Tego lata zaśpiewała na scenach największych festiwali: Coachella, Glastonbury, Sound Island, a do tego nagrała sporą część swojego drugiego albumu, który ma się ukazać za parę miesięcy. Jeszcze rok temu ledwie garstkę obchodziło, kim jest Rita Ora. Dziś nie może spokojnie kupić ulubionego Big Maca w McDonald’s przy Kensington High Street, bo londyńscy fani natychmiast ją rozpoznają. Zdjęcia, które wrzuca na swój profil na Instagramie, komentuje półtora miliona osób. Odkąd została jurorką 9. brytyjskiej edycji telewizyjnego hitu „The X Factor”, nie rozstaje się z paparazzi. Już czuje, jak smakuje sława, i mówi: „To było moje marzenie”.

Dwa życia

Jest Brytyjką, ale Rita Sahatçiu Ora urodziła się 23 lata temu w Prisztinie, wówczas w socjalistycznej Jugosławii, dzisiejszym Kosowie. Zanim skończyła rok, siedem lat przed wybuchem wojny na Bałkanach, razem z rodzicami i starszą siostrą Eleną wyemigrowała do Londynu. Ale jak wspominają rodzice Rity, już wtedy ich życie nie przypominało sielanki. Kosowianom odsuniętym od władzy odmawiano dostępu do opieki medycznej i edukacji, konflikt wisiał w powietrzu. Besim, dziadek Rity, był w tamtych czasach jednym z najbardziej poważanych producentów filmowych, a nazwisko Sahatçiu było powszechnie znane. W jej rodzinnym domu pojawiali się intelektualiści, biznesmeni, ciekawi ludzie różnych profesji. Matka lekarz psychiatra i ojciec restaurator martwili się tylko o jedno: ten kraj nie dawał ich dzieciom perspektyw. W 1991 roku sytuacja stała się trudna do zniesienia i wtedy dziadek namówił ich do ucieczki. „Finansowo sobie radzimy, ale nie ma w naszym życiu wolności” – miał powiedzieć.

Początki na emigracji nie były łatwe, rodzina wynajmowała maleńkie mieszkanko w zachodnim Londynie, dziewczynki dzieliły pokój. Kiedy Rita miała 11 lat, nie ulegało już wątpliwości, że ma talent. Śpiewała wszędzie. – Zamykałam się w łazience, żeby układać piosenki i nie przeszkadzać Elenie. Kiedy śpiewałam, czułam, jakbym miała jakąś supermoc – wspominała po latach w brytyjskim „Glamour”. Budziła emocje. Udało jej się zdać do znanej Sylvia Young Theatre School. To wtedy ojciec zdecydował o zmianie nazwiska. Gdyby jego córka została w przyszłości gwiazdą, kto wymówi „Sahatçiu”? – martwił się. To słówko w ich ojczystym języku znaczy: zegarmistrz. Zdecydował, ze dodadzą do niego jeszcze jedno: „ora”, czyli godzina. To dość zabawne, bo z czasem Rita Ora jest zwykle na bakier. Spóźnia się niemal wszędzie. Ojciec śmieje się, że to rodzinne, bo dokładnie taki sam jest jej sławny dziadek (to jemu zresztą piosenkarka zawdzięcza imię, po ukochanej aktorce Ricie Hayworth). – To prawda, ze nie jestem najlepiej zorganizowana. Bywa, że nie widzę podłogi w swoim pokoju, bo cała zasłana jest ubraniami – śmiała się, udzielając wywiadu. – Ale mam poukładaną siostrę i teraz już cały team do pomocy. Przydaje się, bo od czasu sławetnego spotkania z Jayem Z Rita ma grafik coraz bardziej napięty.

Spotkanie z bogiem

To jemu zawdzięcza najwięcej, sprawił, że jako 18-latka podpisała kontrakt z liczącą się wytwórnią Roc Nation. Jej przedstawiciel usłyszał Ritę na koncercie w londyńskim barze. Poprosił ja o demo, przesłuchał i zaprosił do Nowego Jorku na spotkanie ze swoim szefem. Trafiła prosto na przyjęcie gwiazdkowe na Manhattanie. – Patrzyłam na Jaya Z jak na jakiegoś boga, ręce mi się trzęsły, kiedy się witaliśmy – opowiadała dziennikarzowi. – Ale już po pięciu minutach wiedziałam, że chcę należeć do tej rodziny, bo oni wszyscy w wytwórni tak właśnie się traktują. Spodobała się, ale trzy lata zajęło jej nagranie albumu, z którego byłaby naprawdę zadowolona. – Szukałam siebie – mówiła.

Jay Z zaprosił ja do współpracy przy swoim kawałku „Young Forever”, poza tym cierpliwie czekał. Pod koniec sierpnia ubiegłego roku premierę miał album o najprostszym tytule – „Ora”. Od tego momentu jej kariera nabrała rozpędu. Trzy kawałki: „R.I.P.”, „How We Do (Party)” i „Hot Right Now” grane są na wszystkich imprezach tego lata, a Rita jest numerem jeden na listach przebojów. Stara się nie irytować, gdy słyszy kolejne podobne pytanie od dziennikarzy, ale widać, że jest już zmęczona ciągłymi porównaniami do Rihanny: – Od 14. roku życia farbuje włosy na blond. Moją inspiracją zawsze była tylko klasyka, stąd czerwone usta. Nie zrozumcie mnie źle, ale myślę, że dość już o tym, kogo kopiuję, czas iść dalej.

Zobacz także:

Beyoncé, w którą jest zapatrzona, powiedziała jej: „To komplement, ale musisz trzymać się swego. Bądź sobą. Jeśli znasz siebie, wtedy cała reszta potoczy się po twojej myśli”. – Jestem w zgodzie ze swoją muzyką, nie zaśpiewam czegoś, w co nie wierzę – tłumaczyła potem Rita w wywiadzie dla portalu internetowego. – Nie narzucam też sobie żadnych ograniczeń, jeśli będę chciała zaśpiewać jutro reggae, zrobię to. Pytana o muzyczne gusty przyznaje, że uwielbia India.Arie, słucha Gwen Stefani z No Doubt, oczywiście Beyoncé i Destiny’s Child, ale też Arethy Franklin czy Tiny Turner. Elena, siostra Rity, opowiadała o niej dziennikarzom: – Jeśli słyszy o sobie jakieś plotki, zawsze mówi jedno: „Chrzanić to!”. Tak było, kiedy prasa rozpisywała się o romansie z Robem Kardashianem i powodach zerwania. Nic sobie nie robiła z jego publicznych zarzutów o zdradę.

 A jednak teraz jest ostrożniejsza w dzieleniu się prywatnością. – Łatwiej było mi poznać kogoś, zanim stałam się znana. Teraz trudno o chłopaka, który udźwignąłby to, że jestem kobietą, która odniosła sukces – zdradziła w wywiadzie. A może właśnie poznała kogoś, kogo nie przeraża sława. Od niedawna spotyka się z jednym z najgorętszych DJ-ów, Calvinem Harrisem (to on stoi za „We Found Love” Rihanny, „Bounce” Kelis czy „Feel So Close” i „Let’s Go” Ne-Yo). – Czy to już miłość? – pytali dziennikarze. – Jeszcze za wcześnie. Nie kocham, ale zdecydowanie właśnie się zakochuje – odpowiedziała.

Chcę być ikoną

Jest piękna, pożądana i pewna siebie. – Myślę, że mogę się umówić z każdym, nawet z prezydentem. Nie mam na myśli Baracka Obamy, ale każdego prezydenta, gdziekolwiek na świecie – śmiała się, rozmawiając z brytyjskim „Glamour”. – Możliwości są nieskończone. Od mężczyzny potrzebuje trzech rzeczy: żeby mnie rozśmieszał, mówił co chwila, że jestem piękna, i miał czas, był dla mnie. Rita jest też modowym barometrem, w który wpatrują się tysiące nastolatek. Jej styl – kolorowy, odważny, eksponujący ciało – kopiuje ulica. Parę miesięcy temu została twarzą Material Girl, marki odzieżowej stworzonej przed Madonnę i jej córkę. To właśnie 16-letnia Lourdes namawiała mamę, by Ora zastąpiła modelkę Georgie May Jagger.

O swoich modowych wyborach piosenkarka tak opowiadała w brytyjskim „Glamour”: – Nigdy nikomu nie pozwolę mówić mi, jak mam wyglądać. Nie interesują mnie opinie innych osób na temat mojego stylu. Nie uważam, że trzeba wyglądać w określony sposób, aby odnieść sukces. Ale zdaje się, że można odnieść sukces, wyglądając jak Rita Ora. Ma do siebie dystans i nie gloryfikuje swojego ciała. – Mam kilka kompleksów, jak każda dziewczyna – przyznaje. – Jeśli któraś mówi, że ich nie ma, kłamie. Ja na przykład nie cierpię swojego tyłka, jest straszny. I co z tego? Jestem na diecie lizakowej i ćwiczę maksymalnie 15-20 minut dwa razy w tygodniu – śmiała się i włożyła do ust wiśniowego chupa chupsa.

Ma 23 lata i ze zwariowanego podlotka staje się świadoma siebie kobieta. Jesienią ubiegłego roku pojechała do Prisztiny nakręcić teledysk do singla „Shine Ya Light”. Ten czas ją odmienił. – Miałam wrażenie, że cały kraj wyległ na ulice – opowiadała z przejęciem dziennikarzowi. – Widziałam dosłownie miliony głów, nie przesadzam. To było najbardziej surrealistyczne doświadczenie w moim życiu. Nigdy nie czułam się tak przejęta, wzruszona. To było coś więcej niż kręcenie teledysku (Rita chodzi ulicami w tłumie, przytula się do dzieci, obejmuje je). Tamta chwila mnie określiła – zostałam ambasadorką swojego kraju. Teraz ludzie na całym świecie mogą nas zobaczyć: nasz krajobraz, to, jacy jesteśmy i jak żyjemy. Czułam się zobowiązana, żeby właśnie tam nakręcić swój wideoklip.

Płakała, kiedy dostała nominacje do nagród Brit Awards (w kategoriach: debiut roku i singiel roku). Nie wygrała, może uda się w przyszłym roku. Ciężko na to pracuje. Czy kiedykolwiek zdarza jej się poczuć żal, ze nie ma jej w ważnych chwilach z rodzina albo przyjaciółmi, bo gra akurat koncert? – Nie żałuje ani minuty – mówiła w wywiadzie. – Zawsze, kiedy chcesz coś osiągnąć, musisz też coś poświecić. Oczywiście, że przychodzą takie chwile, gdy czuję się samotna albo jestem smutna. Ale taką podjęłam decyzje: chcę być gwiazda. I jestem na najlepszej drodze do tego, żeby zmienić życie swoje i swojej rodziny. Pytasz mnie, jak chce być zapamiętana? Odpowiem ci: chcę być ikoną!