Jestem nowoczesną, racjonalnie myślącą kobietą, nigdy więc nie wierzyłam w jakieś tam przepowiednie, wróżby, horoskopy. Z przymrużeniem oka słuchałam zwierzeń koleżanek, które chadzały do wróżek, żeby usłyszeć, że o nic nie muszą się martwić, bo wszystko ułoży się dobrze, kłopoty się rozwiążą, a potrzebna gotówka spłynie z nieba. Bzdury. Starta czasu i pieniędzy. Nic samo się nie dzieje, ekscentryczni milionerzy nie robią szczodrych zapisów na rzecz zupełnie nieznanych im osób, poważne kłopoty nie mijają, bo chcemy, żeby minęły. Jeśli komuś potrzeba tego do pozytywnego myślenia o przyszłości, to OK, ale jeśli takie przepowiednie mają zwalniać z działania, to już gorzej.

Wierzyć czy nie wierzyć? Historia Marty

Któregoś dnia siedziałyśmy w pokoiku socjalnym, sącząc dość podłą kawę serwowaną przez naszego pracodawcę. Podczas tej krótkiej chwili relaksu część z nas oddawała się lekturze kolorowych tygodników. Jedne zagłębiały się w ploteczkach z życia celebrytów, inne zgłębiały tajniki obowiązującego w tym sezonie makijażu. Anka, w naszym dziale główna wyznawczyni wiedzy ezoterycznej, studiowała jakiś miesięcznik poświęcony wróżbom i wiedzy tajemnej. W pewnej chwili pochyliła się do mnie i zapytała:
– Marta, spod jakiego znaku jesteś?
– Co? – bąknęłam nieco rozkojarzona, bo właśnie w myślach układałam plan obowiązków, które czekały mnie po powrocie z pracy.
– O twój znak zodiaku pytam. W jakim miesiącu się urodziłaś?
– We wrześniu – odparłam, nadal dumając nad rozwiązywaniem logistycznego problemu, czy po pracy najpierw zrobić zakupy, czy lepiej od razu wrócić do domu i ugotować obiad z tego, co już mam.
– Którego? – nie odpuszczała Anka, świdrując mnie wzrokiem. – Bo to ważne.
– Jak dla kogo – mruknęłam, ale dla świętego spokoju dodałam: – Dwudziestego siódmego września, w środę chyba.
– To jesteś Wagą. I to się nawet zgadza…
– Co by się zgadzało? – mimowolnie dałam się wciągnąć w tę horoskopową rozmowę.
– No, jak wszystkie Wagi jesteś wrażliwą estetką. Zawsze starannie ubrana i umalowana – stwierdziła Anka.
Uśmiechnęłam się skromnie, ale poczułam się doceniona i pochwalona. Wprawdzie swej dbałości o wygląd nigdy dotąd nie łączyłam z datą urodzenia, ale skoro Anka twierdziła, że tak jest, to niech jej będzie.
– Posłuchaj, posłuchaj! – ekscytowała się tymczasem dalej. – „Waga w tym miesiącu dostanie wiadomość, która odmieni jej życie. Spotkania z przystojnym brunetem przysporzą wielu emocji. Jednak nie powinna działać instynktownie. Poniesione wydatki, choć w pierwszej chwili spore, okażą się korzystną lokatą w przyszłość…”.
– Bzdury – przerwałam jej. – Wiesz chyba, że horoskopy piszą za karę ci, którzy w jakiś sposób podpadli w redakcji.
– Oj tam! Zamiast ucieszyć się, że czekają cię randki z atrakcyjnym nieznajomym i jakaś superwiadomość, to wybrzydzasz.
– Anka, jedyne spotkanie, które mnie czeka, to z własnym mężem, który przyjedzie pod koniec miesiąca z Londynu. Ale on jest blondynem! – roześmiałam się. – A jedyne wiadomości, jakich się spodziewam, to comięsieczny wyciąg z konta oraz upomnienie, że przekroczyłam limit wydatków.
– Nie chcesz, to nie wierz – naburmuszyła się. – Ale to logiczne. Poznasz fajnego, ciemnowłosego mężczyznę i kupisz sobie ładne ciuchy… – paplała, ale już jej nie słuchałam.
Wróciłam do komponowania menu z posiadanych w domu ziemniaków, jajek, nieco przywiędłej papryki i resztek szynki.

PRZECZYTAJ:

„Otworzyłam list i… pociemniało mi w oczach, gdy przeczytałam nagłówek: »Pozew rozwodowy«”

Przerwa dobiegła końca. Dziewczyny poodkładały swoje gazetki, reszta dnia minęła spokojnie i nad wyraz szybko. Pogrążona w codziennej rutynie – dom, praca, dom – szybko zapomniałam o horoskopowej rozmowie. Po jakimś tygodniu, wracając z pracy, w skrzynce znalazłam awizo na polecony. Ruszyłam na pocztę, gdzie po dokładnym wylegitymowaniu się, otrzymałam grubą kopertę z niebieską pieczątką sądu. Kompletnie zdezorientowana, zastanawiałam się, czego może dotyczyć pismo. Po powrocie do domu szybko otworzyłam list i… pociemniało mi w oczach, gdy przeczytałam nagłówek: „Pozew rozwodowy”.
„To jakaś pomyłka!” – pomyślałam w panice i jeszcze raz sprawdziłam adresata. Niestety, wszystko się zgadzało.
Z pisma wynikało, że mój mąż wnosi o rozwiązanie naszego małżeństwa za porozumieniem stron. Jako powód podał niespełnianie przeze mnie obowiązków żony – co umotywował moją odmową wyjazdu na stałe do Londynu – wygaśnięcie uczuć, osłabienie więzi i tym podobne dyrdymały, jakimi zazwyczaj posługują się faceci pragnący uwolnić się od dotychczasowych partnerek.
Złapałam za telefon, chcąc wyjaśnić z Mateuszem tę sprawę. Miałam nadzieję, że powie, iż to nieaktualne, napisał pozew pod wpływem chwilowej emocji, że przeprasza, niebawem przyjedzie i przeprosi osobiście.
Nie odbierał, choć dzwoniłam raz za razem. W końcu chyba wyłączył komórkę, bo usłyszałam komunikat „abonent jest poza zasięgiem”. Uparte milczenie męża tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że sprawa jest poważna. Roztrzęsiona i zapłakana zadzwoniłam do przyjaciółki.
– Proszę, przyjedź do mnie, nie daję rady – załkałam w słuchawkę.

Plan działania potrzebny od zaraz

Lusia to mądra kobieta. Nie zadawała idiotycznych pytań typu: „co się stało?”, „dlaczego płaczesz?”, tylko oznajmiła:
– Wstaw wodę, zaraz będę.
I rzeczywiście nie minęło pół godziny, jak się zjawiła. Mój widok musiał nią wstrząsnąć, bo bez słowa odłożyła na półkę trzymane pudełko i objęła mnie mocno. W jej ramionach rozszlochałam się na nowo. Jak dziecko dałam się zaprowadzić do pokoju i usadzić w fotelu. Lusia zniknęła na chwilę w kuchni, a gdy stamtąd wyszła, niosła na tacy dwa kubki z parującą czekoladą i talerz z ciastem, które kupiła po drodze.
Mam wynająć detektywa? Ale po co? Czego on ma dowieść?
– Teraz mów po kolei, co i jak – zażądała, kiedy już ciepło i słodycz napoju pozwoliły mi opanować dreszcze.
– Mateusz chce rozwodu! – wypaliłam. 
– Właśnie dostałam pozew. Czytaj! 
Wręczyłam jej kartkę z pismem. 
Lusia przez chwilę ją wnikliwie studiowała.
– Ożeż…. – to była jej pierwsza reakcja. – I ten łajdak nie miał nawet odwagi porozmawiać z tobą osobiście? – aż pieniła się ze złości. – Kanalia i tchórz! – krótko i treściwie podsumowała mężczyznę mojego życia.
– I co mam zrobić? – zapytałam bezradnie.
– Walczyć. Nie, nie o niego – zastrzegła Lusia, dostrzegłszy w moich oczach cień nadziei – walczyć o jak najkorzystniejsze dla ciebie warunki waszego rozstania. Musisz mieć adwokata… Tak się składa, że znam jednego. Młody, zdolny wilczek, który jeszcze nie jest do końca zgorzkniały.
– Lusia, litości… – wyjęczałam. – To wszystko mnie przerasta.
– Marta, nie możesz teraz sobie pozwalać na słabość – powiedziała stanowczo. – Ułożymy plan działania.
Plan sporządzony przez Lusię polegał na tym, że w pierwszej kolejności udam się do lekarza psychiatry po leki wyciszające i zwolnienie z pracy, a następnie do adwokata, z którym zobowiązała się mnie umówić.

Z duszą na ramieniu udałam się na spotkanie z poleconym przez przyjaciółkę prawnikiem. Za biurkiem siedział diabolicznie wyglądający młodzieniec. Śniady, czarnowłosy. Czarny garnitur, ciemna koszula i krawat dodatkowo pogłębiały to wrażenie. Nasza rozmowa jednak przebiegła rzeczowo, choć nie obyło się bez jęków i szlochów z mojej strony. Mecenas doradził, abym nie zgadzała się na rozwód za porozumieniem stron, ale postarała się o dowody winy męża. Zasugerował mi nawet wynajęcie prywatnego detektywa, który by takowe dowody ewentualnie znalazł.

TO CIĘ MOŻE ZAINTERESOWAĆ:

Zobacz także:

Wnoszę o rozwód z winy męża

Mimo że nie byłam w pełni przekonana co do celowości takiej usługi, zgodziłam się. Nie mieściło mi się w głowie, by mój mąż mógł prowadzić podwójne życie. Skłonna byłam uwierzyć, że trwająca od paru lat rozłąka osłabiła jego uczucia do mnie, jednak tego, że mnie zdradza, nie chciałam dopuścić do świadomości. Niemniej to była moja jedyna szansa na uzyskanie orzeczenia o winie męża i zdobyciu jakichś alimentów. Powoli docierało do mnie, że sprawa w zasadzie nie dotyczy już trwałości małżeństwa, ale warunków mojego życia po jego rozwiązaniu.
Postąpiłam zgodnie z sugestią prawnika. Znalazłam biuro detektywistyczne cieszące się dobrą opinią i dużą skutecznością w podobnych zleceniach. Niestety, koszty usługi też były duże. Chodziło przecież o zebranie dowodów na osobę mieszkającą za granicą. Musiałam poprosić Lusię o pożyczkę, aby sprostać finansowym wymaganiom.
Kolejne wizyty w kancelarii obfitowały w emocje. Detektyw sumiennie spełnił swoją rolę. Z niedowierzaniem i niesmakiem przedstawiałam adwokatowi wykonane w Londynie zdjęcia ukazujące Mateusza w towarzystwie atrakcyjnej młodej kobiety i „na oko” rocznego bobasa. Wyglądali na szczęśliwą rodzinę. Drugi komplet fotografii nie pozostawiał natomiast cienia złudzeń, że znajomość mojego męża z tą dziewczyną jest przypadkowa i niewinna. Oglądanie ich dwojga wstrząsało mną za każdym razem.
– Proszę się uspokoić – apelował adwokat. – Wiem, że to dla pani bolesne, ale dzięki tym zdjęciom możemy coś ugrać w sądzie.
– Kiedy ja nie chcę niczego ugrywać. Ja nie chcę, żeby Mateusz się ze mną rozwodził!  – upierałam się, płacząc rozpaczliwie. 
Mimo zażywanych regularnie leków uspokajających, nadal nie w pełni panowałam nad swoimi uczuciami i reakcjami.
– Niestety, tego się zrobić nie da. Jeśli dziecko jest jego, pani mąż z pewnością dostanie unieważnienie małżeństwa – tłumaczył mi adwokat spokojnym tonem, zarezerwowanym w mojej opinii dla osób niezrównoważonych; pewnie w oczach pana mecenasa byłam takim trudnym przypadkiem.
– Przygotowałem dla pani propozycję odpowiedzi na pozew z uwzględnieniem nowych okoliczności. Wnoszę o rozwód z winy męża. Proszę o zapoznanie się z nim i podpisanie.
Zrobiłam, o co prosił. Pismo poszło do sądu i po jakimś czasie otrzymałam pocztą list z terminem rozprawy. W sądzie stawiłam się w towarzystwie adwokata i wspierającej mnie na każdym kroku Lusi. Byłam nienaturalnie spokojna. Z satysfakcją obserwowałam, jak Mateusz ugina się pod ciężarem oskarżeń i zrezygnowany godzi się na wyrok z jego winy oraz płacenie mi alimentów. Po pół roku skończyło mi się ciągle przedłużane zwolnienie. Wróciłam do pracy, w której wszyscy ze zrozumieniem odnieśli się do mojej długotrwałej absencji. Powoli od nowa wdrażałam się w swoje obowiązki, choć teraz wykonywanie ich zajmowało mi więcej czasu niż przed rozwodem. Często jako ostatnia wychodziłam z biura. Nie śpieszyło mi się do pustego domu.

Nowo poznany mężczyzna wniesie zamęt w twoje życie…

Jednego z takich późnych popołudni, kiedy firma opustoszała, weszłam do pokoju socjalnego, aby umyć kubek po kawie. Zauważyłam, że na jednym z krzeseł leży jakiś zakurzony kolorowy magazyn. Podniosłam go machinalnie i już chciałam wyrzucić, kiedy wpadł mi w oko tytuł „Co zapisane w gwiazdach”. Spojrzałam na datę, która wskazywała, że jest to numer sprzed sześciu miesięcy. Coś mnie tknęło. Poszukałam strony z horoskopami i odczytałam ten dla Wagi: „Waga w tym miesiącu dostanie wiadomość, która odmieni jej życie. Spotkania z przystojnym brunetem przysporzą wielu emocji. Jednak nie powinna działać instynktownie. Poniesione wydatki, choć w pierwszej chwili spore, okażą się korzystną lokatą w przyszłość…”.
Zadumałam się. W zasadzie wszystko się sprawdziło. I ta wiadomość, i brunet, i emocje, i wydatki, które do tej pory spłacałam.
Sama nie wierząc, że to robię, dopadłam do kosza z prasą. Nerwowo przerzucałam jego zawartość, aż znalazłam bieżący numer miesięcznika. Widocznie Ania nadal go kupowała i przynosiła do pracy, aby poczytać w czasie przerwy. Od razu przekartkowałam pismo w poszukiwaniu aktualnego horoskopu.
Zachłannie przeczytałam kilka zdań: „Wago, pozwól działać czasowi. Czekają cię ekscytujące niespodzianki. Nowo poznany mężczyzna wniesie zamęt w twoje życie. Gwiazdy wróżą ci odmianę losu. Możliwy daleki wyjazd”.

Kiedyś wyśmiałabym te rewelacje. Teraz poczułam dziwny lęk. Ekscytujące niespodzianki nie musiały wszak oznaczać dla mnie niczego przyjemnego. Nowo poznany mężczyzna mógł okazać się komornikiem, który zajmie część mojego konta za długi zaciągnięte przez Mateusza w czasie trwania naszego małżeństwa. To faktycznie spowodowałoby zamęt. Odmiana losu wcale nie musi być zmianą na lepsze…
Siedziałam przy biurku otępiała i zdołowana. Ukryłam twarz w dłoniach, przyciskając palce do oczu, jakbym mogła powstrzymać napływające pod powieki łzy.

Z tego stanu wyrwał mnie pełen troski, przyjemnie brzmiący męski głos:
– Źle się pani czuje? Może wody?
Uniosłam głowę. 
Nade mną stał mężczyzna w uniformie ochroniarza firmy. Zapewne robił rutynowy obchód pomieszczeń. Nie kojarzyłam go, widocznie został zatrudniony podczas mojego zwolnienia. Popatrzyłam na budzącą zaufanie twarz i autentyczną troskę w jego oczach. I poczułam się raźniej. „Nowo poznany mężczyzna wniesie zamęt w twoje życie” – zakołatało mi w głowie.
– Przepraszam, nagle poczułam się słabo, teraz już mi lepiej – odpowiedziałam. – Ale w sumie chętnie napiłabym się kawy…

CO ZA HISTORIA: