Profesor Krzysztof Simon opowiedział o śmierci córki. Nie był w stanie powstrzymać łez

Profesor Krzysztof Simon jest uznanym specjalistą w dziedzinie chorób zakaźnych. Ma na koncie zagraniczne stypendia i ogrom doświadczenia. Opinii publicznej dał się poznać występując w mediach w roli eksperta. Rzeczowy, konkretny, obiektywny – z zapałem i w prostych słowach tłumaczył, w jaki sposób możemy walczyć ze śmiercionośnym koronawirusem. Profesor uznawany jest też za człowieka bardzo pracowitego (pracuje po 16 h dziennie), o twardych zasadach, który nie chodzi na kompromisy. Szczególnie dawał temu wyraz pozwalając sobie na publiczną krytykę koronasceptyków, polityków oraz opieszałości i porażek rządu w kwestii walki z pandemią.  Widzowie pewnie nie raz zastanawiali się, jak wyglądałby popandemiczny krajobraz, gdyby to właśnie profesor Simon stał na czele obrony przed rozprzestrzenianiem wirusa.

Ale z pozoru nieustępliwy i twardy lekarz, jest też ciepłym ojcem i dziadkiem. W wywiadzie dla programu TVN „Uwaga!” po raz pierwszy opowiedział o rodzinie. Okazało się, że 9 lat temu przeżył ogromną tragedię – śmierć córki.

Profesor Krzysztof Simon o śmierci córki: "To najtrudniejszy punkt mojego życiowego programu”

18-letnia córka Krzysztofa Simona zmarła mimo przeszczepu szpiku. Do wspomnień z 2003 roku profesor powrócił z łzami w oczach. 

„Córka grała w siatkówkę i mówiła, że źle się poczuła. Zrobiłem badania, z których wynikało, że ona już praktycznie nie żyje. Jedyną nadzieją, było przeszczepienie szpiku, ale nie przyjął się. To moja osobista tragedia. Najgorsze było to, że wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że ona odchodzi. To najtrudniejszy punkt mojego życiowego programu”, wyznał lekarz w programie „Uwaga!”.

Wspomnienie córki jest dla niego nadal bardzo bolesnym wspomnieniem, dlatego prof. Simon w trakcie wywiadu zaznaczył, że nie jest jeszcze w stanie mówić o tej osobistej tragedii.

„Wszystko, co mogło zostać zrobione, zostało zrobione, a i tak nie pomogło. Do dziś zostało mu to, że jak widzi chore dziecko, to staje na głowie, żeby pomóc. Siedzi w nim to mocno, zresztą w każdym z nas”, wyjaśnił Robert Simon, syn lekarza.