W każdym miesiącu tydzień spędza w Gruzji. Na lotnisku w Tbilisi rozpoznaje ją obsługa i celnicy. A gruzińscy znajomi proszą: „Przestań się wiercić, zostań tutaj”. W polskiej szkole w Tbilisi czyta dzieciom polskie książki, uczy tańców, mówi o Polsce. Już ich namówiła na akcję „Cała Gruzja czyta dzieciom” (na spotkanie ze mną też przybiegła z przedszkola swojej córki Mai, gdzie czytała dzieciom wierszyki). Przyjaciele z Kabaretu Moralnego Niepokoju martwią się, że może im „wykręcić numer i zostawić na lodzie”. „Znowu lecisz do tej swojej Kozolandii?” – pytają z troską w głosie. Podróżowanie leży w jej naturze. Na tym również polega jej praca. „Nie ma mysiej dziury w naszym kraju, której bym nie znała. Byliśmy wszędzie” – mówi. Urodziła się w Warszawie, mieszka w Milanówku. Trasę podwarszawskiej kolejki WKD zna na pamięć. Kocha te rejony i klimaty: „Jestem truskawką z Milanówka” – mówi poetycko.

GALA: Jak trafi łaś z liceum plastycznego do kabaretu?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Wprost ze stanowiska woźnej! Ale muszę przyznać, że już w liceum plastycznym na Smoczej organizowałam występy i happeningi, w których obsadzałam siebie i profesorów, bo nikt inny nie chciał grać. A potem zdawałam do szkoły teatralnej, ale się nie dostałam.

GALA: Ale jak było z tą woźną?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Rodzice prosili, abym oprócz szkoły teatralnej złożyła papiery też „na jakieś normalne studia”. To złożyłam, na polonistykę. Prawie zdałam, byłam pierwsza pod kreską. Poszłam do dziekana i mówię: „Ja muszę studiować. Jestem bardzo zdolna, postaram się, będziecie ze mnie zadowoleni”. Dziekan, którego ponoć „ujęłam od pierwszej chwili”, zatrudnił mnie… jako woźną. I jako pracownik uniwersytecki chodziłam z pierwszym rokiem na zajęcia. Sprzątałam i zaliczałam egzaminy. Po roku zdałam i dostałam się od razu na drugi rok. Nic nie straciłam.

GALA: Ależ siła perswazji!

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Chyba tak... Moja siła rodzi się, kiedy bardzo czegoś pragnę, wtedy potrafi ę walczyć jak lwica. Jedynie wtedy, bo na co dzień jestem cicha i potulna.

Zobacz także:

GALA: Jak odnalazłaś chłopaków z kabaretu?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Studiowali rok wyżej na moim wydziale, ale od razu można ich było wyłapać. Ja też chciałam się wyróżnić, więc nosiłam czarną długą sukienkę z białym kołnierzykiem. Pensjonarsko. Wszyscy na wydziale wiedzieli, że jakaś niesamowita panna jest woźną, przychodzili popatrzeć, jak biegam ze szmatą. Zrobiłam z dziewczynami na wydziale kabarecik z tekstów Hemara i Tuwima, chłopaki tworzyli już swój. Nastąpiło zwarcie dwóch sił. Wiedzieli, że mam kontakt z Wojciechem Siemionem, obycie ze sceną. Wysłali do mnie Roberta Górskiego – najodważniejszego, który dopadł mnie w bibliotece. Nie wiem, co tam robiłam…

GALA: Pewnie sprzątałaś.

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Jasne, przecież nie siedziałam z książką! Powiedzieli, że mają skecz z Balladyną i bardzo by chcieli, żebym ją zagrała. Takie było moje wejście do kabaretu. Gdy zrobiliśmy program z prawdziwego zdarzenia, który pokazaliśmy na polonistyce, Andrzej Drawicz, który wykładał animację kultury, dał nam sygnał: „Dzieciaki, to jest fajne, róbcie dalej”. No to dzieciaki pojechały na przegląd kabaretowy do Krakowa.

GALA: Poza sceną i pracą spotykacie się, lubicie, odwiedzacie w imieniny, chrzciny, święta?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: To moi przyjaciele. Przyjaźń z nimi to największa wartość wyniesiona ze studiów. Jak mam problem, po wejściu do busa mówię o nim na głos i natychmiast sypią się żarty. Ale potem, w relacjach jeden na jeden, jest inaczej: „Pakosa, co się dzieje?”. Wyjście z wielu kryzysów, stresów właśnie im zawdzięczam.

GALA: Jak się gra w kabarecie, gdy człowieka dopadły problemy i najchętniej nakryłby głowę kołdrą, a nie wygłupiał się na scenie?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Łatwo nie jest. Dwa lata temu miałam kryzys, szukałam wyjścia, i mimo całego optymizmu czułam, że nie daję rady. I wyjście na scenę okazało się wtedy najlepszą terapią, leczyłam się pracą. Dawała mi napęd. Bo nie miałam czasu zagłębiać się w smutek, zapadać w sobie. Mam naturę Scarlett O’Hary „Teraz nie będę o tym myślała. Pomyślę o tym jutro. W końcu… Jutro jest nowy dzień”. Więc wstaję o poranku, słońce świeci. Pierś do przodu, oczy zielenieją, ruszam do boju.

GALA: To właściwa chwila, by zapytać o gruziński wątek w twoim życiu. Rozkwitasz i piękniejesz, gdy tam jedziesz.

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Zacznijmy od tego, że pierwszy raz w Gruzji byłam 21 lat temu, z zespołem folklorystycznym, pojechaliśmy na tzw. wymianę. My uczyliśmy się tańców gruzińskich, oni łowickich. Miałam 15 lat.

GALA: A on ile?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: 18. Bardzo ładny skrót ci wyszedł.

GALA: A co tu owijać w bawełnę?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Od razu nas ustawili w parę. Ja podobno z urody najbardziej przypominałam Gruzinkę, on był solistą, więc od razu ustawili nas do tańca w pierwszą parę solową.

GALA: Rasowa Gruzinka z ciebie.

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Od początku traktowali mnie jak swoją! To była dla mnie spora satysfakcja. Gruzinki są piękne: bladolice, jasnookie, ciemne włosy. Z charakteru powściągliwe, dumne, wyniosłe, trochę niedostępne, zasadnicze.

GALA: Mieli odwagę cię zaczepiać?

 

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Przyznają, że od razu oszaleli na punkcie mojej otwartości i promienności. Dziś również trudno im uwierzyć, że wciąż się uśmiecham, mimo że mam dom i córkę, pracę, dodatkowe obowiązki, fundację, czytam dzieciom. „O matko, i ona jeszcze ma czas do nas przyjechać, uczyć dzieci w szkole w Tbilisi, udzielać się w zespole Sukhishvili (ichnim Mazowszu)” – mówią. Wpadli nawet na pomysł, by nakręcić fi lm dokumentalny o mnie. A ja bardzo chcę, żeby taki dokument powstał o mojej Gruzji. Bo może uda mi się obalić stereotypy na temat tego kraju. Jak nakręcę ten fi lm, spełni się moje największe marzenie, bo ja Gruzję noszę pod sercem od 20 lat. Jestem tam raz w miesiącu przez tydzień, potem ktoś stamtąd przyjeżdża do mnie. W sumie pół każdego miesiąca spędzam w gruzińskich klimatach.

GALA: Dowiemy się, co to za „ktoś”?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: No… zebrałaby się już spora grupa, ale najbliższych jest mi trzech.

GALA: Aż trzech naraz?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Tak, bo to także trzech przyjaciół. Jeden jest producentem telewizyjnym i krytykiem, drugi gwiazdą rocka, liderem najsłynniejszego gruzińskiego zespołu Green Room, a trzeci kompozytorem i muzykiem.

GALA: A ten, co wtedy miał 18 lat, mieści się w tym trio?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Nie, z nim utrzymuję kontakt jedynie telefoniczny. Mieszka daleko, to inny wymiar mojej Gruzji. Tak samo jak spotkanie z nim po 20 latach. Odnalazłam go na wsi zabitej dechami, w Variani, której nawet nie ma na mapie. Do tej pory nie wiem, jak mi się to udało, bez żadnych wówczas głębszych kontaktów. Wiedziałam tylko, jak się nazywa, gdzie wcześniej mieszkał, co robił.

GALA: I że był twoją pierwszą miłością.

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Pierwszą wielką miłością. I go odnalazłam. To było coś fantastycznego, gdy na drodze w wiosce zatrzymał samochód, wyciągnął mnie z niego, na rękach podniósł do góry i krzyczał: „Kasieńka, ty moja Polianka, jak ty mnie znalazłaś! Kak ty mienia naszła?”. Wtedy rozmawialiśmy ze sobą po rosyjsku i tak już zostało. Bo teraz z Gruzinami rozmawia się raczej po angielsku. Gruziński to grupa języków kaukaskich, język bardzo ciężki, nie do nauczenia. Mają trzy rodzaje litery k!

GALA: I co słychać u twojego ukochanego z dawnych lat?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Żonaty, ma syna bardzo podobnego do niego z lat młodości.

GALA: Nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Nie da. Zostało ciepełko, sentyment, ale to dwa różne światy. Gdy wybuchła wojna domowa w 1991 roku, wcielili go do wojska, bo akurat skończył studia. I ta wojna strasznie go pokaleczyła, poharatała. „Kasiu, musiałem strzelać do przyjaciół, moich braci. Po takim przeżyciu nie dało się wrócić do mojej skóry” – mówił. Gdy go odnalazłam, był bez pracy, jego żona lekarka całą wieś leczy za darmo. To nie życie, tylko wegetacja. Z perspektywy czasu oceniam, że moja próba odnalezienia go była wielkim egoizmem. Na szczęście wszystko obróciło się na dobre. On pomyślał: „Jeśli ta dziewczyna mnie odszukała, to może naprawdę coś znaczę?”. Zebrał się w sobie, znalazł superpracę, kupił nawet samochód. Odbił się od dna.

GALA: Przyjaciele z kabaretu nie martwią się o twoje gruzińskie skłonności?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Oj, martwią się, martwią, że ich zostawię na dobre. Gruzja to przepiękny kraj, a ja czuję zapach tamtej ziemi. Klimat podzwrotnikowy morski i suchy, w górach zima, a nad morzem Czarnym – Adżaria i Batumi. Słońce, plaże, nieprawdopodobny ogród botaniczny. Jest taka legenda: kiedy pan Bóg rozdzielał ziemie, wszyscy się tłoczyli, by dostać najlepsze kawałki. A Gruzini, zgodnie ze swoją naturą, rozłożyli dywanik, pili wino, tańczyli, bawili się, śmiali. I wtedy Bóg zobaczył: „Ojej, o was zapomniałem. Jesteście tak sympatyczni, że dam wam kawałek, który zostawiłem dla siebie”.

GALA: Ciekawe, jak długo wytrzymasz w takim rozdarciu?

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Moi rodzice też się zastanawiali, myśleli, że może się jednak wypalę. A teraz mówią: „Doceniamy twoją pasję, Kasiu”. W lecie zabiorę moją córkę Maję na wakacje do Gruzji. Okazało się, że Maja to najbardziej gruzińskie, najpopularniejsze tam kobiece imię, czego nie wiedziałam.

GALA: Nomen omen.

KATARZYNA PAKOSIŃSKA: Już przestaję wierzyć, że to przypadek. Każdy przypadek jest po coś.