, że zwariuję, a następnego kocham je jeszcze bardziej...
Gdy kręciła z Janem Nowickim „Jeszcze nie wieczór”, film o aktorach – pensjonariuszach domu starości w Skolimowie, pomyślała, że nie chciałaby wylądować w takim miejscu. – Tam jest czysto, ładnie, obchodzi się święta, imieniny. Ale jak mi powiedziała mieszkająca tam aktorka, pani Zofia Wilczyńska: „Tu nie ma się przyjaciół”. Nie opłaca się zaprzyjaźniać z człowiekiem starym, który zaraz może umrzeć.
Nie podoba się jej, że teraz starsze osoby coraz częściej wyprawia się do przytułków za miasto. – Starość upycha się po kątach, chowa przed dziećmi. Nie chcę być kimś, kto całe życie poświęcił karierze i nie ma domu, w którym może się zestarzeć.
W tym roku Sonia przeprowadza się do nowego mieszkania. Od kilku miesięcy zastanawia się, jak tam będzie. Nie, nie myśli o łazience, sypialniach. Wizualizuje sobie, że ona, Teoś i Paweł siedzą na tarasie. Wśród tui w donicach i przy zachodzie słońca. Reszta? O wystroju i detalach decyduje mąż. Ku uldze Soni. – Dobierać, wybierać… W ogóle nie mam takich umiejętności! Mnie to męczy, denerwuje.
Z tego powodu nienawidzi centrów handlowych i zakupów. Nie rozumie kobiet fruwających do Londynu po torebkę Miu Miu czy sandałki od Gucciego. Nie przywiązuje wagi do metek, trendów. Owszem, lubi fajnie wyglądać. Ale żeby ktoś inny to wszystko wybrał. Jest łapczywa na ludzi, nowe miejsca, dobrą kuchnię, wino. Ale od kiedy przestała być całkowicie anonimowa, zamiast w knajpie, jak kiedyś, spotyka się w domu. Przy kolacji, z 8–10 osobami, tak by można było pobyć razem, porozmawiać. – W miejscach publicznych krępowałabym się, nie mogłabym na przykład kląć. A tak lubię!

Bez sztucznego dystansu

Ma temperament. – Ale jestem dość taktyczna. Analizuję. Jeśli ktoś mi zrobił świństwo, nie rozpamiętuję, macham ręką. Czy mnie łatwo wykorzystać? Hm, nie do końca – kręci głową. Wie, że robi wrażenie silnej, zdecydowanej kobiety. – Wysocy budzą respekt – śmieje się. – W pierwszym kontakcie jestem otwarta i bezpośrednia, jednak przyjaciół sobie wybieram powoli.
Ma kilka przyjaciółek. Jedna z nich przypadkiem zawdzięcza jej rolę. – To zabawna historia. Łukasz Palkowski, reżyser „Rezerwatu”, chciał porozmawiać o scenariuszu. Było lato, ja u Asi nad Zalewem Zegrzyńskim. „Spotkajmy się tutaj”, proponuję. Aśka jako gospodyni podaje picie, jedzenie i mówi z powagą: „Panie reżyserze, ja tu krzątam się już trzecią godzinę, a nie dostałam roli”. Łukasz speszony improwizuje, że coś wymyśli. Wieczorem rozkręca się impreza na 30 osób. W pewnej chwili Łukasz podchodzi do Aśki : „Już wiem, zagrasz sklepową”.
Sonia ma instynkt chronienia siebie. Gdy podchodzi do niej pijak i prosi o 2 zł, bez dyskusji daje. – Boję się takich ludzi. Strzykawka w ręku wariata i sekunda nieostrożności może zmienić coś w życiu na zawsze – tłumaczy.
Nie skoczyłaby na bungee. – Ooo, nigdy! Raz, że mam lęk wysokości. Dwa: bałabym się dla kilku sekund zabawy oddać siebie w czyjeś ręce. Mnie za bardzo podoba się życie. Nie chcę popadać w egzaltację, ale jestem zadowolona z tego, gdzie jestem i jaki zawód uprawiam.