Jesteście parą już od ponad pół roku. Ale niechętnie afiszujecie się ze swoim związkiem. Czy to dlatego, że mężczyznom generalnie trudno jest mówić o uczuciach?

KONRAD KOMORNICKI: (śmiech) Myli się pani. To nieprawda, że mężczyznom trudno mówić o uczuciach. Trudno im mówić o nich publicznie. Natomiast w romantycznym miejscu, w sprzyjającej atmosferze nie ma żadnych przeszkód. Moim zdaniem to, co się dzieje między dwojgiem ludzi, powinno pozostawać ich tajemnicą. Poza tym doskonale wszyscy wiemy, że afiszowanie się z uczuciami często nie idzie w parze z ich prawdziwością.

ODETA MORO: Chcesz powiedzieć, że teraz, kiedy zaczniemy o nas mówić, będzie to nieprawda? (śmiech) KK: Wydaje mi się, że prawdziwy mężczyzna działa, a nie gada. Ja wolę w każdym razie okazywać uczucia na co dzień.

A właściwie dlaczego? Dzisiaj, dzięki  rewolucji medialnej, trudno zachować prywatność. Mnóstwo ludzi non stop wrzuca własne emocje do sieci.

KK: Praktyka pokazuje, że demonstrowanie na forach swoich uczuć często jest traktowane jako kampania wyborcza albo biznesowa.

OM: Ale my przecież nie prowadzimy kampanii biznesowej!

KK: Jasne, że nie. Bo to, czy udzielimy tego wywiadu, czy nie, nie ma aż takiego znaczenia: nie wpłynie to na naszą prywatność,  na nasz związek. Ostatnio myślałem  o znanych osobach, które zachowują właściwą równowagę w tej kwestii. Bardzo podoba mi się na przykład Michał Olszański czy Artur Żmijewski. To mężczyźni, którzy mają dobre życie i nie popisują się tym. A przecież mogliby.

Zobacz także:

OM: Rzeczywiście, masz rację. Ci, którym jest dobrze, nie afiszują się z tym. Z drugiej strony, gdyby się rozejrzeć dookoła, widać, jak ludziom w życiu jest ciężko. Gdy już przytrafia im się coś miłego, chcą się tym dzielić. Przecież sama widzisz, co się dzieje, tyle kryzysów  dookoła, więc ludzie tym bardziej starają się zaklinać rzeczywistość  i udawać, że wszystko jest OK.

KK: Tylko że „zaklinanie medialne” jest, niestety, krótkoterminowe.

Czy dla Pana związek z kobietą, która od lat pracuje w mediach, jest rodzajem ryzyka?

KK: Każdy związek jest rodzajem ryzyka. (śmiech) Nie tylko z „kobietą z mediów”. A poważnie: wchodząc w taki związek, siłą rzeczy liczyłem się z ryzykiem, że prędzej czy później zostanie on w tych mediach uwidoczniony. Świadomie podjąłem tę decyzję, ale nie muszę mówić światu wszystkiego o swoich uczuciach…

OM: Ale powiedz chociaż trochę.

KK: Odeta, ty mnie teraz wspieraj! To mój pierwszy wywiad o uczuciach.

OM: A wiesz, że ja chętnie posłucham. Nie zamierzam cię wyręczać.

KK: Odeta wie, że często mówię o przemyśle zbrojeniowym. Studiowałem nauki polityczne i dziennikarstwo, tym się w życiu zajmuję,  to jest moja pasja, więc może dlatego tak chętnie i wylewnie o tym opowiadam. Tylko w Odecie nie znajduję przychylnego słuchacza. (śmiech)

Bardzo chętnie porozmawiam o Waszym związku jako o przemyśle zbrojeniowym.

KK: Ja jestem pistoletem. Odeta dostarcza amunicję.

Do kogo Pan strzela?

KK: Strzelam uczuciami. (śmiech)

OM: Podoba mi się ta metafora.

KK: Odeta, jesteś jak dobra fabryka broni. Dajesz energię, doładowujesz. Przy tobie można poczuć, że ma się amunicję, by mierzyć się  ze światem. Dajesz tak dużo, że człowiek czuje przyjemność w oddawaniu ci tego, co od ciebie dostaje.

OM: Ujęłabym to trochę inaczej. Teraz jesteśmy na takim etapie związku, że nie wiadomo, kto kogo doładowuje dobrą energią.  Myślę po prostu, że obydwoje tak na siebie działamy. Stało się tak dlatego, że dojrzałam do tego rodzaju relacji.

KK: Obydwoje dojrzeliśmy. Obydwoje jesteśmy ludźmi, którzy wiedzą, co robią i po co. Staramy się nie zaklinać rzeczywistości, tylko myśleć, przewidywać i po prostu szanować się nawzajem.

OM: Chodzi też o to, by być pokornym. Nie wyskakiwać przed szereg, nie chwalić się  zanadto. Widzieć sprawy takimi, jakie są.

To typowo polskie. Nie można się chwalić tym, co dobre, bo to wzbudza zazdrość.

OM: Mamy, niestety, wszczepiony taki schemat. Kargul Pawlakowi zawsze zazdrościł. Jeden drugiemu chciał coś podebrać. A pamiętasz, Konrad, w filmie Koterskiego modlitwę za sąsiada: „...żeby mu się córka z czarnym puściła i w ogóle, żeby miał marnie”? Dlatego tym razem jestem ostrożniejsza. Nigdy nie byłam zwolenniczką, by się ostentacyjnie obnosić z tym, że jest fajnie, bo dzisiaj jest fajnie, a jutro nie wiadomo, jak będzie.

Pamiętam naszą rozmowę dla „Gali” trzy lata temu, kiedy w odważny sposób mówiłaś, jak rozpadło się Twoje małżeństwo, że nie masz pracy, że się boisz tego, co będzie.

OM: To był bardzo niepewny czas. Postanowiłam zbudować się od nowa. Startowałam jako samodzielna kobieta, wtedy jeszcze na bardzo wiotkich nogach.

I nie w głowie były Ci wtedy związki?

OM: Śmiało mogę powiedzieć, że wówczas nieufnie i bardzo niechętnie podchodziłam do relacji damsko-męskich. Wydaje mi się więc,  że ten pan siedzący tu obok musiał wykonać dużą pracę, by tego kłującego jeża, jakim byłam, oswoić.

Jak Pan oswajał Odetę?

KK: To był półtoraroczny plan, podzielony na etapy. Zaprosiłem ją  na premierę filmu…

OM: ...którego nie było.

KK: Film był, ale premiery nie było. (śmiech) Daty mi się pomyliły.

OM: Konrad musiał się naprawdę bardzo napracować. Do tej pory wspomina, że to długo trwało, chociaż ja, trochę ślepa, trochę głucha, kompletnie rozkojarzona i niewiedząca, o co chodzi, nie rozumiałam delikatnych sygnałów, które mi wysyłał. Dotarcie do takiej osoby, która nic nie widzi i nic nie słyszy, jest trudne. 

KK: To była metoda na rekina: osaczyć ofiarę, która nie zdaje sobie sprawy, że jest osaczana. I w pewnym momencie nadchodzi atak.

OM: Tą ofiarą byłam oczywiście ja. (śmiech)

Pamiętacie pierwsze spojrzenie, ten moment, kiedy zrozumieliście, że „to jest to”?

OM: W naszym przypadku to nie była miłość jak grom z jasnego nieba. Raczej od „drugiego spojrzenia”. Konrad przez długi czas był  po prostu moim kolegą. Bardzo dobrym, ale jednak kolegą.

KK: Wtedy sytuacja osobista Odety nie była klarowna. A ponieważ  w życiu stosuję kilka zasad z wojskowości, wiedziałem, że nie ma sensu wchodzić w obszar, który nie ma jasnej i rozpoznanej sytuacji.

OM: Skoro już rozmawiamy o naszych uczuciach jak o manewrach wojennych, opowiedz, jak wyglądał główny atak. 

KK: Raczej wykorzystywałem zasadę szpiega. Drzwiczki były lekko uchylone, mogłem sobie spokojnie obserwować, co się dzieje,  i dozbrajać armię.

A skąd Pan wiedział, że to jest właśnie ta kobieta?

OM: Zamieniam się teraz w słuch. 

KK: Powiem szczerze, że nie znałem Odety. Zawsze mi się kojarzyła  z… redakcją programów sportowych. (śmiech) Ale mamy wspólną przyjaciółkę, która prowadziła w moim imieniu niejako działania zaczepne. Wyglądało to tak, że raz na jakiś czas dostawałem od niej telefon: „Odeta ma imieniny, wyślij jej SMS-a”. „Jestem z Odzią w knajpie, może do nas wpadniesz?”.

OM: Konrad, owszem, reagował. Na przykład na imieniny pisał: „Najlepszego”. (śmiech)

Bo to była właśnie metoda na rekina?

KK: Ja nie jestem zbyt wylewny, więc i tak to jedno słowo sporo mnie kosztowało.

Fajnie mieć przyjaciół, którym zależy, by ludzie się spotkali.

KK: To był czas, kiedy dostawałem takie SMS-y: „Jesteśmy z Odetą  na winie, może wpadniesz?” A ja byłem akurat na drugim końcu Polski. I do tej pory nie wiem, jak to robiłem, ale wpadałem.

OM: Potem mieliśmy wspólnie robić coś zawodowo. Dobrze nam się razem pracowało.

KK: I tak się to ułożyło, od słowa do słowa. To był sprawdzony grunt: Odeta wszystko o mnie wiedziała, ja o Odecie też.

OM: Dziś myślę, że trzeba po prostu spotkać się w odpowiednim miejscu i czasie. I to nastąpiło jesienią zeszłego roku, kiedy i Konrad, i ja byliśmy gotowi, by zacząć pisać nową, wspólną historię.

Wcześniej nie byłaś gotowa?

OM: Nie byłam. Kiedy przeżywasz rewolucję w życiu, potem musisz trochę odetchnąć. Używając batalistycznych metafor Konrada: policzyć wojska po walce, oszacować straty i po prostu opatrzyć rany. Wtedy postanowiłam, że chcę być sama: żadnych mężczyzn, żadnych związków, zamykam się na ten temat. Uznałam, że problemy damsko-męskie są mi niepotrzebne.

KK: To ciekawe, bo w przypadku mężczyzn rzadko zdarza się, by podejmowali takie postanowienia: zamykam się na damsko-męskie relacje. A kobiety mają taką dziwną skłonność.

OM: Wiesz, czułam się zraniona po rozstaniu. Poza tym zawsze  byłam bardzo samodzielna. I, jak dobrze wiesz, samowystarczalna. Więc dla mnie najważniejsze było utrzymanie niezależności.

KK: Wydaje mi się, że mężczyźni mają odwrotnie. Jeśli są zmęczeni związkiem, rozglądają się za nowym, lepszym. Kiedy już mamy dość, naprawdę chcemy być z kimś innym.

OM: A kobiety potrzebują oddechu.

ZOBACZ W GALERII wspólną sesję Odety Moro i Konrada Komornickiego w "Gali"

KK: Ale kiedy cię tak obserwowałem, podobało mi się, że jesteś bardzo zaradna, nie jesteś „kobietą bluszczem”, który oplata mężczyznę. 

OM: Dla mnie z kolei Konrad to przedstawiciel gatunku na wymarciu. Bardzo mało jest takich mężczyzn jak on…

KK: …którzy chodzą w majtkach i podkoszulku  po mieszkaniu i drapią się po plecach? (śmiech)

OM: Nie, mówię o czymś innym. Jesteś stuprocentowym mężczyzną. Konrad nie używa słowa „może”, „możliwe”, „zobaczymy”, „wydaje mi się” albo „może kiedyś”. On po prostu wie i działa. Bardzo mi to imponuje. 

To jak wyglądał główny atak rekina?

OM: Nawet nie zdążyłam złapać głębszego oddechu, kiedy Konrad postawił mnie praktycznie pod ścianą i zakomunikował, że nie odpuści. Powiedział, że nie wie, jakie mam plany wobec niego, i w sumie nie interesuje go to. Natomiast wie, jakie on ma plany wobec mnie, i zamierza dopiąć swego.

KK: Wyłożyłem karty na stół.

OM: Jeżeli samodzielna kobieta jest przez długi czas sama, to staje się wyjątkowo wyczulona na kogoś takiego. W moim środowisku jest dużo kobiet, które muszą być matkami, ojcami, głowami rodziny. Muszą być zaradne, nie mają wyboru. I ja też taka byłam, a każdy przecież potrzebuje czasami oddechu. Przy Konradzie mogę realizować swoje plany, ale mogę też w trudnych chwilach się na nim oprzeć.

KK: A ja myślę, że to po prostu nazywa się partnerstwo. Nie ma dominacji jednej osoby nad drugą.

OM: Przy Konradzie poczułam, jak ogromne znaczenie ma poczucie bezpieczeństwa.

KK: Dla mnie z kolei to jest fajne, że druga osoba wie, że jej telefon  zostanie odebrany, że jeśli o coś poprosi, to przynajmniej zostanie podjęta próba spełnienia jej prośby.  

Stworzyliście udany związek. Ale nie ma co ukrywać, że dla każdego z Was to kolejna próba. Jak pisała Osiecka: jesteście „kobietą po przejściach, mężczyzną z przeszłością”.

KK: Oczywiście, nie udajemy, że nie jesteśmy ludźmi „z przeszłością”. Mam bardzo duży szacunek do swoich byłych kobiet. OM: Zamknęliśmy pewne etapy w naszym życiu. Wyciągnęliśmy wnioski ze wszystkiego, co się wydarzyło. Jesteśmy dużo mądrzejsi.

Wiecie, jakie błędy popełniliście w poprzednich związkach?

OM: Tak. Dlatego też wiemy, w jakie kałuże nie wdepnąć, jak się nie zachowywać wobec siebie, w jakie rejony nigdy nie wchodzić. Mamy wielką szansę, by to wszystko naprawdę się udało.

Więc na co trzeba uważać?

OM: Nie wolno udawać. Tkwić w iluzji. Okłamywać siebie i innych.

KK: My z Odetą wyłożyliśmy karty na stół; każde zbilansowało  swoje dotychczasowe życie. Zrobiliśmy to uczciwie. Ja nie czytałem o Odecie w internecie. Nie musiałem.

OM: A ja czytam komentarze na temat Konrada i bardzo się denerwuję, bo kobiety piszą, że jest przystojny. (śmiech)

Jak Wasze rodziny przyjęły pojawienie się nowych osób w ich życiu? 

KK: Moja rodzina była w to zamieszana od początku. (śmiech) Kiedyś zostałem na weekend u brata w Sopocie. Ale przecież nie będę z bratem i jego dziewczyną chodził jako przystawka, więc sprawdziłem przez jeden z portali społecznościowych, że Odeta jest w Sopocie…

OM: Byłam na babskim wyjeździe. Dobrze się bawiłam, aż tu nagle dostaję wiadomość, abyśmy się spotkali. No to się spotkaliśmy… Wyjechałam na babski wieczór, a wróciłam z facetem. (śmiech) Ale jak już mówiłam, mi wszystko trzeba pokazać palcem. Tą osobą pokazującą mi wszystko palcem był brat Konrada, który podszedł do mnie pierwszego wieczoru i mówi do mnie: „To co? Święta u nas?”. (śmiech)

KK: Spojrzeliśmy na siebie z Odetą lekko zaczerwienieni… Czemu nie? Uznaliśmy, że to dobry żart, choć dla mnie było w nim drugie dno.  Ale tak naprawdę zaczęliśmy być ze sobą po powrocie Odety z Argentyny, gdzie brała udział w realizacji „Agenta”. Czyli pół roku temu. Wydaje się, że to krótko, ale intensywność jest ogromna.

Czy pierwszy kryzys macie już za sobą?

KK: Zależy, co nazwiemy kryzysem. Trzaśnięcie drzwiami, wyjście na trzy godziny? Myślę, że nie jesteśmy już dziećmi, szkoda na to  życia.

OM: Każdy z nas ma prawo mieć gorszy dzień i krótszy lont. Wtedy coś może się zapalić i rzeczywiście eksplodować. Natomiast my, jako osoby, które trochę przeżyły, wiemy, kiedy pożar nadchodzi, i gasimy go w zarzewiu.

Odeto, kiedy Twój były mąż Michał Figurski zachorował,  byłaś przy nim. To się chyba nazywa przyzwoitość.

OM: To było oczywiste. Żyliśmy ze sobą tyle lat, mamy córkę. Ten rozdział jest już zamknięty. Ale to nie znaczy, że mam się zachowywać podle. To jest zwykła ludzka przyzwoitość. Nic wyjątkowego.

Czego nauczył Cię Konrad?

OM: Pokazał mi, że szczęścia nie trzeba szukać bardzo daleko.  Że wszystko mamy dane, tylko wystarczy się po to schylić.

KK: Moje życie osobiste nie było tak dramatyczne jak Odety. Myślę,  że wszystkie doświadczenia, które ma, są jej kapitałem. Zawsze będą procentowały. Odeta dostała większą lekcję od życia i tym bardziej należy jej się szacunek.

OM: Konrad z kolei uczy mnie powściągliwości. Jest moją temperówką, bo czasami trzeba utemperować mi nosa. Fajne jest to, że masz obok siebie takie lustro, które ci mówi: „Halo, halo, nie tędy droga!”.

KK: Oboje możemy się od siebie uczyć. Oboje, zamiast marnować czas, staramy się wykorzystać każde zdarzenie, by nas zasilało.

A jak się widzicie za 10 lat? Chcecie się razem starzeć?

KK: To jest pewnik.

OM: Oboje podjęliśmy bardzo poważną decyzję i nie zakładaliśmy,  że będzie to trwało kilka miesięcy. KK: Odeta poznała całą moją rodzinę, ja – rodzinę Odety. Nie przyprowadza się „próbki” do stołu świątecznego u rodziców. OM: Ja idę za swoją kobiecą intuicją. Od momentu, kiedy usłyszałam słowa Konrada, wiedziałam, że to poważna historia.

KK: Jeżeli ktoś mnie pyta, „co dalej z Odetą?” albo, jak sobie to dalej wyobrażam, odpowiadam, że wydarzy się to, co dzieje się zazwyczaj, gdy ludzie się kochają..