Moja babcia wyznaczała sobie cele. Gdy zrealizowała jeden – pojawiał się kolejny. „Chciałabym doczekać twojej matury… ukończenia studiów… ślubu…” - mówiła. Niedługo po tym jak skończyła 90 lat, trzy tygodnie przed moim ślubem, złamała biodro... Lekarz nie dawał nam nadziei, że będzie lepiej. Postanowiłam, że spełnię ostatnie życzenie babci.

Ulubiona wnuczka babci: historia Basi

Cała rodzina zawsze wiedziała, że jestem ulubioną wnuczką babci. Najmłodszą z czwórki. Gdy się urodziłam, babcia akurat przeszła na emeryturę. I oznajmiła, że Basia (czyli ja) nie będzie mieć żadnych nianiek. Zajmie się mną osobiście. Nie chodziłam ani do żłobka, ani do przedszkola. Na różne zajęcia woziła mnie babcia. To ona zaprowadziła mnie też pierwszy raz do szkoły. I prowadzała tak przez trzy lata. Nawet później zdarzało się jej, że nagle zjawiała się na przerwie na korytarzu, bo wnusia zapomniała kanapek albo zeszytu.

Mateusza poznałam dwa lata temu. Po dwóch miesiącach znajomości uznałam, że pora przedstawić go rodzinie. Zależało mi, żeby polubili go rodzice, jasne. Ale najważniejsze było zdanie babci. Wiedziałam, że jak jej się nie spodoba – to będę mieć poważny problem. Na szczęście Mateusz zdobył serce babci równie szybko jak moje. Nawet ja nie wiedziałam, że mój chłopak jest mistrzem ciasta drożdżowego. Aż tu nagle przy cieście i herbacie wdał się z babcią w dyskusję, czy lepiej ciasto wyrabiać ręcznie, czy w malakserze. W końcu ustalili, że za tydzień Mateusz przywiezie swój wypiek i zostanie przeprowadzona degustacja porównawcza. Gdy wychodziliśmy, babcia wciągnęła mnie do kuchni. 
– Nie wypuść go z rąk! – wyszeptała mi do ucha.
Babcia miała opinię o każdym moim dotychczasowym chłopaku. Spieszyła z recenzją, nawet gdy o to nie prosiłam. Wydawane wyroki były dość jednoznaczne: „mięczak”, „laluś”, „szowinista”. Zawsze trochę się na nią za każdym razem obrażałam. A po kilku tygodniach czy miesiącach musiałam jej przyznać rację. Uznałam więc, że skoro babcia tyle razy nie nie myliła – to teraz też pójdę za jej radą. Wkrótce potem zamieszkaliśmy razem w kawalerce Mateusza. Po jakimś czasie zaczęliśmy rozmawiać o ślubie. Ale na razie jako planie na daleką przyszłość.

Ślub w szpitalu? Dla ukochanej babci dokona się niemożliwego!

Poważnie o ślubie zaczęliśmy myśleć pół roku temu. Trochę z wyrachowania – żeby móc się razem rozliczać z podatków. Ale powoli pomysł zaczął nam się podobać. W końcu padło na czerwiec. Zaklepaliśmy termin w kościele i znaleźliśmy miłą restauracyjkę z wielkim ogrodem na skromne wesele. Oczywiście pierwsza na ślub została zaproszona babcia. 
– No nareszcie, bo już się zastanawiałam, czy czekacie aż umrę – babcia była bardzo szczęśliwa. 
– To idę ćwiczyć, żeby mieć siły do tańców na waszym weselu!
Babcia trzy razy w tygodniu chodził na gimnastykę dla seniorów. Niestety – dwa dni później w drodze na zajęcia potknęła się i złamała biodro. Gdy zadzwoniła do mnie mama i powiedziała, że babcia jest w szpitalu – wystraszyłam się. Ale hasło „złamanie” mnie uspokoiło. Nie miałam pojęcia, że dla ludzi w wieku babci takie złamanie może być bardzo groźne.

Operacja przebiegła bez komplikacji. Przez kolejne trzy dni babcia była wesoła, miała apetyt. Po tygodniu lekarze zaczęli wspominać, że lada chwila będzie można rozpocząć rehabilitację.
– Zatańczyć to na weselu nie zatańczę pewnie, ale mówią, że wypuszczą mnie stąd na czas – babcia, zamiast martwić się swoim zdrowiem, myślała o moim ślubie.
Nagle jej stan się pogorszył, przestała nas rozpoznawać. Poszłyśmy z mamą do lekarza. Nie miał dobrych wiadomości:
– Bardzo mi przykro, ale chyba powinni się państwo powoli przygotować na odejście babci. Organizm się poddaje. U starszych ludzi takie długie unieruchomienie często prowadzi do tego, że przestają pracować nerki, wątroba. Obawiam się, że to już kwestia kilku dni – lekarz starał się być delikatny, ale nie pozostawił nam zbyt wiele nadziei.
Popłakałam się. Przecież do ślubu tylko kilka tygodni. Tak blisko… Babcia tak chciała przy tym być...

Zaczęłam myśleć. Chodzi o to, żeby babcia była na moim ślubie. A nie o to, że na ślubie za trzy tygodnie. Musimy zmienić datę i już!
Mateusz szybko zrozumiał mój plan. Mama miała wątpliwości.
– Kochanie, ale przecież macie zaklepany termin w kościele, sala weselna jest wynajęta. Jak tak nagle „przyspieszyć”? To niemożliwe!
– Mamcia, zostaw to mi. Mam plan. A ślub w kościele i tak weźmiemy o czasie.
Pamiętałam, że gdzieś czytałam o ślubie, którego urzędnik udzielił na Kasprowym Wierchu. To było możliwe, odkąd zmieniły się przepisy i wolno już dawać śluby poza urzędami stanu cywilnego.
Razem z Mateuszem pomaszerowaliśmy do naszego urzędu. Po odczekaniu prawie godziny udało nam się dostać do gabinetu naczelnika.
– Musimy wziąć ślub jak najszybciej, najlepiej jutro. I to w szpitalu. Sprawa jest bardzo pilna – oświadczyłam.
– Zaraz, zaraz… – naczelnik był trochę zdezorientowany. – Ale kto jest w szpitalu? Panna młoda czy pan młody?
– To nie tak. To my mamy brać ten ślub. Oboje jesteśmy zupełnie zdrowi. Ale w szpitalu jest moja babcia. Lekarze nie dają jej już zbyt wiele czasu.
Naczelnik z początku nie był przekonany. W końcu opowiedziałam mu wszystko o mojej babci, o jej planach. Zobaczyłam, że zaczyna rozumieć.
– Okej. Przekonała mnie pani. Z pani opowieści wynika, że babcia Maria to taka kobieta, dla której po prostu trzeba to zrobić. Proszę zostawić mi swój telefon. Działam.
Naczelnik zadzwonił jeszcze tego dnia:
– Pani Barbaro, wszystko załatwione. Mój urzędnik będzie jutro w szpitalu punktualnie o dziesiątej rano. Gratulacje!
Zaczęłam działać. Zadzwoniłam do rodziców i ciotki. Byli zaskoczenie, ale chyba pozytywnie. Świadkami mieli być moja siostra i przyjaciel Mateusza. Musiałam jeszcze tylko szybko wymyślić jakiś strój. W szafie siostry znalazłam kremowy żakiet. W swojej – bladoróżową letnią sukienkę. Z bukiecikiem herbacianych róż ten zestaw da radę.

Zobacz także:

Ostatnie życzenie babci, po którym stał się cud

Nazajutrz mama pojechała do babci wcześnie rano. Była słaba, ale przytomna. Nie do końca chyba rozumiała, co zamierzamy zrobić. Ale dała się uczesać i założyła kolorowy sweterek i apaszkę. Pielęgniarki były bardzo pomocne. Chyba jeszcze nigdy nie miały na oddziale takiego wydarzenia. Pomogły wystawić z sali puste łóżko. Pani, która leżała z babcią, była chodząca i też zgodziła się, żeby jej łóżko na chwilę wystawić na korytarz. Dzięki temu udało nam się uzyskać przestrzeń. Ustawiłyśmy z siostrą bukiety kwiatów w wielkich wazonach.
– Kochane, czy wy mi pogrzeb za życia szykujecie? – babcia może i była słaba, ale poczucia humoru nie straciła. 
– Wręcz przeciwnie babciu, wręcz przeciwnie! – zawołałam wesoło.
Urzędnik zjawił się idealnie o czasie. Założył łańcuch i wkroczył do sali. Rodzina ustawiła się wokół łóżka babci. Na korytarzu zgromadzili się ciekawscy: pacjenci, pielęgniarki, lekarze.
Moja siostra puściła marsz weselny z komórki. Babcia chyba powoli zaczynała rozumieć, co się święci. Zakryła usta dłonią. W jej oczach pojawiły się łzy.
Wmaszerowaliśmy z Mateuszem do sali. Babcia i mama zaczęły płakać. Było naprawdę bardzo uroczyście. Na koniec pielęgniarki obsypały nas kawałkami waty i ligniny – taka szpitalna namiastka ryżu. Wszyscy zostali poczęstowani tortem i szampanem. Już po wszystkim podeszłam do babci:
– I co? Mówiłam, że będziesz na naszym ślubie, prawda? Teraz zbieraj siły na wesele – wyszeptałam, choć wiedziałam, że na to są małe szanse.
Babcia nic nie mówiła, tylko przytulała do siebie mnie i Mateusza.
Tego dnia wieczorem poczuła się gorzej. Straciła przytomność. Byłam zrozpaczona, ale i szczęśliwa, że zdążyliśmy w ostatnim momencie. Siedziałam przy niej do północy. Potem zmieniła mnie mama. Następnego dnia jechałam do szpitala ze ściśniętym żołądkiem. Powoli weszłam na salę babci. Nad jej łóżkiem stało kilka osób, w tym ksiądz. Zamarłam.
Zobaczyła mnie pielęgniarka: 
– Pani Basiu, proszę do nas. Mamy tu mały cud!
Babcia siedziała na łóżku i jadła owsiankę. Jej twarz miała kolory. 
– Wygląda na to, że najgorsze za nami. Kryzys minął. To się zdarza, choć bardzo rzadko. Pani Maria jest po prostu bardzo silną kobietą i nie ma na nią mocnych – lekarz uśmiechnął się do mnie szeroko.
Rzuciłam się babci w objęcia. Przytuliła mnie, pogłaskała po głowie i oświadczyła:
– No to teraz muszę doczekać narodzin prawnuka! Tylko nie zwlekajcie z Mateuszem zbyt długo, bo ja nie mam już osiemdziesięciu lat!