Pani Mario, czy po wypowiedzi na temat aborcji i nielubieniu dzieci czuje się Pani jak wróg publiczny?

Maria Czubaszek: Zwłaszcza w temacie aborcji, po wywiadzie, którego udzieliłam przed rokiem. Wypowiedź była sprowokowana przez dziennikarza. Kiedy podjechałam taksówką pod kawiarnię, gdzie się umówiliśmy, na chodnik wyszła grupa dzieci. „Ale pan trafił z tym spotkaniem”, mówię. „Dlaczego?” „Bo ja nie lubię dzieci”. „A co by było, gdyby…?” Nie widziałam powodu, by nie odpowiedzieć, że w młodości dwa razy ciążę usunęłam. Nigdy nie czułam instynktu macierzyńskiego. Aborcja to nic dobrego. Jestem za tym, by się dzieci rodziły, ale te chciane. Jeśli kogoś stać na to psychicznie i finansowo. W tabloidach przed świętami jest pełno artykułów ze zdjęciem matki otoczonej ósemką dzieci, proszącej o buty, o to, o tamto. Większość ludzi odczuwa coś w rodzaju litości, ja – złość. Kobieto, tyś powinna mieć rozum, prócz tych części ciała, które prowadzą do rozmnażania.

Zawrzało wokół Pani po tej deklaracji.

Maria Czubaszek: Mój znajomy, Wojtek Cejrowski, powiedział, że panią Czubaszek należy wypraszać, a nie zapraszać, i omijać, bo można się TYM zarazić. Nie wiem, czy miał na myśli, że sam może dokonać aborcji, ale on jest tak dziwny, że może i w ciążę zajść, ale jako katolik aborcji nie dokona. Mnie nie denerwuje, że ktoś ma inne poglądy niż ja, każdy ma prawo mieć swoje, natomiast denerwuje mnie agresja, bo ja jej nie mam. Kiedy niedawno dostałam nagrodę od Fundacji Izabeli Jarugi-Nowackiej w kategorii odwaga, powiedziałam, że z jednej strony ta nagroda jest miła, z drugiej trochę mnie martwi, że w XXI wieku powiedzieć głośno o tym, co mnóstwo kobiet robi w tym kraju codziennie, jest odwagą. Zawsze powtarzam: tak jak nie każdy, kto ma prawo jazdy, jest dobrym kierowcą, tak nie każdy nadaje się do wychowywania dzieci. Wciąż mało jest takich ludzi.

Jest Pani osobą no... nietypową. W towarzystwie zwykłych kobiet musi się Pani chyba nudzić.

Maria Czubaszek: W życiu nie przyjaźniłam się z kobietami. Zdecydowanie wolę mężczyzn. Nadajemy na podobnych falach. Z kobietami było mi zawsze jakoś trudniej. Czy tematy nie te, już nie daj Boże o kupach i pieluchach, czy „że z mężem w nocy nie wyszło”. Mnie to w ogóle nie interesuje! Uważam też, że większość kobiet ma mniejsze poczucie humoru. Na szczęście w mojej branży większość to mężczyźni. Kiedy zaczęłam pracować w radiowej Trójce, byli w zasadzie sami: Kreczmar, Kofta, Friedmann. Jeśli facet mnie nie lubi, to tego nie ukrywa, kobieta zrobi słodkie oczy, a za plecami obsmaruje. Nie wierzę w żadną babską solidarność. A już kiedy na horyzoncie pokaże się mężczyzna… Wie pani, ja najbardziej lubię być sama.

Ale wyszła Pani dwa razy za mąż.

Zobacz także:

Maria Czubaszek: Za pierwszym razem, żeby z domu wyjść, za drugim, bo Karolak bardzo mnie prosił. Pięć lat sama mieszkałam, Marszałkowska róg Świętokrzyskiej, w moim ukochanym mieszkaniu, 26 metrów. I to był najszczęśliwszy okres w moim życiu. Ja i pies. W ogóle nie gotuję, nie sprzątam, mnie dom nie interesuje. Głównie parówki jem, bo to najprostsze. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek coś do domu kupiłam. Wie pani, moje marzenie to mieszkać całe życie w hotelu. Ktoś by pościelił, żadnych kwiatków, bibelocików, zdjęć „tu mamusia, tu dziadek, tu babcia, tu ciocia, srocia…”. Mnie to nie interesuje! Ja nie mam rodzinnych ciągot. Nie żebym miała złe dzieciństwo, ale nie odczuwam potrzeby bliskości w rodzinie. Jedyną osobą, jaką uwielbiałam, była babcia. Czuję się zdecydowanie bliżej Andrusa, z którym dużo pracuję i którego uwielbiam, niż z moją rodzoną siostrą, która mieszka w Australii. Jeśli w ogóle o niej pomyślę, to tylko ze zgrozą, by tu nie wróciła.

Aż tak się nie lubicie?

Maria Czubaszek: To za mało powiedziane. Nie mamy wspólnego języka. To, że ona jest moją siostrą, że ci sami ludzie ją spłodzili, co mnie, nie ma żadnego znaczenia. Ma – to, czy ja mam z kimś wspólny język, czy te same rzeczy nas interesują, czy mamy wspólne poczucie humoru. Jak mam z Arturem Andrusem czy z Andrzejem Poniedzielskim. Moi krewni obrazili się na mnie, bo nie utrzymuję z nimi kontaktu.

Czy już jako dziecko była pani... niekonwencjonalna?

Maria Czubaszek: W szkole, jeśli z kimś się przyjaźniłam, to tylko z chłopcami. Kiedy zaczęłam czytać, to żadną „Anię z Zielonego Wzgórza”, tylko wyłącznie książki o Indianach. I chciałam być Indianinem, bo wydawali mi się przystojni, a Indianki paskudne. Chodziłam do Batorego, to było liceum koedukacyjne, większość chłopców. Bardzo miło tę szkołę wspominam, ale przed maturą dyrekcja zmusiła mnie do zmiany szkoły, twierdząc, że inaczej wystawi mi złą opinię i na wyższe studia się nie dostanę. Poszłam do Żmichowskiej, liceum żeńskiego, gdzie posyłano panienki z dobrych domów. Jerzy Dobrowolski napisał nawet piosenkę „Najlepsze są panienki z bardzo dobrych domów”. A ja tam się przekonałam, że najgorsze. Nasłuchałam się takich koszarowych męsko-damskich tekstów i dowcipów, że mi płonęły uszy. One były tak zepsute, tak nienormalne…

A, i wtedy zraziła się Pani do kobiet?

Maria Czubaszek: Tak. Potem w pracy zawsze wolałam, żeby moim szefem był mężczyzna.

To, że Pani pisze teksty satyryczne, to przejaw dystansu do świata, ludzi?

Maria Czubaszek: Nie. I nie jestem satyryczką. tylko autorką rozrywkową. To, że zaczęłam pisać, było czystym przypadkiem. A to, co piszę, nazywam głupotami. Chciałam zostać poważną dziennikarką, poszłam na wydział dziennikarstwa. Rozczarował mnie. I kiedy po 4 latach studiów padła propozycja do Radia Reklama, myślałam: zaczepię się w radiu, zostanę prawdziwą dziennikarką. Przypadek, że w tej samej redakcji Jurek Dobrowolski robił kabaret reklamowy. Ze świetnymi aktorami. Byłam tam najmłodsza. Kawę robiłam, poprawiałam teksty, dialogi, piosenki. Jurek zobaczył, że ja te poprawki nanoszę, i po roku rzucił: „A sama byś napisała”. I ciągle namawiał. Nie miałam odwagi odmówić, siadłam i coś tam napisałam. Przeczytał, wziął do tego świetnych aktorów: Kwiatkowską, Pokorę, i wyszło fajnie. Nie dlatego, że ja to napisałam, tylko że świetni aktorzy byli. Przeszłam na etat do Trójki, do „Ilustrowanego Tygodnika Rozrywkowego”. Trójka to dla mnie była nobilitacja. Ale tak w ogóle to pisać nie lubię.

A to pisanie wychodzi!

Maria Czubaszek: Jakby nie wychodziło, tobym przestała. Jak z gotowaniem.

Deklaruje Pani, że nie traktuje na serio nie tylko swoich tekstów, ale i siebie. Daleko posunięta autoironia.

Maria Czubaszek: Ja w ogóle życia nie traktuję poważnie. To coś tymczasowego. Nie wierzę w żadną reinkarnację ani życie pozagrobowe. Będzie koniec, spalą mnie, bo robali się brzydzę. Widzi pani, główne tematy kłótni między mną a Karolakiem od lat to jest właśnie temat śmierci. Bo mnie ona fascynuje. Podziwiam samobójców. Wszyscy mówią, że to tchórze, a ja uważam, że aby popełnić samobójstwo, trzeba mieć odwagę. Ja bym chciała umrzeć bez świadomości śmierci. Moja mama, babcia miały tę świadomość, i to jest okropne. Dlatego jestem za eutanazją. I jak nie zazdroszczę zwierzętom życia, tak zazdroszczę im rozsądnego właściciela, który zafunduje im godną śmierć, gdy będą cierpieć. Choć ja nie lubię tego słowa: godnie żyć, godnie umierać, godnie się starzeć. Sama się starzeję i wiem, jaka to „godność”. Wracając do śmierci: tak jak kiedyś mnie nie było, tak samo potem mnie nie będzie.

No dobrze, ale jeszcze teraz, za życia, co sprawia Pani radość?

Maria Czubaszek: Po pierwsze, palenie papierosów. To jedyna rzecz, którą naprawdę lubię. No i radość mi sprawia, jeśli mam jakiegoś pieska. Biorę te bidaki ze schronisk, bo wydaje mi się, że te piękne rasowe mają większą szansę na dom. I to, co mnie najbardziej wkurza, to okrucieństwo ludzi wobec zwierząt, bo one są całkowicie od nas uzależnione.Jeśli jestem dumna z czegokolwiek, to z tego, że paru pieskom ze schroniska zapewniłam dobre życie. I w jakimś procencie przyczyni łam się, że mój Karolak wyszedł z nałogu alkoholowego. Tylko dlatego, że lekarze, z którymi miałam kontakt, poradzili: nie można pomagać, tylko uciąć i koniec. Kiedy ja to zrobiłam, on się przeraził. Nie z miłości do mnie nawet, ale że zostanie sam. Wyprowadziłam się z domu, powiedziałam, że wnoszę o rozwód. Minęło 20 lat i nie ma mowy nawet o piwie.

Takim kobietom jak Pani trudno być w udanym związku?

Maria Czubaszek: Na tyle zawsze uczciwa byłam, że jeśli spotykałam kogoś i zanosiło się na poważniejszą sprawę, od razu pytałam: czy chcesz mieć dziecko? Jeżeli tak, kończyło się. Zarówno Czubaszek, mój pierwszy mąż, jak i obecny Karolak nie chcieli. Karolak może nie ma takiej niechęci jak ja, ale mówi szczerze, że jest zbyt wielkim egoistą. On idzie spać koło 12–13, śpi do 17–18. Gdzie by miało się koło niego dziecko pętać? On by nie poświęcił niczego dla dziecka. Dla mnie też nie. Ma taki charakter. Mnie to nie przeszkadza. Im mniej mi się poświęca czasu, tym lepiej. Ja nawet nie chciałam, by rodzice mi poświęcali czas. Właśnie Czubaszek to robił, co mnie wkurzało. Karolak natomiast nie lubi, ale nie może być sam. Potrzebuje kogoś, kto będzie za niego załatwiał sprawy.

Dobraliście się.

Maria Czubaszek: Ale to ja się go o to wszystko pytałam! Inaczej nie bylibyśmy razem. Gdyby np. nie palił, to by nie był moim mężem. Nie wyobrażam sobie życia z kimś, kto nie pali. Ja i on palimy po 3 paczki dziennie. Poznawaliśmy się 4 lata, rozmawiając. Bóg nam nie zesłał tego związku. To nie było, że buch! piorun sycylijski. W moim życiu nigdy nie było pioruna. I miłość jest przereklamowana, i seks…

Czasem trzeba iść na kompromis, a to chyba nie dla Pani zabawa.

Maria Czubaszek: Tak, zawsze ktoś traci. Poszłam tylko na jeden. Bo ja nie cierpię przedmiotów, uwielbiam przestrzeń. A Karolak gadżety. Mamy stumetrowe mieszkanie, ale jak przychodził Andrus robić ze mną wywiady do książki, nie było miejsca na stół. Ruszyć się nie można między meblami. Najpierw próbowałam z tym walczyć, ale jak dochodzę do wniosku, że czegoś nie przewalczę, to odpuszczam.

Mężczyzna musi być...

Maria Czubaszek: Pierwsza sprawa: inteligentny. Dowcipny.

Urodziwy?

Maria Czubaszek: Niekoniecznie. Moim ideałem jest Woody Allen, który ma urodę nienachalną, podobnie jak ja. Mówiąc poważnie: gdybym miała do wyboru faceta typu Woody Allen, z jego poczuciem humoru, tym, jak myśli, i autoironią, i np. Hugh Granta, to wybrałabym Allena. Ale lubię, jak facet ma takie trochę draństwo w oku. Jak Hugh Grant.

Za chwilę Euro 2012. Będzie Pani oglądać?

Maria Czubaszek: A gdzie! Ja to gazetka, komputer. I tu się z Karolakiem dobraliśmy. Mawiamy: przez sport do kalectwa. Zero sportu, zero ruchu. Jak mam stąd dojść gdzieś, o, tam, to już jest koszmar. Jak w lecie przyjeżdżam na spotkanie i ktoś zaprasza „na spacerek”, to ja: a, broń Boże! Papierosy, kawa i w hotelu siedzieć.

Czyli takie nazwiska jak Ronaldo, Messi, Lewandowski nic Pani nie mówią?

Maria Czubaszek: Wie pani, piszę blog, to muszę wiedzieć. Czytam, to wiem, że większość facetów chciałaby być Messim. Przystojny. Z Marylą (Rodowicz) ostatnio rozmawiałam, bo gramy w Syrenie w spektaklu, i ktoś do niej dzwoni, ona taka rozgorączkowana, że jakaś nasza Isia wygrała…

Radwańska, pani Mario, tenisistka!

Maria Czubaszek: Mnie to w ogóle, wie pani, tak jest obojętne, czy ona wygrała, czy przegrała. Ja nie mam tak, że gdy polski sportowiec wygrywa, to ja się wzruszam.

Trudno Panią złapać. Ciągle w rozjazdach...

Maria Czubaszek: Od 4–5 lat jeżdżę po całej Polsce, ale w związku z pracą. Przeglądy kabaretowe, na PACE w Krakowie jestem w jury. Poza tym telewizje śniadaniowe, wywiady, wracam, muszę coś napisać, zrobić przegląd prasy kolorowej dla portalu, w sobotę Drugie Śniadanie Mistrzów, w niedzielę Szkło Kontaktowe. Nawet jak coś oglądam w tv, to ze względu na pracę, bo piszę blog. A pracować nie lubię. Czasem trzy noce nie śpię pod rząd. I wożą mnie jak paczkę ze spotkania na spotkanie. Denerwuje mnie to, szczerze mówiąc, mam tremę przed tymi spotkaniami, moja praca to pisanie, a nie gadanie do publiczności. Raz Artur mnie namówił, spodobało się ludziom i od tego czasu agentka zaczęła mnie namawiać. Strasznie długo się przed tym broniłam. Ale nie ukrywam, są z tego jakieś pieniądze, a ja muszę pracować, bo my nie mamy żadnych oszczędności. Karolak to jest jazzman, a nie pan Kupicha czy pani Kozidrak. Plus największy tych podróży to hotele.

A gdyby nie musiała Pani pracować?

Maria Czubaszek: Najchętniej bym grała w pokera. To było moje marzenie: na starość będę grała w pokera, piła campari z lodem, paliła papieroski, czasem z pieskiem wychodziła. Ale na pokera jestem za biedna. Jak jeszcze pracowałam w „Szpilkach”, przegrywałam straszne pieniądze, bo mnie karty wciągnęły, a jestem nałogowcem.

Właśnie, strasznie dużo Pani pali. Nie próbowała Pani rzucić?

Maria Czubaszek: Nigdy w życiu! Skoro lubię, to nie widzę powodu, żeby rzucać. Ja nie lubię jeść na przykład. A że rak? Ale na coś trzeba umrzeć! Zdrowia do grobu nie wezmę, przy moim wieku na ilu ja już byłam pogrzebach znajomych, którzy nie palili, nie pili i umarli na raka płuc. Zresztą nie mam czasu myśleć o zdrowiu!