Kocham Brada, naprawdę go kocham. Będę go kochać do końca moich dni. Bo to fantastyczny mężczyzna. Niczego nie żałuję i niczego sobie nie wyrzucam. Spędziliśmy ze sobą siedem intensywnych lat, wiele się od siebie nauczyliśmy. Pomagaliśmy sobie i bardzo to cenię. To był piękny, skomplikowany związek - mówi dziś Jennifer w pierwszym wywiadzie, którego udzieliła po rozstaniu z Bradem Pittem magazynowi "Vanity Fair".

Dziś nie boi się przyznać, że w poradzeniu sobie z bólem rozstania pomagał jej terapeuta. I to dzięki niemu zrozumiała banalną może prawdę, że jej życie jeszcze się nie kończy i że każde niepowodzenie można przekuć w sukces. Teraz już wie, że nawet bez przystojnego męża u boku jest w pełni wartościową kobietą, która w swoim życiu może mieć wszystko, czego tylko zapragnie. Również rodzinę i dzieci.

Ale na początku nie było jej łatwo: - Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałam dziewięć lat. Od tamtej pory każde rozstanie to dla mnie niewyobrażalny ból serca. A zwłaszcza to rozstanie. Bo nie dość, że Jen dowiedziała się o zdradzie męża z gazet, to została publicznie posądzona o to, że przedkładała karierę nad dzieci i że właśnie to sprowokowało decyzję Brada o odejściu od niej. Gdy o tym mówi, jej głos drży, a po policzkach płyną łzy. - Nigdy nie powiedziałam, że nie chcę mieć dziecka! Chciałam, wciąż chcę i będę je miała! Bo to kobiety łączące macierzyństwo z karierą najbardziej mi imponują. Dlaczego miałabym sobie odmówić możliwości doświadczenia tego co one? - pyta z bólem. Za chwilę już pewniej mówi, że nie zamierza się ograniczać do jednej sfery życiowej wbrew temu, co jej zarzucano. - Chcę mieć wszystko. I karierę, i rodzinę - deklaruje odważnie.

Czy widziała symptomy, że w jej małżeństwie coś dzieje się nie tak? - Nie wierzę, że ktokolwiek w małżeństwie dochodzi do stadium, w którym może stwierdzić: nareszcie wszystko jest tak, jak powinno być. Przecież dwoje ludzi nieustannie się rozwija. Jeśli tak nie jest, związek i tak nie miałby wielkich szans na przetrwanie. Dziś Jennifer po raz pierwszy od miesięcy z optymizmem patrzy w przyszłość, choć ślady bolesnych przeżyć jeszcze widać na jej twarzy.

Jednak w 1998 roku, kiedy Brad i Jen się poznali, nie myśleli o tym, że cokolwiek może im się nie udać. - Byliśmy zaślepieni rodzącym się między nami uczuciem i faktem, że tak długo udało nam się ukrywać je przed światem. Dwa lata później było dokładnie tak samo. Trwała sielanka. Przygotowania do najsłynniejszego ślubu w Hollywood pochłonęły grubo ponad milion dolarów. Dwustu zaproszonych gości jeszcze długo po uroczystości, którą nowożeńcy zorganizowali 29 lipca w Malibu, wspominało wymyślne dekoracje z 50 tysięcy kwiatów, 40-osobowy chór gospel, tradycyjną grecką kapelę i eksplodujące nad Pacyfikiem fajerwerki we wszystkich kolorach tęczy. Sama Jennifer, nie kryjąc wzruszenia, cofa się w szczęśliwą przeszłość: - To było naprawdę fantastyczne przyjęcie.  "Najpiękniejsza para Ameryki" - rozpisywały się nazajutrz gazety. I wszyscy w to uwierzyli. Ślub ulubienicy Amerykanów z najseksowniejszym mężczyzną świata był absolutnym wydarzeniem roku.

Zobacz także:

Gdy 7 stycznia tego roku Jennifer i Brad ogłosili separację, cały świat wstrzymał oddech. Prasa zaczęła mnożyć spekulacje dotyczące przyczyn rozstania. I choć oficjalny komunikat, jak zwykle w takich przypadkach głosił, że jest ono wynikiem obustronnych przemyśleń i nie ma związku z publikacjami w prasie brukowej, i że Brad i Jen pozostaną oddanymi przyjaciółmi, to jednak dziennikarze i naoczni świadkowie wiedzieli swoje. Zdjęcia Angeliny Jolie i Brada zrobione w kwietniu na wakacjach w Kenii, na których oboje opiekują się adoptowanym synkiem Angeliny Maddoksem, obiegły cały świat.

Dla Jennifer to było straszne przeżycie, gdy zobaczyła Brada z inną kobietą tak szybko po ich rozstaniu - mówi Andrea Bendewald, bliska przyjaciółka Jen od czasu, gdy obie były nastolatkami. - Cały świat był w szoku. I ja również - Aniston zwierza się dziś Leslie Bennets, dziennikarce magazynu "Vanity Fair". - Ciągle jednak chcę wierzyć, że to, co napisaliśmy w naszym oświadczeniu dla prasy, było szczere ze strony Brada. Bo z mojej było i ręczę za to. Chcę wierzyć, że Brad nie zdradził mnie, gdy byliśmy jeszcze razem. Bo choć teraz już chyba nic nie byłoby w stanie mnie zaskoczyć, wolałabym do końca ufać mojemu mężowi. Wtóruje jej aktorka Courteney Cox, przyjaciółka z serialu "Przyjaciele" i z prawdziwego życia. - Nie sądzę, żeby Brad od razu zaangażował się w znajomość z Angeliną w sensie fizycznym. Ale z całą pewnością pociągała go i wcale się z tym nie krył.

Jennifer spotkała rywalkę tylko raz, jeszcze na planie "Przyjaciół". Wiedziała już, że jej mąż i Angelina zagrają razem w superprodukcji "Mr. & Mrs. Smith". Przedstawiła się grzecznie i wypowiedziała zdanie, którego nie zapomni chyba do końca życia: "Brad jest bardzo podekscytowany tym, że będzie z tobą pracował. Mam nadzieję, że będziecie się świetnie bawić". Jennifer zaczynała się jednak bawić coraz gorzej. Kręciła ostatnie odcinki "Przyjaciół", serialu, z którym była związana przez ponad 10 lat. - Byliśmy na planie jak rodzina. I z dnia na dzień wszystko miało się skończyć. Potrzebowałam wsparcia Brada. Nie otrzymałam go - wspomina dzisiaj.

Potem nadeszły jeszcze gorsze chwile. Gdy mąż się wyprowadził, ona zamknęła się w sobie. Samotnie zamieszkała w willi w Malibu. Jeśli paparazzim udawało się ją namierzyć, zawsze wyglądała tak samo: dżinsy, wyciągnięty sweter i nieodłączne okulary przeciwsłoneczne, aby ukryć zapuchnięte od płaczu oczy. Za nic miała porady specjalistów od wizerunku, którzy błagali ją, aby przestała się upajać własnym cierpieniem i zaczęła o siebie dbać. Jen nie pokazywała się nigdzie. Nie udzielała żadnych wywiadów. I ciągle płakała. Gdy prasa napisała o jej rzekomym romansie z Vince'em Vaughnem, poznanym na planie filmu "The Break Up" - Jennifer, zamiast wykorzystać okazję i odegrać się na niewiernym mężu, natychmiast rozesłała sprostowania. "Uwielbiam Vince'a Vaughna. Ale nie spotykam się z nim. Przecież ledwie go znam".

Z uporem pławiła się w swym cierpieniu. Pozbawiona wsparcia rodziny kontaktowała się sporadycznie tylko z osobami z najbliższego otoczenia, których i tak nie było za wiele. - Ja i rewanż? Odwet? Jakaś zemsta? To do mnie niepodobne. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić bardziej niepasującego do mnie zachowania - tak podsumowuje spekulacje prasy. Zapytana, czy z kimś się spotyka, odparła: - Nie. I bardzo mi z tym dobrze. Lubię wiele z otaczających mnie teraz osób, ale jest zdecydowanie za wcześnie na jakieś deklaracje z mojej strony. Cieszy mnie to, że jestem teraz sama. Bo ekscytuje mnie sama myśl, że gdzieś jest ktoś mi pisany. Nie zamierzam się jednak absolutnie spieszyć. Zakończyłam właśnie siedmioletni związek, który wiele dla mnie znaczył. Muszę to uszanować.

Dziś Jennifer to nie ta sama porzucona, płaczliwa kobieta. - Przyznaję otwarcie, że mojemu terapeucie zajęło sporo czasu przekonanie mnie, że wystarczająco długo czułam się jak ofiara. Nawet jeśli to ta druga osoba jest winna w 98 procentach rozpadowi związku, a ty tylko w 2, możesz odpowiadać tylko i wyłącznie za te 2 procent. Nie można brać wszystkiego na siebie - mówi z przekonaniem. Jennifer wciąż jeszcze opłakuje swoje małżeństwo, ale robi to bardzo skrycie. Jest już na dobrej drodze, aby pokazać światu, że najgorsze już za nią. I choć nigdy w głębi duszy nie czuła się tą Jen w stylu glamour, którą u boku Brada lansowały okładki kolorowych pism, tylko miłą "dziewczyną z sąsiedztwa" - i taką pokochała ją Ameryka - dziś od czasu do czasu, nieprzymuszona, wkłada nawet seksowne sukienki i buty na wysokim obcasie. Tym podkreśla po części dokonującą się w niej przemianę. Rano ćwiczy jogę w ogrodzie swojej posiadłości w lekkim, lnianym stroju. To pozwala jej się wyciszyć. I przekonuje: - Jestem podniecona na myśl, co może w sobie skrywać przyszłość. Nie jestem wróżką, nie mam pojęcia, co się wydarzy. Ludzie mnie wypytują: i co teraz? Jakie masz plany? Co zamierzasz? Nie wiem. I z tej niewiedzy czerpię sporą przyjemność. - Jennifer uśmiecha się, choć jeszcze nieśmiało. - Wierzę, że za pięć lat będę miała męża i dziecko. Ciągle w 100 procentach jestem przekonana do idei małżeństwa. Może się to wydawać dziwne, ale wciąż wierzę w to magiczne zdanie: I żyli długo i szczęśliwie.

Nicole Kidman po rozstaniu z Tomem Cruise'em powiedziała złośliwie: - Nareszcie znów będę mogła nosić wysokie obcasy. Jennifer do tej pory łkała i wycofała się z życia publicznego. Dziś stać ją nawet na dowcipny komentarz pod adresem byłego małżonka. Z przekąsem mówi: - Nareszcie mogę sobie kupić jakąś wygodną kanapę, bo w willi urządzonej przez Brada mieliśmy tylko koszmarnie sztywne, niefunkcjonalne meble. To było jego pojęcie stylu. Kryzys wyraźnie minął. Narodziła się nowa Jennifer. Kobieta po przejściach, która znów nauczyła się uśmiechać.

Sylwetka gwiazdy : Jennifer Aniston