Opaleni, uśmiechnięci, pachnący oceanem. Właśnie wrócili z wakacji w Wenezueli. Gdy siedzimy w jednej z warszawskich kawiarni, nieustannie patrzą sobie w oczy i trzymają się za ręce, jak para beztrosko zakochanych nastolatków. Ten wyjazd dobrze nam zrobił - mówi Piotr. - Wreszcie mogliśmy spojrzeć na pewne sprawy z dystansem i zobaczyć, że życie mimo wszystko może być piękne. A pomyśleć, że kiedy spotkałem ich po raz pierwszy pół roku temu, przypominali parę zdruzgotanych życiowych rozbitków, którzy mają tylko siebie, a przeciwko sobie - cały świat. Kilka miesięcy wcześniej gruchnęła wiadomość, że Piotr Machalica zostawił żonę i dwoje dzieci bez środków do życia. On, którego wieloletnie małżeństwo stawiano w aktorskim światku za wzór, nagle odszedł do innej. Dał się omotać kobiecie młodszej od siebie niemal o połowę, która w dodatku ma reputację pożeraczki męskich serc, niestałej w uczuciach. Tak przynajmniej wynikało z licznych medialnych relacji. W gazetach pojawiły się zdjęcia zrozpaczonej żony Piotra w towarzystwie dwojga kilkuletnich dzieci, chociaż jego syn i córka to w rzeczywistości dorośli ludzie. Tytuły w rodzaju "Czekałam na niego z gorącą zupą, a on nie wracał" chwytały za serce. Medialna manipulacja zrobiła swoje. Wywołała szok i oburzenie. Jak on mógł zrobić coś takiego? I dlaczego? Przecież byli tacy szczęśliwi. Wiedli dostatnie życie, jeździli dobrymi samochodami, urządzali dom, nigdy się nie kłócili. Ona prowadziła swoją firmę - sieć sklepów z butami, on nie narzekał na brak aktorskich propozycji. Nawet znajomi Machaliców byli przekonani, że ich związek to sielanka. - Nie chciałem swoimi problemami obciążać innych - tłumaczy Machalica. - Zawsze miałem tendencję do przeżywania wszystkiego w środku, robienia dobrej miny do złej gry. Tylko niewielu najbliższych przyjaciół wiedziało, że za tą fasadą toczy się małżeńska wojna, za którą Machalica zapłacił dobrym imieniem, majątkiem i głęboką depresją. Wylądował nawet w szpitalu z objawami nerwicy psychosomatycznej. Czuł fizyczny ból związany z tym, co przeżywał. Nie mógł normalnie pracować, myśleć, funkcjonować. - Domyśliłam się, że ma problemy, ale on starał się nie pokazywać niczego na zewnątrz, nigdy się nie skarżył - mówi Edyta Olszówka. To ona była najbliżej, kiedy Piotr zastanawiał się, co robić ze swoim życiem. Były chwile, kiedy chciał skończyć ze sobą. Na to wszystko nałożyła się jeszcze tragiczna śmierć jego ojca, który zmarł po upadku z konia.

Jedynie Edyta dawała Piotrowi nadzieję, że może być lepiej. Sama przeżyła wiele osobistych dramatów, niedawno zakończyła nieudany związek, próbowała na nowo poukładać sobie życie. Wielogodzinne rozmowy z Piotrem również dla niej były lekarstwem na brak szczęścia, samotność. Lgnęli do siebie, nawzajem liżąc emocjonalne rany. Nic nie zapowiadało tego, że ta przyjaźń zamieni się w związek, który całkowicie odmieni ich życie. - Długo ukrywali swoją miłość przed mediami. Pojawili się razem na zeszłorocznym festiwalu gwiazd w Międzyzdrojach, ale na pytanie, czy są parą, odpowiadali wymijająco. Mieli swoje powody. Teraz mówią, jak było naprawdę.

To cię może zainteresować: Piotr Machalica wziął ślub: kim jest o 21 lat młodsza żona Piotra Machalicy?

GALA: W jakim momencie poczuliście, że dopadło was uczucie?
EDYTA OLSZÓWKA:
Żyłam w zagubieniu, z zawiedzionymi nadziejami, boksowałam się z losem. Mój świat był w dużym nieporządku. Znaliśmy się z Piotrem od 10 lat ze wspólnej pracy w teatrze. Zawsze wierzyłam, że któregoś dnia zjawi się książę na białym koniu, ale nigdy nie spodziewałabym się, że to będzie ten człowiek. Związek zrodził się z przyjaźni. Na początku nie miało to nic wspólnego z miłością. To był powolny, żółwi proces, wsparty dziesiątkami długich rozmów. Dopiero potem dojrzała w nas decyzja: a może jednak byśmy spróbowali?
PIOTR MACHALICA: Ja byłem totalnie potłuczony życiowo. Po wielu bojach z samym sobą doszedłem do wniosku, że już dłużej nie wytrzymam we własnym małżeństwie. Ten związek po 24 latach dobrnął do takiego etapu, kiedy już niczego nie dało się wyprostować ani wytłumaczyć. Jak większość ludzi nie znoszę pustki i samotności wokół siebie, a z drugiej strony jestem absolutnym monogamistą. Nie wchodziło więc w grę rozwiązanie pod tytułem utrzymuję fasadowy związek z żoną, a jednocześnie potajemnie spotykam się z kimś innym. Nie potrafiłbym tak lawirować. Odszedłem. Mimo że znałem Edytę od wielu lat, nigdy nie traktowałem jej jako swojej potencjalnej partnerki. Kiedy jednak w takiej życiowej pustce ludzie zaczynają się dogadywać, odnajdują wiele wspólnych cech. To jest podatny grunt, na którym może wykiełkować nowe uczucie. Tak też się stało. W pewnym momencie poczułem, że jestem w Edycie potwornie zakochany.

GALA: Jak dawno zaczął się kryzys w twoim małżeństwie? Nie próbowałeś ratować tego związku?
P.M.:
Próbowałem wielokrotnie, ale bez większego powodzenia. Robiłem dobrą minę do złej gry, tworząc pozory udanego związku. Tymczasem już wiele lat temu nasze pociągi zaczęły jechać w kompletnie różnych kierunkach. Tak naprawdę wszystko zaczęło się psuć już w rok po ślubie. Wtedy nastąpił kryzys zaufania w naszym związku. Od tamtej pory już nigdy nie było do końca OK.

GALA: Dlaczego nie rozwiodłeś się już wtedy, skoro nie czułeś się szczęśliwy?
P.M.:
Może powinienem? Przez dwa lata zachodziłem w głowę, co powinienem w tej sytuacji zrobić. Szukałem winy w sobie, byłem totalnie zamotany. Wreszcie uznałem, że skoro przysięgałem przed Bogiem, to muszę być konsekwentny. Sam pochodzę z rozbitej rodziny i chciałem tego oszczędzić mojemu synowi.

GALA: Kiedy podjąłeś decyzję o wyprowadzce z domu? Co było bezpośrednim powodem?
P.M.:
W momencie kiedy zrozumiałem, że nie mogę naprawić swojego małżeństwa. Jednym z bezpośrednich powodów była kolejna awantura o to, że podobno za mało zarabiam. Wtedy dotarło do mnie, że moja żona zawsze bardziej ode mnie kochała pieniądze. Wyszedłem z domu z jedną reklamówką, pozostawiając żonie cały dorobek życia. Niedługo potem okazało się, że nie mam domu, samochodu, kompletnie nic. Jedyne, co posiadam, to gigantyczne długi, które będę pewnie spłacał do końca życia.

Zobacz także:

GALA: Jak to się stało? To wszystko wybuchło nagle czy narastało latami?
P.M.:
Moja żona uparcie zajmowała się biznesem, chociaż nie miała na ten temat zielonego pojęcia. Robiła to na poziomie bazarowego straganu. Naiwnie ufałem, że wie, co robi. Dzięki kilku złożonym przeze mnie podpisom pobrała horrendalne kredyty na rozwój swojego interesu, których nie spłacała. Przez to stałem się dłużnikiem różnych instytucji finansowych, nie wiedząc nawet, co stało się z tymi pieniędzmi. Niestety, ofiarą jej manipulacji padło również kilku moich przyjaciół.

GALA: Nie czytałeś dokumentów, które podsuwała ci do podpisu?
P.M.:
Trudno podejrzewać bliską osobę, z którą przeżyłeś ponad dwadzieścia lat, że świadomie wsadza cię na minę. Patrzyłem jej w oczy, pytając, czy na pewno wie, co robi, a ona uspokajała mnie, że tak. Kłamała, że biznes idzie fantastycznie. Tymczasem, o czym nie wiedziałem, ładowała nas w coraz większe tarapaty. Dowiedziałem się o tym dopiero po roku od rozstania, kiedy dostałem pierwsze wezwania z banku.

GALA: Edyta, co czułaś, kiedy ty się o tym wszystkim dowiedziałaś? To były przecież wasze początki bycia razem.
E.O.:
Poczułam się przygnieciona tą sytuacją. Wcześniej żyłam jak egoistka. Obchodziły mnie głównie moje własne sprawy. Byłam na najlepszej drodze do powielenia modelu yuppie - ciężka praca, ostre imprezy, wszystko skoncentrowane wokół "ja" i wyjąca z samotności dusza w środku. Nagle okazało się, że jestem jedyną podporą dla starszego ode mnie mężczyzny, od którego to ja powinnam oczekiwać poczucia bezpieczeństwa. Przed oczami stanął mi szereg pytań: Jaki to ma sens? Jaka nas czeka przyszłość? Czy kiedykolwiek będziemy w stanie zbudować coś trwałego? Zwyczajnie bałam się, chciałam uciekać.

GALA: Kiedy wydało się, że jesteście ze sobą, media zrobiły z żony Piotra ofiarę, a z ciebie femme fatale, uwodzącą cudzego męża. Jak się z tym czułaś?
E.O.:
Wszystko oparte zostało na łatwym do sprzedania gazetom schemacie - zostawił starszą dla młodszej. Media mają wielką siłę. Mogą zapytać o zdanie tylko jedną stronę i sprzedać to jako całą prawdę. Rola ofiary, którą przyjęła żona Piotra, jest prosta i bezpieczna. Idealizujesz siebie, nie przyznając się do jakichkolwiek błędów. Zmieniasz fakty, żeby stworzyć nową rzeczywistość, przychylną wyłącznie jednej stronie. Do tego zdjęcia z małymi dziećmi, podczas gdy są już dorosłymi ludźmi - czysta manipulacja. Po dwóch latach naszego milczenia i braku jakichkolwiek komentarzy żona Piotra wynajęła mieszkanie po sąsiedzku w miejscu, w którym mieszkam od lat. Ta chora sytuacja w imię "nie zaznasz szczęścia" doprowadziła do tego, że uciekliśmy na wieś, kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy, unikając w ten sposób jakichkolwiek prowokacji. Przymusowe opuszczenie własnego domu nie było łatwe, ale odniosło dobry skutek. Jak tylko zniknęliśmy, pani się wyprowadziła.

GALA: Napięcie, w którym żyjecie, nie wpływa negatywnie na wasze relacje? Trudno być beztrosko szczęśliwym, mając za sobą takie przejścia.
E.O.:
To nas cementuje. Jeśli zdarzają się wybuchy, to ze względu na różnicę charakterów. Nasz związek przypomina trochę włoskie małżeństwo. Kochamy się i kłócimy z równą pasją. Kiedy dochodzi do spięcia, wykrzykujemy sobie wszystko prosto w oczy, nawet jeśli boli.

GALA: Nie żałujecie, że ominął was etap motyli w brzuchu, tego oderwania od rzeczywistości, które przeżywają tylko zakochani?
E.O.:
To związek, który od razu zaczął się od najcięższej próby. Z drugiej strony to jedno z najbardziej wartościowych doświadczeń w moim życiu. Obserwowałam studium człowieka, który odradza się z kompletnego upadku. Widziałam, jak człowiek, na którego barki zwalił się ogrom życiowych dramatów, powoli, krok po kroku, podnosi się z ziemi i staje na nogach, jak dziecko.
P.M.: Ja ciągle czuję motyle w brzuchu. Nie sądziłem, że w moim wieku spotka mnie jeszcze takie uczucie, dzięki któremu zmienię spojrzenie na świat i samego siebie. Ten proces ciągle trwa, a nasz związek z każdym dniem nabiera innych barw. W międzyczasie przygarnęliśmy bezdomnego kundla Bolka. Z każdym dniem z zabiedzonej sieroty zamienia się w radosne, zdrowe psisko. Ilekroć na niego spojrzę, przypominam sobie, kim tak naprawdę jestem (śmiech).

GALA: Czego nauczyliście się o sobie, przechodząc wspólnie przez tak wiele trudnych chwil?
E.O.:
Wcześniej żyłam zupełnie beztrosko, nawet jeśli samotnie. Teraz odnajduję przyjemność dzielenia się tym, co mam, z bratnią duszą. To, czego przez lata poszukiwałam w różnych teoriach na temat życia, znalazłam w praktyce. Odkryłam u swojego boku wspaniałego człowieka, który mnie zmienił. Fascynuje mnie jego dobroć, prawość, a nawet ta spolegliwość, która często mnie denerwuje. To niesamowite, że dwumetrowy mężczyzna może być tak delikatnej konstrukcji. On mnie uczy kochać.
P.M.: Dla mnie ten związek to wielka szansa na drugie życie. Z natury jestem człowiekiem pogodnym i optymistycznym, o czym na długie lata zapomniałem. Teraz uczę się siebie na nowo. Nie mam nic, co mógłbym ofiarować drugiej osobie, oprócz swojego serca. Ta cała sytuacja sprawiła, że jestem dziś silniejszy. Po tym, co przeszedłem, czuję się niemal niezniszczalny. Nie wyobrażam sobie już niczego, co mogłoby mnie złamać. A to wszystko dzięki Edycie. Jeśli anioły istnieją, a wierzę, że tak, to ona jest jednym z nich.

Rozmawiał MARCIN PROKOP
Zdjęcia JACEK POREMBA/TALENTS

Makijaż wykonano kosmetykami Givenchy. Kostiumy Renata Potrzeba.