Umawiam się z Małgosią na wywiad trzy razy. Początkowo jej agentka zastrzega, że aktorka nie ma wolnej sekundy do połowy sierpnia. Na horyzoncie rysuje się wizja zrobienia jedynie szybkiego wywiadu podczas okładkowej sesji zdjęciowej. A ja chcę poznać Małgosię na spokojnie. Gdy pojawia się w studiu fotograficznym, widzę dziewczynę, z którą od razu mam ochotę się zaprzyjaźnić. Wygląda jak topmodelka „w cywilu”: miejskie szorty odsłaniają długie opalone nogi, a magnetyzujące spojrzenie podkreślają modne okulary w grupej rogowej oprawie. Jednak dziwnym sposobem „Soszka” nie onieśmiela. Może dlatego, że jest po prostu naturalna? „Dominika, zróbmy ten wywiad innego dnia, w spokojniejszych okolicznościach” – czyta w moich myślach. Ostatecznie spotykamy się w pewien burzowy wieczór. W restauracji oprócz nas nie ma nikogo. Z głośników sączy się Marvin Gaye. „Jak romantycznie” – żartuje Małgosia. Jestem przekonana, że niejeden facet dałby się pokroić, by znaleźć się na moim miejscu.

GLAMOUR: Przygotowując się do wywiadu z tobą, szukałam „haczyka”: trudne dzieciństwo, błędy młodości à la Lindsay Lohan, burzliwe życie uczuciowe... A tu nic. Pochodzisz z tzw. dobrego domu. Do szkoły teatralnej dostałaś się za pierwszym razem. Swojego przyszłego męża poznałaś w wieku 16 lat. Jedyny „skandalik”, jaki znalazłam, to twoje wyznanie, że twój mąż co wieczór robi ci striptiz...

Małgorzata Socha: (śmiech) Wiesz, jak to jest z tymi wypowiedziami dla prasy. Wystarczy usunąć komentarz czy przecinek i niewinny żarcik może zostać odczytany jako poważna deklaracja. O striptizie powiedziałam pewnemu dziennikarzowi złaknionemu pikanterii.

GLAMOUR: Czy czternaście lat to nie za długo? Do waszego związku nie wkradła się nuda?

Małgorzata Socha: A kto powiedział, że ja ze swoim mężem jestem od czternastu lat? Owszem, poznałam go czternaście lat temu, ale przez długi czas jedynie przyjaźniliśmy się. Parą zaczęliśmy być dopiero po studiach.

GLAMOUR: I miałaś przed nim innych chłopaków?

Małgorzata Socha: Miałam.

GLAMOUR: Co sprawiło, że to właśnie Krzysztof okazał się „tym jedynym”?

Małgorzata Socha: Z Krzysztofem założyliśmy się, że nam się uda. Gdy postanowiliśmy być razem, znaliśmy się już jak łyse konie. Nie ma nic piękniejszego, niż przejście od przyjaźni do miłości. Przy nim nie muszę niczego udawać.

GLAMOUR: Wierzysz mimo to w platoniczną przyjaźń między kobietą i mężczyzną niegejem?

Małgorzata Socha: Nie wierzę. Moim zdaniem zawsze jest jakiś podtekst. Mnie to w ogóle lepiej układają się relacje z kobietami. Wobec mężczyzn zachowuję dystans.

GLAMOUR: Jaki masz stosunek do zdrady? Twoje ostatnie role to partnerki kobieciarzy – w „Och, Karol” grasz żonę tytułowego Don Juana, w „BrzydUli” twój chłopak Seba także lata za spódniczkami...

Małgorzata Socha: Uważam, że każdy zachowuje się zgodnie z własnym sumieniem. Jako mężatka pogodziłam się już z faktem, że nigdy więcej nie pójdę na pierwszą randkę, nie poczuję tych pierwszych motyli w brzuchu... Na szczęście mogę się ekscytować przeżyciami i zwierzeniami moich świeżo zakochanych przyjaciółek.

GLAMOUR: Przyjaźnisz się z aktorkami?

Małgorzata Socha: Moją bratnią duszą jest Andżelika Piechowiak, z którą byłam na roku. Kumpluję się też z Tamarą Arciuch i Agnieszką Cegielską.

GLAMOUR: Nie ma miedzy wami rywalizacji?

Małgorzata Socha: Prawdziwa przyjaźń polega na tym, by nie tylko towarzyszyć drugiej osobie w niedoli, ale żeby również cieszyć się jej szczęściem. Z Andżeliką bardzo sobie nawzajem kibicujemy.

GLAMOUR: Ostatnio masz wyjątkowo napięty grafik: właśnie nakręciłaś trzy filmy, wróciłaś też do teatru...

Małgorzata Socha: Jeszcze niedawno mój telefon wcale nie był rozgrzany do czerwoności od propozycji. Wszystko zmieniła rola Violi w „BrzydUli". Tuż po zakończeniu zdjęć miałam zamiar wreszcie porządnie się wyspać. W pierwszym tygodniu spałam do oporu, gdy o 11 obudził mnie telefon Michała Żebrowskiego, który dzwonił, by zaproponować mi rolę w „Zagraj to jeszcze raz, Sam” w jego teatrze 6. Piętro.

GLAMOUR: Nie bałaś się wcześniej, że zostaniesz zaszufladkowana jako aktoreczka serialowa? W końcu zagrałaś w około 30 serialach.

Małgorzata Socha: A co jest złego w aktorstwie serialowym? Praca to praca. Ty też piszesz do poczytnego miesięcznika dla kobiet, a nie do poważnego tygodnika społeczno-politycznego – czy to czyni z ciebie gorszą dziennikarkę?

GLAMOUR: OK, ten argument mnie przekonał (śmiech). Przejdźmy do reklamy – nie obawiasz się, że udział w kampanii reklamowej może zburzyć twój wizerunek jako aktorki?

Małgorzata Socha: Myślę, że to bardzo prestiżowa sprawa. Zaproponowano mi tę reklamę, bo konsumentki wytypowały właśnie mnie, jest to wynik popularności. Traktuję to jako komplement. Teraz ze znajomymi mamy nowy klucz na powitanie: podnosimy rękę do góry (śmiech).

GLAMOUR: Lubisz swój wygląd?

Małgorzata Socha: Zawsze byłam typem „pączusia” i mam naturalną skłonność do tycia (śmiech, tym razem mój – przypis red.). Gdybym nie była aktorką, nosiłabym pewnie rozmiar 44 i miałabym te wszystkie diety w nosie! Kiedy trwało kompletowanie obsady do fi lmu „Weekend”, który jest przykładem kina akcji i wymaga sporych fi zycznych umiejętności, na początku typowano do mojej roli Alicję Bachledę-Curuś. Któraś z plotkarskich gazet zrobiła wtedy zestawienie typu „Która lepsza?” ze zdjęciami naszych sylwetek jedna obok drugiej. Myślałam, że się załamię. Alicja już dwa tygodnie po porodzie prezentowała nienaganną figurę w bikini, a ja przypominałam Mamę Muminka. Postanowiłam wtedy, że nie popuszczę.

GLAMOUR: I co robisz – dieta, sport?

Małgorzata Socha: Moim osobistym trenerem jest Piotr Łukasik, który lubi oszukiwać przy liczeniu brzuszków i zawsze mi kilka dokłada. Poza tym staram się jeść zdrowo: zrezygnowałam z węglowodanów, unikam też słodkości. Ja normalnie nie jem tak jak dziś wieczorem! (Małgosia właśnie zamówiła zabaglione).

GLAMOUR: To co jesz na przykład na śniadanie?

Małgorzata Socha: Do jogurtu wsypuję płatki owsiane oraz świeże maliny i borówki, które kupuję co rano u mojej pani ze stoiska przed moim blokiem. Wypatruję jej przez okno i jak tylko się wystawia, to schodzę na dół. Latem łatwiej jeść zdrowo, bo jest tyle pysznych owoców sezonowych...

GLAMOUR: Jesteś typem bałaganiary czy lubisz porządek?

Małgorzata Socha: Wyznam wstydliwie, że lubię, jak wszystko jest ułożone pod linijkę... Na szczęście posiadam niesamowitą zdolność ogarniania mieszkania w pięć minut.

GLAMOUR: Do której bohaterki „Gotowych na wszystko" jest ci najbliżej?

Małgorzata Socha: Nie śledzę uważnie tego serialu, ale chyba jednak do tej rudej...

GLAMOUR: Powiedziałaś: „Jestem hardworkerem”. Nie miewasz jednak dni, gdy myślisz sobie: „Jak mi się nie chce wstawać o tej czwartej rano, by pojechać na plan foilmowy”?

Małgorzata Socha: Oczywiście, że czasem jest ciężko, ale ja się po prostu cieszę, że mam pracę! Kiedyś przez miesiąc byłam zmuszona pracować w agencji nieruchomości.

GLAMOUR: Dlaczego zostałaś aktorką? Nie odpowiadaj tylko, prosze, żeby zrobić na przekór babci, która marzyła w młodości o graniu, ale też przestrzegała cię przed nim...

Małgorzata Socha: To prawda, że nasłuchałam się babcinych opowieści o aktorstwie. Ale na egzamin do Akademii Teatralnej poszłam bez przygotowania, tak dla funu. Rekrutacja odbywała się wtedy na początku maja, więc mogłam jeszcze spokojnie zdawać na jakiś „normalny” wydział. No ale dostałam się zupełnie niespodziewanie za pierwszym razem i miałam przed sobą pięć miesięcy wakacji. Zresztą sporo się podczas tamtych wakacji wydarzyło... (śmiech). Na pierwszym roku zdałam sobie sprawę, jak bardzo prestiżowe są te studia: moi nowi koleżanki i koledzy traktowali tę szkołę niczym świątynię. Szczerze mówiąc, nie bardzo czułam to samo, co oni i chciałam nawet zrezygnować ze studiów. Gdybym nie poznała Andżeliki, to możliwe, że tak by się właśnie stało...

GLAMOUR: Na szczęście zostałaś. Jesteś jedną z najlepiej ubranych polskich aktorek. Jeszcze kilka lat temu preferowałaś styl retro, teraz nosisz ubrania raczej proste i bardzo sexy... Lubisz modę?

Małgorzata Socha: Nie przepadam za łażeniem po sklepach. Na szczęście pomaga mi stylistka – Alicja Werniewicz. Nie jest oczywiście tak, że ślepo zakładam zestawy przygotowane mi przez Alcię – jesteśmy otwarte do dyskusji. Kwestia wyglądu interesuje mnie dużo bardziej niż kiedyś, ponieważ jestem aktorką. Za dawnych czasów zdarzało mi się zapomnieć nałożyć krem do twarzy. Teraz to nie do pomyślenia (śmiech).

GLAMOUR: W kwietniu skonczyłaś 30 lat...

Małgorzata Socha: ...i grawitacja bywa nieubłagalna.

GLAMOUR: Może czas na dzieci? Na ręku nosisz bransoletkę z medalionem, na którym wygrawerowano symbole chłopca i dziewczynki oraz znak zapytania...

Małgorzata Socha: Jeszcze nie teraz. Ale oczywiście myślimy o tym z Krzysztofem. Uwielbiam dzieci.

GLAMOUR: Opowiedz mi na koniec twoje własne wspomnienie z dzieciństwa.

Małgorzata Socha: Przedszkole, ostatni dzień przed wakacjami. Kolega podchodzi, by dać mi buziaka na pożegnanie, a ja, nie wiedzieć czemu, myślę, że on chce mnie zaatakować i daję mu w twarz. Podobno budził się potem biedak w nocy, bo śniły mu się koszmary.