Handel kobietami z Ukrainy: "ktoś sobie przychodził i wybierał dziewczyny, jakby był na zakupach"

Zmęczone, przestraszone, zmarznięte i zdesperowane - wśród tłumu uchodźców wiele jest samotnych kobiet uciekających od panującej w Ukrainie wojny. Zdarza się, że ich stan wykorzystują nieuczciwe osoby. Wybierają kobiety i pod przykrywką pomocy przy organizacji transportu uprowadzają je do pracy w domach publicznych. 

Sprawę handlu kobietami na granicy polsko-ukraińskiej (i nie tylko) nagłaśnia m.in. Fundacja Light House, która jest organizacją pozarządową typu non-profit. Jej misją jest walka z handlem ludźmi i współczesnym niewolnictwem. O przypadkach sutenerstwa dziennikarce Onet Kobieta, opowiedziała Daniela Hoppe, z Fundacji Light House.

Ludzie pisali do nas, że widzieli i słyszeli o niepokojących sytuacjach. Kiedy pojechaliśmy do Przemyśla, policjanci potwierdzali te doniesienia. Pojawiły się osoby, które w tym całym chaosie typowały sobie dziewczyny. Zwyczajnie wskazywały je palcem: "O, ta nam się podoba, a ta nie". Potem podchodziły do nich i proponowali transport.

Aktywistka opowiedziała o mechanizmie przestępczych działań. Sutenerzy z mafijnych siatek wykorzystują chaos, który panuje w dużych skupiskach ludzi oraz zmęczenie i strach uchodźczyń.

Zdesperowani ludzie, a zwłaszcza kobiety, potrzebowali transportu i nikt nie zadawał pytań, kim są kierowcy. Podejrzewam, że z jednej strony uchodźczynie odczuwały niepokój, ale wsiadały do aut, co wynikało z ogromnego zmęczenia i wycieńczenia. Widać było, że zależało im by jak najszybciej dostać się do celu swojej podróży, wydostać z punktu recepcyjnego, co jest oczywiste. One często nie spały od trzech dni!

Daniela Hoppe, z Fundacji Light House, opowiada o incydentach, których sama była świadkiem. Ukraińskie kobiety stawały się łatwym potencjalnym celem przestępczych działań. 

Punkty recepcyjne organizowano wówczas w miejscach, którymi gmina akurat dysponowała. I dlatego w Przemyślu — poza dworcem — było to np. stare Tesco. Duża powierzchnia. Sam widok kobiet z dziećmi śpiących na podłodze w opustoszałych boksach sklepów centrum handlowego, mroził mi krew w żyłach. W końcu ktoś sobie przychodził i wybierał dziewczyny, jakby był na zakupach.

Takie sytuacje mają miejsce rzadziej od czasu, gdy zostały wprowadzone potrzebne regulacje, takie jak rejestracja kierowców i wolontariuszy. Te działania sprawiły, że nie wystarczy już tylko przyjść z kartką odpowiedniej destynacji, ale należy się wylegitymować.

Podczas spotkania Grupy Roboczej ds. pomocy ofiarom handlu ludźmi w MSWiA nawoływałam, żeby wydano odpowiednie rozporządzenia. W końcu resort nadzoruje pracę policji i straży granicznej. Prosiłam więc, by zamknięto wstęp do punktów recepcyjnych dla kierowców. Po to, by uniknąć sytuacji, gdy właściwie każdy może wejść z kartką "Warszawa" czy "Kraków" podniesioną do góry i w ten sposób zabrać kogo chce i dokąd chce, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.

Źródło: Onet kobieta

Zobacz także: