GALA: Panie Jerzy, noce czy dnie?

JERZY ANTCZAK: I noce, i dnie, proszę pana. W życiu reżysera nie można powiedzieć, że coś jest nocą czy dniem. Czasami w ciągu dnia człowiek śpi, odsypia, a w ciągu nocy pracuje. Noc i dzień się zacierają. Życie jest snem i my właściwie nie wiemy, czy śnimy, czy nie. To jest piękne.

GALA: Usłyszałem kiedyś: „Antczak – reżyser jednego filmu”.

JERZY ANTCZAK: To jest wielkie szczęście dla twórcy, jeżeli coś takiego się zdarzy. Już od momentu, kiedy ten film kształtował się na stole montażowym, a nawet w czasie jego kręcenia, wiedziałem, że rodzi się coś znaczącego. Zdawałem sobie sprawę, że proza Dąbrowskiej jest nieprzekładalna na język kina, ale mimo to podjąłem się dzieła odrzuconego przez wielu reżyserów i przeklętego przez młodych ludzi w szkole. I okazało się, że ta proza, która w czytaniu była oporna, na ekranie nagle rozkwitała. Stawało się to dzięki aktorom. Całe moje życie to było stawianie na aktorów, którzy są moim sercem, moją duszą, moją myślą. Trzeba mieć przy tym szczęście. Bo gdybym go nie miał, to nie spotkałbym Barańskiej i Bińczyckiego. Nie mówiąc o pozostałych z plejady... W ,,Nocach i dniach” zagrała cała polska śmietanka. Dziś mówimy, że 500 tysięcy widzów, milion, dwa miliony to jest wielki sukces. A te 22 miliony na ,,Nocach i dniach” to była rzecz niebywała. To się zdarza raz na wiek. I ten pochód filmu przez świat. Nominacja do Oscara, Srebrny Niedźwiedź dla Jadwigi.

GALA: Czy dzisiaj ktokolwiek zwróciłby uwagę na taki film jak ,,Noce i dnie”? Teraźniejszość jest ciągłą gonitwą – za pieniędzmi, pracą itd.

JERZY ANTCZAK: Powiedz, Jadziu.

JADWIGA BARAŃSKA: Bardzo trudno na to odpowiedzieć, bo dziś w Polsce nie ma ciągłości kulturowej. W formacie 70 mm powstało na świecie zaledwie 50 obrazów. Po 30 latach Amerykańska Akademia Filmowa wybrała 10 najlepszych. Jedynym filmem z Europy na tej liście były ,,Noce i dnie”. I o tym nikt tutaj nie mówił. Przeszło to bez echa.

Zobacz także:

JERZY ANTCZAK: ,,Noce i dnie” weszły do krwiobiegu, zostały nobilitowane przez czas. Sądzę, Jadziu, że dzisiaj, nawet gdyby stworzyć arcydzieło, to nie uzyska się takiej oglądalności...

JADWIGA BARAŃSKA: Nie było wtedy konkurencji technicznej. Inna była również ludzka wrażliwość.

JERZY ANTCZAK: Obawiam się, że masz rację. Dzisiaj komputeryzacja i globalizacja rozpędziły się i wiele spraw zatarły. A także przyśpieszyły wszystko, również filmowy montaż i nasze myślenie.

GALA: Pisze pan w książce, że po ,,Nocach i dniach” przestały dzwonić telefony, stracił pan busolę. Co się stało?

JERZY ANTCZAK: Komuś przeszkadzał ten film. Zmuszono mnie po nim, żebym wrócił do Teatru Telewizji jako dyrektor. Popełniłem najstraszniejszy błąd, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, bo już kiedyś pełniłem tę funkcję. Zmieniły się czasy i przyszedł inny człowiek do telewizji z planem niszczenia tego, co jest polskie, tego, co jest wartością. ,,Noce i dnie” zjawiły się w momencie ruchów, kiedy czasy Gierka zaczęły pękać. Ten film odpowiada na pytanie, czym jest rodzina, godność. To przeszkadzało. Oczywiście pan Janusz Wilhelmi (wiceminister kultury w latach 1976–80 – przyp. red.) rozmontował wszystko. To był początek mojej korozji, niszczenia mnie.

GALA: Nie dostawał pan propozycji?

JERZY ANTCZAK: Zero, absolutnie. Ten film jakby zakorkował butelkę.

GALA: Dlatego wyjechaliście z Polski?

JERZY ANTCZAK: Na to pytanie odpowiadam wyczerpująco w mojej książce.

GALA: W USA nie nakręcił pan żadnego filmu. Dlaczego?

JERZY ANTCZAK: Z trzech powodów: po pierwsze, brak szczęścia, po drugie, brak szczęścia, a po trzecie, bezbrzeżna głupota. A szanse miałem. Pierwsza, kiedy zaproponowano mi film o Indianach. Ja, kartofel z Wołynia, powiedziałem wtedy Amerykaninowi, który mi to zaproponował, że jest wielu lepszych reżyserów, którzy mogą zrobić film w... 21 dni. Druga możliwość: mogłem zaistnieć w filmie ,,Mistrz”, który mogłem wyreżyserować, a jedną z głównych ról miał zagrać Rod Steiger...

JADWIGA BARAŃSKA: To ten, który w „Doktorze Żywago” wcielił się w starego kochanka.

JERZY ANTCZAK: Niestety, spalił mu się dom.

JERZY ANTCZAK: I Bóg powiedział tak: „Jureczku, nie będziesz robił amerykańskiego kina...”. Wtedy wygrałem konkurs na profesurę i stała się rzecz piękna. Uczę na prestiżowej amerykańskiej uczelni, w szkole filmowej, którą w pewnym sensie sam zakładałem, bo wcześniej był to departament filmowy. Robię to już 25 lat. Mam wspaniałych studentów. Muszę o tym powiedzieć, bo to są oscarowcy! Czy może być większa radość, niż widzieć swojego studenta ze statuetką? Widocznie Bóg tak zarządził, żebym to, co dostałem, teraz oddawał innym.

GALA: Czym zajmuje się państwa syn?

JERZY ANTCZAK: Mikołaj jest programistą komputerowym, fizykiem z wykształcenia. Bardzo dobrze mu się wiedzie. Ma talent.

GALA: Do kogo jest podobny?

JERZY ANTCZAK: Kopia, zdarta skóra z Barańskiej. Jakby pan zobaczył jego pokój, jak tam wszystko jest poukładane.

JADWIGA BARAŃSKA: Umysł ścisły.

JERZY ANTCZAK: On ma niewiarygodną wyobraźnię, uważam, że posiada talent literacki.

GALA: Przyjeżdżają państwo do Polski co roku na dwa miesiące. Co jest tym magnesem?

 

JADWIGA BARAŃSKA: Musimy się spotkać z kumplami. Nasze wnętrza – moje i żony – tego potrzebują.

JERZY ANTCZAK: Szczerze – to ja z Polski nie wyjechałem. Jadzia może tak... Nie lubi deszczu, śniegu. Mnie jest potrzebny aromat nierównych chodników...

JADWIGA BARAŃSKA: Jest w nas tak straszna siła przynależności do grupy, że tego ze mnie nikt nie wyrwie. Nie mogę powiedzieć, że nie jestem szczęśliwa w Ameryce. O nie! Ja tam jestem szczęśliwa. Moja przynależność do narodu jest jednak niewyobrażalnie silna. Tutaj wysiadam i nie wyobrażam sobie, żeby był równy chodnik, żeby każda ubikacja działała... Tak musi być i z tym jestem szczęśliwa. Bo jestem u siebie.