Pierwszy krok ku dorosłości? Lekcja pokory i samodzielności w Warszawie w wieku 18 lat. Kasia nie dostała się do łódzkiej Filmówki. Nie chciała jednak tracić roku. – Podjęłam wtedy pierwszą „dorosłą” decyzję: złożyłam papiery do prywatnego studia aktorsko-wokalnego w Warszawie. W domu się nie przelewało, a opłaty za szkołę i utrzymanie w Warszawie sporo kosztowały. Rodzice powiedzieli, że będą mnie przez ten rok utrzymywali. Znalazłam stancję – pokoik u starszej pani – za rozsądne pieniądze. Mieszkam w Warszawie ponad 10 lat, ale nadal pamiętam swoje przerażenie z pierwszych dni po przyjeździe. Byłam z małego miasteczka, a trafiłam do miejskiej dżungli. Warszawa była bezosobowa i nie miałam tutaj nikogo. Z kolegami z roku się nie kleiło, mimo moich prób nawiązania znajomości. Może to ja nie potrafiłam się otworzyć? Oni wszyscy byli stąd. O godz. 16 po zajęciach szli do domów, rodzin, przyjaciół, a ja do pokoju – opowiada Kasia.

We wspomnieniach z tamtego okresu dojmuje uczucie samotności. Rozłąka z rodziną, z chłopakiem. – Tęskniłam. Po chorobie to chyba najgorsze, co może człowieka spotkać. Mama rzadko mnie odwiedzała, a po jej odjeździe płakałam w poduszkę. Często wisiałam na telefonie. Mama pytała, co u mnie, a ja udawałam, że jest świetnie. Nie mówiłam, że płaczę, że chciałabym być w domu. Rodzice przeżywaliby to jeszcze bardziej. Bilety były za drogie, aby na weekendy jeździć do Dzierżoniowa. Spędzałam je więc samotnie. Ileż książek wtedy przeczytałam! Chodziłam na siłownię, biegałam. Poznawałam miasto. Zabijałam nudę na wszelkie sposoby.

Ani przez moment jednak nie pomyślała, aby porzucić stolicę. – Nigdy się nie chowałam pod maminą spódnicą. Już taka jestem: gdy coś zaczynam, to kończę. Tak było np. ze szkołą muzyczną. Czasami nie mogłam patrzeć na fortepian, ale ćwiczyłam godzinami. Niestety, nie byłam orłem, dlatego mama, widząc moje oceny, sugerowała: „Może to nie dla ciebie?”. „Skoro męczę się już 4 lata, to skończę tę szkołę”, odpowiadałam. Zawzięta byłam. Chciałam też być w porządku wobec rodziców. Płacili za szkołę, więc wówczas powiedzieć w Warszawie: „Nie podoba mi się, wracam do domu”, byłoby oznaką braku szacunku dla nich.

Przez tamten rok w Warszawie Kasia nie pracowała. Co miesiąc dostawała od rodziców ustaloną kwotę. – Prosić o więcej nie miałam sumienia. I nie mogłam. Wiedziałam, jak ciężko pracują, aby mnie utrzymać w wielkim mieście. Musiałam przeżyć za tyle, ile dostawałam. Każ- dy wydatek planowałam co do złotówki. Na obiad gotowałam na bulionie mrożonkę warzywną. Jadłam ją z chlebem. Wystarczało na dwa dni. Nie mogłam sobie pozwolić na wyjście do restauracji, kawiarni – podkreśla. Po chwili dodaje: – Wyjazd do Warszawy to było coś wielkiego. Gdy mówiłam o tym w Dzierżoniowie, słyszałam: „Oszalałaś! Z czym do ludzi!”. Dziś wiem, że musiałam być zdeterminowana, żeby otworzyć się na nieznane i nie uciec do domu z podkulonym ogonem – puentuje aktorka.

Potem były egzaminy w Łodzi i wielka radość. Dostała się do Filmówki. Chciała też udowodnić rodzicom, że jest na właściwym miejscu, a tam od pierwszego dnia skok na głęboką wodę, mnóstwo zajęć od rana do nocy. Po kilku miesiącach dopadł ją kryzys. – Zadzwoniłam do taty i powiedziałam, że się poddaję. Rzucam studia i wracam do domu. Inaczej to sobie wyobrażałam. Przerosło mnie wszystko. Wystraszyłam się – wspomina Kasia. – Wydawało mi się, że inni studenci są bardziej pewni siebie, zdolniejsi. A ja nie lubię się ścigać. Potem ta lekcja konkurencyjności, wytrwania w świecie, gdzie ciągle podlega się ocenie, gdzie trzeba być dyspozycyjnym i nie marudzić – jako aktorce się przydała. Wtedy dostałam list od taty. Pisał o tym, że marzył, aby zostać marynarzem. Po roku zrezygnował ze Szkoły Morskiej. Z tych samych powodów, z których chciałam uciec z Łodzi. Potem tego żałował. „Przemyśl, córeczko, jeszcze raz tę decyzję” – pisał. Wiedział, że jestem ambitna. Po jego liście wzięłam się w garść. Skończyłam szkołę.