Gdy po studiach aktorskich wyjechała do Londynu, jej kariera nabrała tempa. Polska aktorka zagrała w kilku topowych produkcjach i spotkała się na jednym planie z Collinem Firthem i Renee Zellweger, z ktorymi zagrała w "Bridget Jones 3".
Katarzyna Kołeczek - bo o niej mowa - zostawiła to wszystko dla jednej wyjątkowej chwili w swoim życiu: NARODZIN CÓRKI.
Jak macierzyństwo zmieniło jej życie i czy żałuje, że nie została w Londynie? Przeczytajcie wywiad!
 
 

Aleksandra Nagel – Kobieta.pl: Jesteś współpomysłodawczynią serialu „Mamy to”, który dedykowany jest młodym rodzicom. Skąd taki pomysł i dlaczego akurat teraz zrodził się on w Twojej głowie?

Katarzyna Kołeczek: To serial, który powstał ze szczerej potrzeby serca. Gdy zostałam mamą, sama szukałam takich seriali. Nie ukrywam, że byłam trochę zagubioną mamą. Nie miałam zbyt wielu koleżanek, które miały małe dzieci i mogłyby mnie z tym macierzyństwem oswoić. Stąd poszukiwanie wsparcia w serialach. Obejrzałam „The Letdown” czy „Working Mums” na Netflixie. Potem trafiłam na „Rodziców” na HBO. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie ma w Polsce serialu dla rodziców. Razem z moją koleżanką Laurą Breszką zaczęłyśmy budować tę historię. Skoczyłyśmy na głęboką wodę.

Co serial „Mamy to” może dać polskim rodzicom?

Polscy rodzice w naszym serialu mogą się przejrzeć jak w lustrze. Gdy rozmawiam z widzami „Mamy to”, czy też z moimi znajomymi, którzy mają małe dzieci, wszyscy mówią: „To jest o nas!”. Taki był cel, żeby on był bliski, żeby to był serial od rodziców dla rodziców. To miał być fajny, ciepły serial, zarówno dla mamy, która właśnie karmi piersią, jak i dla taty na wieczór. Chociaż jest to serial uniwersalny, każdy tu znajdzie coś dla siebie.

Czy będziecie kontynuować tę serialową przygodę?

Wszystko zależy od słupków oglądalności (śmiech). Miałyśmy wielkie szczęście, że trafiłyśmy pod skrzydła Doroty Kośmickiej-Gacke, która tchnęła w ten projekt życie. To ona jest matką tego serialu. Co będzie dalej, zależy od widzów.

Zobacz także:

Photo: Sesja serialu "Mamy to!" / Iza Grzybowska

Gdy dowiedziałaś się, że zostaniesz mamą, przyznajesz, że było w Tobie wiele niepewności. Bardzo często się z tym spotykam, sama jestem mamą dwójki dzieci. W nas, matkach jest sporo wątpliwości, strachu, braku zaufania do siebie samych. A przecież koniec końców bycie matką jest czymś zupełnie naturalnym, instynktownym niemalże. Skąd bierze się ten lęk i niepewność?

Myślę, że to może wynikać z przebodźcowania.

Co masz na myśli?

Jesteśmy przebodźcowani jako społeczeństwo, ale też jako kobiety. Uwielbiamy podglądać życie innych, porównywać się do innych. Bardzo łatwo wpaść w pułapkę przebodźcowania choćby wiedzą na temat macierzyństwa.

To w sumie ciekawe spostrzeżenie…

Na przykład ja zauważyłam u siebie, że im więcej poradników dla rodziców czytam, tym większy jest we mnie niepokój. Im więcej czytałam książek przed porodem, tym większy był we mnie lęk. W pewnym momencie musiałam odłożyć te książki, bo naprawdę nie potrafiłam normalnie funkcjonować. Pomyślałam sobie: „Kurczę, to przecież musi się udać”. Wzięłam głęboki oddech, pobyłam sama ze sobą i stopniowo odzyskałam balans.

Myślę, że to jest bardzo ważne, by mieć dystans, uciekać od nadmiaru bodźców, ale też od nadmiaru wiedzy. Nie wszystko musimy wiedzieć, nie wszystko jest nam potrzebne. Zamiast zadawać sobie w nieskończoność pytania typu: „Czy ja jestem gotowa, czy ja udźwignę ciężar, czy będę dobrą matką?”, po prostu to zróbmy. Pamiętam rozmowę z moją zmarłą już babcią, którą pytałam o to wszystko, a ona odpowiadała, że to po prostu to się działo.

I mieliśmy nie jedno dziecko, i nie dwoje, a całą gromadę! Może dzieci nie miały tak wspaniałych warunków życia jak dzisiaj, ale mimo wszystko to jakoś funkcjonowało, a dzieci dorastały i stawały się kolejnym pokoleniem. My mamy za to dzisiaj w sobie wiele wiedzy, wiele strachu i wielką potrzebę bycia idealną mamą.

To prawda. To również jest pewnego rodzaju misja mojego serialu „Mamy to” -  byśmy dali sobie szansę na popełnianie błędów. Nie musimy być perfekcyjnymi rodzicami.
Najważniejsze, byśmy byli przy dziecku, otaczali je otuliną miłości, żeby ono rosło i rozkwitało w tym szczęściu i miłości. Nie musimy mieć na wszystko złotego środka. Ja też bywam nieidealną mamą. Moja córeczka Marianka ma trzy lata i ma różne wybuchy złości, buntu. Czasami nie wiem, jak na to zareagować. Czasem pierwszą reakcją jest jakiś gniew, ale też uczę się panować nad sobą, uczę się siebie i uczę się jej. Właściwie uczymy się tej naszej relacji – jak to zrobić, żeby siebie nawzajem nie krzywdzić.

Grasz w Polsce, ale też wiele łączy Cię z Londynem. pomieszkiwałaś tam kilka lat. Czy jest jakaś różnica między wychowywaniem dziecka w Polsce i na Wyspach?

Nie wiem do końca, jak wygląda wychowywanie dzieci w takiej klasycznej, brytyjskiej rodzinie, ale wydaje mi się, że tam jest więcej luzu. Brytyjskie mamy zachęcają dzieci do samodzielnego odkrywania świata, nie trzymają ich kurczowo za rękę.

Mówisz o tzw. „parasolowych rodzicach”?

Tak, nadopiekuńczy rodzice to nic dobrego. Pozwólmy dziecku doświadczać i poznawać świat po swojemu. Bądźmy przy dziecku, gdy czuje się zagrożone i tego potrzebuje, ale nie stójmy nad nim. Dajmy mu trochę oddechu.

A jak Brytyjczycy traktują kobietę w ciąży?

Tu jest spora różnica. Doświadczyłam jej na własnej skórze. Będąc w ciąży, grałam w brytyjskim serialu. Cała produkcja traktowała mnie jak królową! Chuchali, dmuchali. Gdy potrzebowałam transportu, kupili mi nawet miejsce w samolocie w klasie biznes. Na Wyspach kobieta w ciąży otoczona jest wyjątkową troską i opieką, czego w Polsce nie doświadczyłam. W naszym kraju kobieta w ciąży stoi w kolejce do pobrania krwi, jak każdy inny pacjent. Nikt ci miejsca nie ustąpi, zazwyczaj spotyka cię znieczulica.


Zauważyłam, że niektóre kobiety w ciąży noszą takie przypinki i to mi się bardzo podoba, one mówią: „Hej, jestem w ciąży, czasami trudno mi jest stać tak długo jak tobie w tej kolejce czy w autobusie”. Może to coś pomoże…

 

Jesteś mamą, ale wspominasz, że początkowo czułaś się bardzo niepewnie. Co powiedziałabyś kobiecie, która mówi, że nie chce i nigdy nie będzie mieć dzieci?

Mam wiele koleżanek, które są w moim wieku, przed 40. i nie chcą mieć dzieci, bo na przykład nie spotkały w swoim życiu odpowiedniego partnera, albo chcą zrobić karierę i nie chcą z tego rezygnować. Mają bardzo jasny cel w życiu. Są i takie kobiety, które nie czują instynktu macierzyńskiego i im wystarczy posiadanie kota albo psa. Absolutnie uważam, że trzeba to uszanować. Nie ma jednego modelu na szczęśliwe życie.

Jednak, jeśli pytasz mnie, czy kobiety powinny hamować się przed posiadaniem dziecka tylko ze względu na ten lęk przed macierzyństwem, to jest bardziej złożony temat.
Myślę, że ogólnie warto w życiu walczyć ze swoimi lękami, aczkolwiek doskonale rozumiem, że ten lęk może sparaliżować. Nie oszukujmy się, dziecko wywraca życie do góry nogami i potwierdzi to niemal każda mama.

Widzę to też na przykładzie mojego życia. Macierzyństwo totalnie je odmieniło – z aktywnej aktorki, dzielącej życie między Warszawę a Londyn, mieszkającej właściwie w małej walizce, stałam się domatorką i zaczęłam wić gniazdo i wiję je do tej pory. Cieszę się z tego. Zmieniłam się też jako człowiek.

Musiałam również zrezygnować z niektórych rzeczy. Kilka spektakularnych wydarzeń mnie ominęło. Kilka ról w Londynie, być może znaczących w mojej karierze, mi uciekło… I to były konkretne propozycje. Takie, dzięki którym mogłam przejść się po czerwonym dywanie obok największych sław Hollywood. Te propozycje były już konkretne…

Nie żałujesz?

Nie, nie, nie. Nie żałuję. Poza tym nic straconego, cały czas myślę, że wrócę do Londynu. Przez długi czas tam był całkowity lockdown, ale powoli życie wraca do normalności. Bardzo chciałabym tam pracować. Praca w Londynie jest czymś, co daje mi niesamowitą energię, brakuje mi tego podejścia brytyjskiego, jeśli chodzi o pracę w filmie czy serialu.


 
Jest różnica jeśli chodzi o ten rynek między Polską a Wielką Brytanią?

Zdecydowanie. Na Wyspach ten rynek jest o wiele większy. Gdy nie powiedzie ci się na jednym castingu, to zaraz jest kolejny, i kolejny, i kolejny, a tymczasem w Polsce tych castingów jest jak na lekarstwo. Ja naprawdę tych castingów mam w ciągu roku do policzenia na palcach jednej dłoni.

Wszystko dlatego, że niewiele jest produkcji…

Tak, a do tego dochodzi presja, że ten jeden jedyny casting musi przynieść wymierny efekt. Jeżeli człowiek na coś tak się napina, to prawdopodobnie to się nie uda.
W Londynie ten biznes jest ogromny, jeśli nie robi się akurat filmu czy serialu, to można robić pracę głosem, realizuje się reklamy, cały czas coś się dzieje, oczywiście w Polsce ten przemysł także się rozrasta, ale wciąż to trudny rynek, trudno jest się przebić.
Poza tym, w Londynie nie do końca patrzą na twoje CV.

Jak to możliwe? Nie ma znaczenia twoje dotychczasowe portfolio?

W dużej mierze tak. Po prostu idziesz na casting i albo grasz dobrze i cię zatrudniają, albo nie. Tymczasem w Polsce jednak bardzo ważna jest popularność. Jak komuś uda się już wspiąć wyżej, to nie chce pozwolić sobie na oddech.

Rozumiem, że tam jest większa otwartość na nowe twarze, nowe głosy, nowych ludzi?

Tam bardzo ceni się indywidualność – coś, czego na ten moment brakuje mi w Polsce. U nas w kraju generalnie są pewne typy i te typy się powtarzają. Podobnie jest w polskich szkołach aktorskich. Kończyłam Akademię Teatralną w Warszawie. Co roku kończyły ją podobne typy. Rok przede mną była koleżanka, do której byłam podobna. Rocznik za mną też była dziewczyna, która też była bardzo podobna. My byliśmy przyjmowani typami do szkoły.

Wszyscy zawsze mówili, że z Warszawy to wychodzą amanci, a z Krakowa wychodzą charakterystyczni, a z Łodzi to wychodzą jeszcze inni (śmiech). Choć obecnie to się zmienia.
W Londynie za to bardzo zwraca się uwagę na indywidualność. Na to, co każdy kulturowo wnosi. Bardzo często jest tak, że rola napisana jest na dziewczynę z Europy Wschodniej i dopiero w momencie castingu produkcja decyduje, jaka to ma być konkretne narodowość.

Czyli w Londynie wiele dzieje się jeszcze podczas produkcji? Scenariusz cały czas jest jeszcze do zmiany?

Tak, bardzo często tak jest.

Czy Anglicy lubią Polaków?

Myślę, że tak, choć spotkałam się kilka razy z nieco ksenofobicznymi historiami, ale to się bardzo zmienia. Ogólnie lubią nas, bo lubimy chodzić po pracy na piwo (śmiech).
Ok. To nas łączy! (śmiech)

Ja akurat lubię piwo, więc po planie szłam z całą ekipą na pinta. Anglicy lubią się socjalizować, a ja wykorzystywałam te spotkania jako ćwiczenie językowe. Generalnie lubią Polaków i bardzo nas szanują. Zawsze powtarzają, że „jako painter i decorator najlepsi są Polacy”. Bardzo cenią Polaków jako fachowców w zawodach rzemieślniczych, ale również na wyższych stanowiskach. Generalnie spotykały mnie same miłe rzeczy.

Czyli nie doświadczyłaś ksenofonii wobec Polaków na Wyspach?

Niewiele było takich sytuacji. Najbardziej odczułam to podczas głosowania za Brexitem. Pomieszkiwałam wtedy u mojego kolegi w południowym Londynie, w pięknej dzielnicy. Do metra musiałam przejść kilka przecznic. Pamiętam, że jechałam na jakiś casting i w każdym oknie było wywieszone „Vote for Brexit”. Byłam w dużym szoku. Jakby oni krzyczeli: „Chcemy się od was uwolnić”. Być może odebrałam to wtedy zbyt mocno, ale mnie to naprawdę uderzyło. Nie wiedziałam, że tam są takie nastroje, że aż tyle osób chce wyjść z Unii Europejskiej. Być może to była kwestia tej dzielnicy, bo generalnie Londyn był przeciwny Brexitowi, aczkolwiek znam wiele osób, które głosowały za.

To zapytam o jeszcze jedno wspomnienie z pracy w Londynie. Czy to prawda, że spotkałaś się na jednym planie filmowym z Collinem Firthem i Renee Zellweger?

To było spotkanie na planie prawdziwej, wysokobudżetowej, hollywoodzkiej produkcji. Zaledwie jeden dzień zdjęciowy, ale uwierz mi, że wcale nie tak łatwo jest tam się dostać. Siedziałam ramię w ramię na make upie z Collinem Firthem i muszę przyznać, że miałam motyle w brzuchu.

Wcale ci się nie dziwię, co najmniej połowa kobiet na tej planecie czułaby się podobnie! (śmiech)

Wiesz, to nie była wielka rola, zaledwie epizod. Grałam dziewczynę z zespołu, którego bronił w sądzie Mark Darcy, ale to było jak sen. Miałam szansę spotkać się i rozmawiać z hollywoodzkimi gwiazdami pierwszej ligi. Pod koniec dnia rozmawiałyśmy z Renee Zellweger, która powiedziała nam, że byłyśmy super i że bardzo nam kibicuje. Wspaniałe przeżycie…


I rozmawiałaś ze wspaniałym Markiem Darcy’m na make-upie. Kto do kogo zagadał pierwszy?


Ja – przedstawiłam się, a on zapytał: „Ty jesteś z Polski? Zawsze chciałem pojechać do Krakowa, ale jeszcze tam nie byłem”. Odpowiedziałam mu, że powinien odwiedzić Kraków i że na pewno by mu się spodobało. To był taki typowy small talk, ale dla mnie to było coś wielkiego. Spotkać jednego dnia dwóch laureatów Oscarów i uścisnąć ich dłonie - to nie było moje największe marzenie aktorskie, ale na pewno było to fascynujące spotkanie, zwłaszcza dla zwykłej dziewczyny z Polski. Miałam takie poczucie, że kurczę, wszystko jest możliwe.

Photo: archiwum prywatne

Zatem zadam to pytanie, czy oni „gwiazdorzą”?

Nie, absolutnie nie. Mam wrażenie, że im większa gwiazda, tym mniej „gwiazdorzenia”. Renee Zellweger przyszła na ten screening przedpremierowy w stroju do joggingu. Powiedziała, że ona teraz biega dużo, dba o kondycję, ale przybiegła nam podziękować i uściskać wszystkich. Podobnie było z Collinem Firthem, nie było żadnej ochrony, która strzegłaby go i nie pozwalała zbliżyć się do niego. Miałam okazję poznać też Michele Fairley, która grała Lady Stark w „Grze o Tron”. W sumie to właściwie dzięki niej zaczęła się moja przygoda aktorska na Wyspach. Spotkałam ją w moim pierwszym filmie, który robiłam w Irlandii Północnej. To ona zagadała do mnie na przyjęciu kończącym zdjęcia, zapytała: „Ej Polka, chcesz się napić piwa?”. (śmiech)

Pamiętam, że paliła papierosy mentolowe, a ja właśnie rzucałam, ale wytrzymałam. Nie dałam się namówić.

Taka gwiazda proponuje Ci papierosa, a Ty mówisz nie? Trzeba mieć silną wolę…

Miałam taki moment, że się zawzięłam. Potem niestety wróciłam, ale wielu lat w ogóle nie palę. Jestem tzw. palaczem towarzyskim. Michele Farley na tyle mnie polubiła, że to palenie nie było istotne. To ona przedstawiła mnie swojemu agentowi. Od tego się zaczęło. Pamiętam ten dzień, gdy przyleciałam do Londynu i ona mówi: „Nie uwierzysz, dostałam dzisiaj telefon w sprawie roli – będę grać Lady Stark w Grze o Tron”. Pamiętam, że poszłyśmy wtedy do pubu i wzniosłyśmy toast za Lady Stark!


Zastanawia mnie, jak to działa. Jesteś początkującą aktorką w Londynie. Podchodzi do Ciebie aktorka ze sporym dorobkiem i proponuje pomoc. Poleca agentowi. Być może myślę stereotypowo, ale czy w kinematografii jest miejsce na wzajemne wspieranie się, trzymanie kciuków za koleżankę czy kolegę, cieszenie się z sukcesów innych?


Ja po prostu mam szczęście do ludzi. Wiele osób, które pojawiło się na mojej życiowej drodze, pchnęło tę moją aktorską karierę do przodu. To jest chyba zwyczajnie szczęście.

Wróćmy jeszcze na moment do macierzyństwa. Łatwo być aktorką i mamą jednocześnie?

Ciężkie pytanie, bo z jednej strony na pewno łatwiej niż w zawodach, w których musisz pracować od 8 do 16, ale z drugiej strony praca aktorki w dużej mierze polega na szukaniu pracy (śmiech).

Nawet jeśli nie jestem w pracy, to coś przygotowuję, szykuję się na casting, coś tworzę, albo nagrywam self-tape’y. To jest wieczne szukanie i oczekiwanie. Z tego powodu czasami nie jestem najlepszą wersją samej siebie, a tymczasem jestem pod jednym dachem z małym człowiekiem, który wymaga mojego zaangażowania i wsparcia. To bywa trudne.


Wiem coś o tym doskonale…

Ale mam w sobie sporo uporu i na tyle dużą miłość do tego zawodu, że jestem w stanie to połączyć – aktorstwo i macierzyństwo. Grałam na festiwalu „Women’s Voices”. Jego pomysłodawczynią była Paulina Przybysz, a udział w min brały Kayah, Kasia Nosowska, Mary Spolsky – pojawiło się tam wiele wspaniałych kobiet, a ja byłam ich supportem teatralnym. Gdy ruszyłyśmy w trasę, Maniusia miała trzy miesiące. Jeździłam za dziewczynami z „Women’s Voices” samochodem. Mania z moją mamą z tyłu. Scenografia w bagażniku. Przemierzyłyśmy całą Polskę!

Czyli znalazłaś w sobie tę energię, by to wszystko połączyć. Niepewność macierzyńska szybko minęła!

Pewnie, gdyby nie moja mama, nigdy bym tego nie zrobiła. To uratowało sytuację. Jestem wdzięczna losowi, że mam mamę, która mi pomaga i mnie wspiera we wszystkim.


Pomocna mama blisko – to coś niesamowicie cennego, prawda? Wiele kobiet może o takiej sytuacji tylko pomarzyć. Wiele czuje się w tym macierzyństwie bardzo samotna. Być może stąd bierze się w nas tyle niepewności i poszukiwania odpowiedzi w książkach, internecie…

Wiele mam tak ma. Ogólnie mamy wciąż za mało wsparcia od innych kobiet, tych najbliższych często również.

Mówiłaś, że chciałabyś wrócić do Londynu, ale pytanie, jak chcesz to rozplanować dzisiaj. Trzyletnia Marianka, życie w Polsce, pandemia wciąż w cieniu…

Na pewno chciałabym wrócić do Londynu. Zobaczymy, na ile pozwoli mi pandemia i Brexit. To są dwie ogromne przeszkody. Na razie nastawiam się na pracę w Polsce. Poza tym, stałam się domatorką, bardzo lubię nasze mieszkanie z niewielkim ogródkiem i ktoś musi kosić trawę (śmiech).
Mania chodzi do przedszkola i świetnie się tam odnajduje. Mam kilka tajnych pomysłów, ale generalnie nie czekam aż ktoś coś mi zaproponuje, sama działam.

Właśnie to zauważyłam! Jesteś osobą, która nie czeka aż ktoś do niej przyjdzie z pomysłem na super rolę czy fajną akcję, tylko bierzesz sprawy w swoje ręce! Zawsze tak miałaś, czy Londyn Cię tego nauczył?

To zawsze było we mnie, ale Londyn dał mi odwagę – tamten rynek, fakt, że zagrałam w wielkimi nazwiskami w jednym filmie czy serialu, dodał mi pewności siebie. Gdy wracałam do Polski, miałam wrażenie, że zderzyłam się ze ścianą, ale nie dołowałam się zbyt długo. Zaczęłam inwestować w siebie. Zaczęłam grać w Klubie Komediowym i z Asią Pawluśkiewicz i reżyserką Agatą Puszcz stworzyłyśmy monodram „Co modna pani wiedzieć powinna?”. To z nim byłam w tournée z „Women’s Voices”.

Co to za sztuka?


Wspaniała sprawa – polska odpowiedź na Bridget Jones! Monodram o polskiej 30-latce, która jest zagubiona i niepewna. Wzoruje się na tym, co ogląda w mediach i serialach. Uwielbia „Seks w Wielkim Mieście”. Próbuje wcielić w życie sceny z seriali, ale jej nie wychodzi. Im bardziej chce, tym jest gorzej…
To było niesamowite doświadczenie grać „Modną Panią…”w całej Polsce, nawet w remizach strażackich gdzieś na końcu świata, w szczerym polu…
Pracujemy z Asią Pawluśkiewicz nad dalszą częścią przygód „Modnej Pani…”. Pandemia przystopowała nasze plany, ale myślę, że niebawem znów ruszymy. Nie mogę powiedzieć więcej… Generalnie nie czekam na gwiazdę z nieba, biorę sprawy w swoje ręce.


Kasia, powiedz jak Ty to robisz?! Wiele kobiet nie potrafi zrobić chociażby jednego kroku na przód w swoim życiu. Nie potrafią wyjść z tej swojej strefy komfortu – niefajnej pracy, niefajnego małżeństwa, niefajnej relacji z koleżanką. Boją się zmian, a Ty skaczesz od projektu do projektu i od pomysłu do pomysłu, nie boisz się tego…

Wiesz, ja też musiałam do tego dojść. Zderzyć się kilka razy ze ścianą i wylać kilka tysięcy łez w poduszkę, wykrzyczeć swój ból.

Stosuję też metodę małych kroczków i robię tzw. visual boards. Gdy widzisz swój cel, małym kroczkami do niego się zbliżasz.

Ludzie dzielą się na dwie grupy – takich, którzy nie mówią głośno o swoich marzeniach i takich, którzy głośno o nich krzyczą. Ja należę bardziej do tej drugiej grupy. Gdy wypowiesz coś głośno, to to się wydarzy. Wierzę w to. Czasami lubię podejść do lustra i powiedzieć sama do siebie: „To się stanie”, albo spojrzeć sobie głęboko w oczy i powiedzieć: „Ej, całkiem daleko zaszłaś”.

W sumie wiele wspaniałych rzeczy się wydarzyło, wiele wspaniałych osób spotkałaś…

Oczywiście zawsze może być lepiej, ale od tego przecież mamy przyszłość. Czasami nawet przypadkowe spotkanie z kimś na ulicy potrafi zmienić życie.

Ale trzeba być na to otwartym…

Dokładnie tak. Spójrz, robi się wiosna, trzeba wyjść do świata, pooddychać przyrodą. Przyjrzeć się sobie i zapytać samej siebie: „Czego ja naprawdę chce?”.

 

Kamila Kołeczek - kim jest?

Katarzyna Kołeczek - aktorka teatralna, filmowa i serialowa. Kasia jest absolwentką Akademii Teatralnej w Warszawie, którą ukończyła w 2008 roku. Jest aktorką Teatru Polonia, Och Teatru, Teatru Warsawy i Klubu Komediowego.

Kasia ma swoim koncie wiele ról teatralnych i filmowych. Bywalcy teatrów mogli ja oglądać w takich sztukach jak „ Żeglarz” (Teatr Polski w Warszawie), „Mayday” i „Mayday 2” (Och Teatr), „Co modna pani wiedzieć powinna” (Klub Komediowy), „Miłość szuka mieszkania” (Teatr Warsawy).

Szerszej publiczności znana jest z Teatru Telewizji (m.in. „Nocną porą” oraz „Tajny klient”), a także ról serialowych („Na Wspólnej”, „Chyłka – Rewizja”, „Miasto długów”, „Barwy szczęścia” czy „Brzydula 2”).  Fani filmu mogą kojarzyć ją zaś z takich produkcji jak „Kolej na miłość”, „Narzeczony na niby” czy „Listy do M. 3”.

Katarzyna Kołeczek – Bake Off

Katarzyna Kołeczek była także jedną z prowadzących 3. i 4. edycji programu "Bake Off - Ale Ciacho" na TVP 2. Aktorka zastąpiła w nim Dorotę Czaję, a program współprowadziła z Marceliną Zawadzką.

Katarzyna Kołeczek – Bridget Jones

Niewiele osób wie, że Kasia przez wiele lat dzieliła swoje życie między Warszawę a Londyn. Dzięki swojej pasji, talentowi, wytrwałości i samozaparciu wystąpiła w kilku zagranicznych produkcjach. Międzynarodowi widzowie mogli oglądać ją m.in. w serialach „Ojciec Brown” i „Press”, gdzie zagrała stałe role. Kasia ma na swojej liście także udział w filmie „Bridget Jones 3” („Bridget Jones’s Baby”), w którym pojawiała się u boku Renée Zellweger i Colina Firtha. Polska aktorka wcieliła się w nim w członkinię wywrotowego girlsbandu Poonani, który sprawił Markowi Darcy’emu sporo problemów natury prawnej.  

Katarzyna Kołeczek – Instagram

Kasia Kołeczek jest bardzo aktywną użytkowniczką mediów społecznościowych. Fani mogą obserwować ją zarówno na Instagramie (@koleczek), jak i na Facebooku (@Kasia Kołeczek).

Katarzyna Kołeczek – mąż

Kasia nie jest mężatką. Jej narzeczonym jest Przemysław Rudzki – były redaktor naczelny „Przeglądu Sportowego”, obecnie jeden z czołowych dziennikarzy Newonce.sport, komentator Canal+ Sport, autor powieści „Gracz” oraz „Futbol i cała reszta”. W 2018 roku parze urodziła się córka Marianna.

 

Katarzyna Kołeczek – Klub Komediowy

Kasia jest też członkinią zespołu aktorskiego warszawskiego Klubu Komediowego. Widzowie Klubu mogli ją oglądać w takich spektaklach cykl „Fabularny przewodnik po” czy „Co Modna Pani wiedzieć powinna”.
Jako improwizatorka spełnia się w formacie „Musical Improwizowany”.