Jak odkupić grzechy młodości? "To był zdolny chłopak, ale wpadł w złe towarzystwo"

Spojrzałam krytycznym okiem na karton. „Jeszcze da się coś upchnąć!” – pomyślałam, zwijając ciasno małe, bawełniane t-shirty. Mój pięcioletni wnuczek z nich już powyrastał, ale nie wszystkie były po nim. Pozbierałam także sporo rzeczy po znajomych, którzy wiedzą doskonale, że średnio raz na kwartał wysyłam wielką paczkę. Daleko, bo aż do Ghany. Pakuję do niej najpotrzebniejsze rzeczy – ubranka, zabawki, angielskie książki. Wiem, że to wszystko tam się bardzo przyda Leszkowi, dla jego podopiecznych. Bo na misji brakuje właściwie wszystkiego. A kiedy adresuję paczkę na ojca misjonarza Lecha Pawłowskiego, to wiem, że moje dary trafią w najbardziej potrzebujące ręce. Już Leszek tego dopilnuje.

Dziwnie plotą się ludzkie losy na tym świecie. Kiedy myślę dzisiaj o Leszku, ze łzą w oku wspominam go jako nastolatka. I dumam nad tym, jaką daleką musiał przejść drogę, od łobuza aż do zakonnika.

Od łobuza do zakonnika

Krótko po studiach zaczęłam uczyć w szkole w niewielkim miasteczku. Wiedziałam, że nie będzie mi tam lekko. To było takie środowisko, że już dziesięciolatki sięgały po alkohol i były nałogowymi palaczami. Leszek nie należał do najgorszych uczniów. Był zdolny i gdyby tylko trochę przyłożył się do nauki, mógłby być z niego prawdziwy prymus. Miał bowiem wrodzoną matematyczną intuicję, która pozwalała mu na rozwiązywanie zadań bez znajomości sposobu. Często nawet mnie zaskakiwał tym, jak doszedł do prawidłowego wyniku. 

Leszek pochodził z rozbitej rodziny. Ojciec, pijak i utracjusz, odszedł w siną dal, a matka harowała całymi dniami, aby utrzymać chłopca i młodszego brata. Nie było jej przeważnie w domu i opiekę nad wnukami sprawowała babcia. Starsza pani starała się trzymać chłopców silną ręką, ale o ile potrafiła zapanować nad kilkulatkiem, to nad czternastolatkiem już nie za bardzo. Leszek coraz częściej chodził, gdzie chciał i robił, co chciał. Czasami nie trafiał do szkoły na lekcje, i chodził na wagary.

Tamtego dnia, pamiętam to dobrze, jego babcia wpadła do szkoły podczas przerwy, zaniepokojona i zaczęła się dopytywać o wnuka. Czy na pewno dotarł bezpiecznie na zajęcia. Zapytana, skąd ten niepokój, oświadczyła, że sąsiadka widziała, jak Leszek zamiast na lekcje szedł w przeciwną stronę, przez pole należące do człowieka, z którym jego rodzina i pół wsi ma zatarg. Już raz się zdarzyło, że pogonił jej wnuka widłami.
– A ten głupi dzieciak nie rozumie, że to niebezpieczne, tylko tamtędy chodzi, bo szybciej i na skróty! – żaliła się staruszka.
Niestety, nie mieliśmy dla niej dobrych wieści. Tamtego dnia bowiem Leszek w ogóle nie trafił do szkoły. Jednak przyczyna jego wagarów była zupełnie inna, niż się obawiała babcia.

Włóczyli się po okolicy przez całe dnie i tylko patrzyli, co by tu ukraść lub zepsuć

Otóż Leszek ostatnio wpadł w nieciekawe towarzystwo chłopaków starszych od siebie o kilka lat. W mojej szkole nie wspominano ich za dobrze. Ja ich jeszcze nie uczyłam, ale inni nauczyciele  wyrażali się o nich dość dosadnie. Nie kryli zadowolenia, że te łobuzy skończyły edukację w naszej placówce, bo obawiali się, że w przeciwnym razie będą mieli do czynienia z tymi wiecznymi „studentami”. Teraz ci chłopcy nie kwapili się ani do dalszej nauki, ani do pracy. Włóczyli się po okolicy przez całe dnie i tylko patrzyli, co by tu ukraść lub zepsuć. 

Nie mam pojęcia, czym zaimponowali Leszkowi, w końcu nie był z niego głupi chłopak. A jednak spędzał z tamtą bandą coraz więcej czasu. Może chodziło o to, że sam uważał, iż jest słaby, bo siłacz to z niego nie był? Drobny i niewysoki czuł się pewniej w towarzystwie tamtych osiłków. Kto rzucił hasło, aby „dać nauczkę” Maćkowskiemu, nie wiadomo. Facet zalazł za skórę niejednemu we wsi, bo tęgi był z niego awanturnik. Pewnie nie raz pogonił widłami nie tylko Leszka, ale i jego kolegów.  A oni teraz postanowili się zemścić!

Zobacz także:

Zamiast iść do szkoły Leszek podkradł się z nimi pod gospodarstwo sąsiada. Chłopaki, ukryci za stodołą poczekali, aż Maćkowski pójdzie do wygódki za potrzebą. A potem zastawili mu drzwi, tak żeby nie mógł wyjść i zapowiedzieli, że potną go razem z drewnianym klozetem na kawałki!
– Będziemy cięli od góry! – zapowiedzieli, włączając wielką przenośną piłę, którą znaleźli w szopie. 
Sąsiad, usłyszawszy złowrogi warkot, zaczął krzyczeć i szarpać za drzwi, ale potem umilkł i znieruchomiał. Młodzi chuligani radzi więc, że mu napędzili stracha, poszli wśród śmiechów na piwo. Drzwi do wygódki zostawili, oczywiście, nadal zaryglowane. Tymczasem stary Maćkowski z tego ogromnego stresu doznał po prostu rozległego zawału! I zmarł w ubikacji, zanim odnalazła go zaniepokojona rodzina i wezwała pogotowie.

Zamieszany w morderstwo

Może by i nikt nie domyślił się, jaka była przyczyna stresu, który dopadł starszego człowieka, gdyby nie te zastawione drzwi. Policja zaczęła szukać winnych, a wiadomo, jak to na wsi, wszyscy wszystko wiedzą. Szybko więc ustalono, kto był widziany w drodze do zagrody zmarłego i może być zamieszany w morderstwo.

Niestety czyn chłopaków został tak potraktowany. Prokurator wskazywał na działanie z okrucieństwem, bo winni przyznali się do wszystkiego, także do straszenia starszego pana piłą. Wprawdzie nie postawiono im zarzutu umyślnego zabójstwa, ale i tak każdy z trzech pełnoletnich drani dostał po 15 lat! A czternastoletni Leszek, jako nieletni, dostał 10. Miał pójść do zakładu poprawczego, a potem, po skończeniu 18 lat, do więzienia.

Dla jego matki i babci to była prawdziwa tragedia! My, nauczyciele, także byliśmy wstrząśnięci tym, jak głupio zniszczył sobie przyszłość. Po takim wyroku przecież już na zawsze przylgnie do niego piętno kryminalisty, a w poprawczaku pewnie wpadnie w złe towarzystwo i zupełnie pójdzie na zmarnowanie. Nadzieja była tylko w tym, że jego o cztery lata młodszy brat wyciągnie wnioski z losów Leszka i sam uniknie zejścia na złą drogę. Grzesiek nie był tak zdolny z matematyki, jak jego brat i ilekroć patrzyłam na niego, jak się męczy przy tablicy wspominałam Leszka i łatwość, z jaką odrabiał wszelkie zadania.

Serce mi się krajało, kiedy myślałam, co się dzieje teraz z tym chłopcem

Czułam się za niego dziwnie odpowiedzialna. I w pewnym momencie stwierdziłam, że muszę się zainteresować jego losem.
Pojechałam na widzenie do poprawczaka. Leszek wydał mi się jeszcze drobniejszy i bardziej wymizerowany niż zwykle. Nie chciał mówić, jak sobie radzi, pytany o naukę, wzruszył tylko ramionami. Wywnioskowałam więc, że obowiązkowe w poprawczaku lekcje nie są na najwyższym poziomie i spontanicznie zaproponowałam mu, że będę przyjeżdżała dawać mu korepetycje z matematyki, a także z chemii i fizyki, w których także czułam się mocna. Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Dlaczego pani to robi? – zapytał.
– Bo chcę – odparłam i ta odpowiedź mu wystarczyła, bo się zgodził.

Porozmawiałam także z koleżanką polonistką z mojej szkoły. Była to starsza osoba, doświadczony pedagog. Zgodziła się ze mną, że warto Leszkowi dać drugą szansę i przyłączyła się do mnie, ucząc chłopca polskiego i historii. Trochę to trwało, zanim uzyskałyśmy pozwolenie odpowiednich władz dla naszych działań, bo przecież poprawczak to nie dom wczasowy i nie można sobie do niego tak dowolnie wchodzić. Ale byłam uparta i w końcu mi się udało zdobyć wszelkie podpisy i pieczątki. Nigdy potem tego nie żałowałam!

Leszek rzucił się do nauki jak szalony! Jakby od tego zależało jego życie

Skończył podstawówkę rok później niż rówieśnicy, ale z takimi wynikami, że nie było problemu z tym, aby realizował potem program liceum. Nadal czuwałyśmy z panią Jadzią nad jego nauką. Egzaminy zdawał na każdy semestr eksternistycznie i cieszyły nas jego dobre stopnie. Nawet kiedy zaczął mieć w poprawczaku problemy jako „kujon”, nie poddał się i uczył się po nocach.

Niestety, kiedy Leszek skończył drugą klasę liceum osiągnął także pełnoletność. Do odsiedzenia zostało mu jeszcze siedem lat i nie było siły – musiał pójść do więzienia, bo o warunkowe zwolnienie mógł się starać dopiero po odsiedzeniu połowy kary. Tyle dobrze, że naczelnik, widząc jego świadectwa, dał mu osobną celę, aby nadal mógł się uczyć. Jestem mu wdzięczna, że właściwie pojmował słowo „resocjalizacja”. Dzień, w którym Leszek zdawał maturę był dla mnie i pani Jadzi wielkim świętem. W nauczanie chłopaka byli już wtedy zaangażowani inni nauczyciele, ale to my byłyśmy z nim od początku i czułyśmy się z nim bardzo związane. Wyobrażałam sobie, jak pisze egzamin w wydzielonej salce, sam na sam ze specjalną komisją. Co za stres! Z pewnością większy niż u innych uczniów, którzy robili to samo w szkole, z kolegami. Na szczęście Leszek był już obeznany i z samotnością, i ze stresem. Matura poszła mu śpiewająco!

Naczelnik gratulował Leszkowi zadowolony, że może wpisać go sobie w papiery jako niewątpliwy sukces. Powstało jednak pytanie: co dalej? Zbliżała się połowa kary i możliwość apelacji. Miałam także z Leszkiem związane inne plany – chciałam, aby poszedł na studia! On nie wierzył, że to w ogóle możliwe. Byłby bowiem pierwszą osobą w swojej rodzinie, która by uzyskała wyższe wykształcenie. On, więzień.

"Jak pani sobie to wyobraża? Że ja cały wydział przeniosę do więzienia?"

To były jeszcze czasy egzaminów na studia. Żeby się na nie dostać, Leszek musiałby nie tylko złożyć dokumenty, ale i pojawić się na uczelni w określonym dniu. A tego przecież nie mógł zrobić, bo siedział. Postawiłam sobie za cel uzyskanie dla niego możliwości zdawania tego egzaminu w więzieniu! Rektor Politechniki, kiedy usłyszał moją prośbę, był zdumiony. W pierwszym momencie odmówił, bo stwierdził, że przecież jeśli nawet Leszek dostanie się na studia, to nie będzie miał możliwości uczestniczenia w zajęciach.
– Jak pani sobie to wyobraża? Że ja cały wydział przeniosę do więzienia? – spytał.

Ale ja miałam swój plan i drobnymi kroczkami przekonałam go, że jednak powinien dać Leszkowi szansę. Mówiłam o studiach eksternistycznych, a tak naprawdę miałam szczerą nadzieję, że to, iż Leszek zostanie studentem, będzie ważnym argumentem podczas rozprawy o jego wcześniejsze zwolnienie. Leszek zdał ten egzamin na wyższą uczelnię. Kiedy się o tym dowiedziałam, popłakałam się ze wzruszenia i radości. Jednocześnie ze znajomym prawnikiem, który wierzył w resocjalizację Leszka, zaczęłam starać się o skrócenie mu kary. Biegli sądowi, jak również psycholog stwierdzili, że Leszek nie jest już tym samym człowiekiem, co kiedyś. Potwierdzili, że się zmienił z przestępcy w osobę, która może stać się na wolności wartościowym obywatelem. Nazwali to „głęboką resocjalizacją”.

Sprawy w sądach potrafią ciągnąć się miesiącami. Marzyło mi się, aby Leszek zaczął od października normalne studia, jako wolny człowiek, ale tak się nie stało. Była jedna rozprawa i potem następna. Tomy akt, kolejni biegli. Kiedy więc w końcu sąd orzekł zwolnienie warunkowe, nie wierzyłam własnym uszom! Byłam po prostu w siódmym niebie, razem z Leszkiem i jego rodziną. Z dumą mogę powiedzieć, że mój podopieczny drugi semestr studiów na jednym z politechnicznych wydziałów rozpoczął już jako normalny student.

Był sam, zawsze mi powtarzał, że tak mu dobrze

Kiedy Leszek wyszedł z więzienia, miałam już dwoje swoich dzieci. A właściwie powinnam powiedzieć, że troje, bo Leszka także traktowałam jak swoje dziecko. Tak bardzo emocjonalnie się z nim związałam przez te lata. Nadal utrzymywaliśmy kontakt i trochę mnie niepokoiło, że Leszek nie ma za wielu znajomych. Sądziłam, że po latach przymusowego odosobnienia rzuci się w wir życia towarzyskiego. A przynajmniej, że znajdzie sobie jakąś miłą dziewczynę. Ale on był sam i kiedy usiłowałam go trochę ponaciągać na zwierzenia, zawsze mi powtarzał, że tak mu dobrze. Ktoś obcy pewnie by mógł uznać go za spełnionego, ale nie ja. Po tylu godzinach spędzonych w jego towarzystwie za dobrze go znałam, aby nie czuć, że w jego sercu tkwi jakaś zadra. Pewnego dnia poprosił mnie o rozmowę. Czułam, że nie będzie łatwa.
– Pani pierwszej muszę to powiedzieć, bo wiem, ile pani zawdzięczam… – zaczął. – Mam nadzieję, że nie będzie się pani czuła rozczarowana, ale postanowiłem rzucić studia na politechnice. Chcę pójść do zakonu.

Usłyszałam tylko, że jest współwinny śmierci człowieka i musi odkupić winy

Nigdy bym się nie spodziewała tego, że Leszek wybierze właśnie taką drogę, bo przecież nie zauważyłam, aby był nadmiernie religijny. Nie nosił nawet krzyżyka. Przyznam, że pomyślałam nawet, iż lata moich starań na nic się zdały, bo oto chłopak miał zamiar zamienić jedno odosobnienie na drugie. Celę więzienną na celę zakonnika. Ale czułam, że podjął głęboko przemyślaną decyzję i nie odwiodę go od niej tak łatwo. Próbowałam, ale usłyszałam tylko, że jest współwinny śmierci człowieka i musi odkupić winy.

Władzom zakonnym także musiał się wydać zdeterminowany, bo nie stawiali mu przeszkód mimo tego, że nie miał nieposzlakowanej opinii. A kiedy Leszkowi skończył się okres próby, poprosił o skierowanie na misję, aby tam, w trudnych warunkach szerzyć słowo boże. W swojej misji przez ostatnie dwadzieścia lat był już w wielu krajach. Na Białorusi, w Albanii, teraz w Ghanie. Jesteśmy w stałym kontakcie. Leszek stał się moim najlepszym przyjacielem. Zwierzam mu się, pomagam jak mogę i jestem pełna podziwu dla jego wielkiego serca i wytrwałości. Wiem dobrze, że żadna z godzin, które mu kiedykolwiek poświęciłam nie została zmarnowana, ale zwróciła się z wielokrotną nawiązką.