Grażyna Torbicka po raz pierwszy opowiedziała magazynowi "Gala", jak wygląda festiwal Cannes od kulis. Prezenterka telewizyjna udzieliła wywiadu redaktor naczelnej pisma, Annie Zejdler-Ibisz.

Czy Festiwal Filmowy w Cannes jest rzeczywiście „targowiskiem próżności”?

Grażyna Torbicka: Tak zwykło się mówić, ponieważ świat ocenia ten festiwal bardzo powierzchownie, tylko pod kątem sukni, fryzur i makijaży. Tymczasem, by ktoś w efektownej kreacji mógł być fotografowany na słynnym czerwonym dywanie, musi najpierw mieć film w głównym konkursie.

No właśnie, punktem wyjścia jest dobre kino.

W pałacu festiwalowym, do którego prowadzą słynne schody, pokazywane są wybrane, naprawdę najważniejsze filmy. Na premierę zapraszane są całe ekipy, które przy nich pracowały: od zespołu technicznego po gwiazdy i reżyserów. I dla nich to jest święto, więc wszyscy oczekują, że cała ekipa będzie się prezentować elegancko. W Cannes obowiązuje określony dress code. Mężczyźni muszą być w smokingach, a przynajmniej w czarnych garniturach i białych koszulach. Kiedy Sean Penn dwa czy trzy lata temu wszedł na czerwony dywan w tweedowej marynarce, niczego to nie manifestowało, a szczerze mówiąc, było takie sobie. Piękna kreacja i piękny makijaż przecież nie przeszkadzają temu, by wyrazić, co się myśli o życiu, o świecie. Ale warto zaznaczyć, że dress code nie dotyczy tylko gwiazd. Również fotoreporterów. Operatorzy, z którymi realizowałam materiały, cały dzień chodzili ubrani na sportowo, ale kiedy wieczorem szli filmować wejście gwiazd na czerwony dywan, też musieli się przebrać w białe koszule i marynarki.

Przez wiele lat jeździłaś na festiwal jako ekspertka od kina, a od niedawna bywasz tam również jako polska ambasadorka L’Oréal Paris. Jak się czujesz w nowej roli?

Wspaniale! Dla mnie znalezienie się w rodzinie ambasadorek tej marki jest bardzo ważnym i ciekawym doświadczeniem. Podczas festiwalu L’Oréal Paris ma swoją siedzibę w Hotelu Martinez, jednym z „klejnocików” przy bulwarze Croisette. Zajmuje całe siódme piętro, łącznie z tarasem. Tam odbywają się przygotowania, spotkania, rozmowy, wywiady. Tam zjeżdżają się ambasadorki marki z całego świata, najlepsi kreatorzy makijażu i fryzur.

Zobacz także:

Czy któraś z ambasadorek szczególnie wzbudziła Twoją sympatię?

W tym roku zaraz po przylocie do Cannes miałam spotkanie z Susan Sarandon. Rozmawiałyśmy o tym, jak swoją popularność i pozycję jako aktorka wykorzystuje, by działać na rzecz tolerancji. Następnego dnia rozmawiałam z Julianne Moore, która wspominała swoje pierwsze kroki w świecie filmu, gdy musiała brać udział w konkursach, by dostać role, zupełnie jak bohaterka „La La Land”. Opowiadała, jak silną psychikę trzeba mieć, by wykonywać ten zawód. Lubię też Penélope Cruz, przeprowadzałam z nią kilka lat temu wywiad, po tym jak zagrała u Almodóvara w filmie „Wszystko o mojej matce”. Była wte dy niewinną, cudowną dziewczyną, o której nigdy bym nie powiedziała, że będzie miała taką siłę charakteru, jaką wykazała się później.

A które gwiazdy kina najbardziej podziwiasz?

Sophię Loren i Claudię Cardinale. One reprezentują cudowny świat, który dla nas jest już mitem. Kiedyś nie było tylu dziennikarzy ani internetu, więc gwiazdy były mniej dostępne. Pochodzą z epoki, gdy kino było naprawdę bajką. Opowiada o tym piękny fi lm Tornatore „Cinema Paradiso”, czyli „Kino Raj”, w którym z zachwytem patrzy się na ten świat jak ze snu. Powiem ci szczerze, że tęsknię za czasami, kiedy kino było bajką i wierzyło się w opowiadane przez nie historie. Wielkie aktorki podziwiało się tylko na ekranie i nie było szans, by przekroczyć tę granicę. Gwiazdy z tamtych lat rzeczywiście są wyjątkowe. To się czuje w rozmowach z nimi, bo one również inaczej tamten czas traktują. Dla nich to było rzeczywiście jak złapanie Pana Boga za nogi. Sophia Loren... tuż po wojnie, bardzo biedna, wygrywa konkurs miss piękności i nagle proponują jej rolę w filmie... Podobnie było w przypadku Claudii Cardinale czy Catherine Deneuve. Wielkość tych kobiet polegała na tym, że nie dały się zjeść show-biznesowi, który był zawsze bezwzględny.

Podobno Deneuve jest wyjątkowo niesympatyczna.

Jest zdystansowana, ale gdy poczuje, że chcesz z nią rozmawiać o tym, co jest jej pasją, czyli o kinie, rolach, jakie zagrała, a poprzez to również o życiu, to bariera znika. Przeprowadzałam z nią wywiad kilka razy i za każdym razem była to bardzo ciekawa rozmowa z kobietą, która jest konkretna i zdecydowana, bo po prostu wie, czego chce.

Skoro rozmawiamy o kobietach, powiedz, jakie Ci imponują, które Cię inspirują, którymi się zachwycasz?

Fascynują mnie kobiety, które podążają za swoją pasją. Prowadzą normalne życie, ale nie rezygnują z marzeń. Znają swoje słabe strony i nad nimi pracują, a to daje im siłę. Wiedzą, że jeśli zrealizują swoje marzenia, to szczęśliwe będą nie tylko one, ale także ich rodziny. Chciały stać się niezależne i potrafiły tę niezależność utrzymać. To jest oczywiście bardzo trudne w przypadku kobiet, które mają rodzinę, dzieci. Nawet w dzisiejszych czasach, sprzyjających, jak się wydaje, kobietom wyzwolonym, w wielu rodzinach muszą one o to swoje miejsce i prawo do marzeń walczyć. Nie zawsze mają partnera, który to rozumie i szanuje. Czasami się poddają, bo ważniejsze są dzieci. To jest oczywiście piękne i cenne, ale nie trzeba rezygnować ze swoich pasji. Wśród moich znajomych, kobiety, które całkowicie zrezygnowały z siebie na rzecz rodziny, poczuły, że ich dzieci z czasem przestały to doceniać. Zaczęły dorastać, mieć swoje sprawy. A mama? Nie ma im już nic do zaproponowania. Wydaje mi się, że kobieta, dbając o siebie i pielęgnując swoje zainteresowania, rozwija też własne dzieci.

Gdy mówisz o kobietach, które Cię inspirują, masz na myśli kogoś konkretnego?

Poza wymienionymi wcześniej znam wiele takich kobiet, ale nie są osobami publicznymi, więc nie chcę wymieniać ich nazwisk. W ogóle uważam, że kobiety mają ogromną siłę. I wielką odporność psychiczną.

No właśnie, dzisiaj w końcu zaczyna się o tym mówić i to doceniać. Dopuszcza się kobiety do głosu.

Tak jest od niedawna. Muszę powiedzieć, że byłam bardzo zdziwiona, oglądając nominowany do Oscara film „Ukryte działania”. O trzech Afroamerykankach, które pracowały dla NASA, wykonując m.in. skomplikowane obliczenia, i pomogły wysłać pierwszego Amerykanina w kosmos. To działo się na przełomie lat 50. i 60. One były zdolne, mądre, a mimo to najpierw musiały walczyć, by móc w ogóle podjąć studia, a potem ponieważ mężczyźni podpisywali się pod wykonanymi przez nie pracami, musiały walczyć o prawo do swoich nazwisk. I w ogóle o prawa wyborcze. Na końcu tego filmu jest lista krajów, z datami, kiedy wprowadzono w nich prawo wyborcze dla kobiet. Czy wyobrażasz sobie, że w Szwajcarii był to rok 1971, a w jednym z kantonów – 1990! Niewiarygodne!

Co Twoim zdaniem czyni kobietę piękną?

Ostatnio na Instagram swoje zdjęcie z ogoloną głową wrzuciła Cara Delevingne, sugerując, abyśmy się zastanowili, co nas czyni naprawdę pięknymi. Z pięknem jest w ogóle duży problem. Jeśli się spojrzy na przykład na obrazy współczesnego malarza Fernando Botero... Malowane przez niego kobiety są wielkie, grube, okrągłe. I piękne.

Dla mnie piękne są te malowane przez Amedeo Modiglianiego. Brzydkie, ale piękne. (śmiech)

No więc właśnie! Pojęcie piękna w sztuce, a kobieta jest sztuką, bywa względne.

Ustalmy zatem, proszę, co Twoim zdaniem czyni kobietę prawdziwie piękną?

Osobowość, siła spojrzenia. Świadomość, że jest silna, że daje sobie radę, a jednocześnie wrażliwość – na tym polega kobiece piękno. Silna i twarda, a przy tym delikatna i krucha jak płatek róży.

Trochę jak Meryl Streep w „Pożegnaniu z Afryką”?

Na przykład! To jest dla mnie piękna kobieta.

A Ty siebie uważasz za piękną kobietę?

Czuję się piękna czasami. Kiedy wiem, że zapanowałam nad jakąś sytuacją, pokonałam przeciwności... Wtedy się czuję silna, a więc i piękna. I naprawdę wtedy inaczej wyglądam niż w chwilach zwątpienia, gdy wydaje mi się, że nic mi się nie udaje, nic nie jestem warta, że powinnam robić w życiu coś zupełnie innego i poważnie się nad sobą zastanowić. Swoją rolę jako ambasadorki L’Oréal Paris widzę właśnie w tym, by dodawać kobietom siły i pokazywać, że piękno tkwi w nich, wewnątrz, i że każda z nich jest wyjątkowa.

Czyli jesteś nie tylko piękna, ale też mądra i refleksyjna. A sprowadzając temat piękna do tego, co powierzchowne, co robisz, że masz tak świetną figurę? To zasługa regularnych ćwiczeń?

Ćwiczyć trzeba regularnie, a ja niestety nie jestem systematyczna. Wolę spacer.

Chcesz powiedzieć, że rozmiar 34 zawdzięczasz wyłącznie spacerom z pieskiem?

Trochę tak... Piesek, jak mówisz, waży prawie 60 kg! Poprowadź takiego na smyczy, zobaczysz, jakie to ćwiczenie! Ostatnio spacerowałam z psem koleżanki, który waży 25 kg. I ona mi mówi, że ma dużego psa, a ja miałam wrażenie, że prowadziłam motylka!

Co jeszcze robisz, by dobrze wyglądać?

Kiedyś dużo grałam w tenisa, teraz już mniej, bo boję się kontuzji. Generalnie prowadzę bardzo aktywny tryb życia. To jest ważne. Przez parę lat robiłam błąd, myliłam aktywność zawodową z taką dla zdrowia, a bieg, spacer, wysiłek sportowy to przecież zupełnie coś innego niż bieganie po mieście i załatwianie spraw...

Powiedz, czy to prawda, że na te spacery z psem do lasu zakładasz dres z cekinami?

Naturalnie! Nigdy inaczej.

A kiedyś powiedziałaś: „Dres i szlafrok to rzeczy, które nadają się do noszenia tylko po domu”...

...albo w ogrodzie. Nadal tak uważam.

I że kobieta powinna zawsze wyglądać reprezentacyjnie, a już w szczególności kobiety dojrzałe powinny trzymać klasę wobec samych siebie.

Tak. Absolutnie, bo im jesteś starsza, tym mniej chce ci się o siebie dbać. Zaczynasz nabierać przekonania, że to już nie ma znaczenia. Nieprawda! Można być pięknym, mając 80 lat, i można być brzydkim, mając lat 20.

Czyli trzeba o siebie dbać niezależnie od tego, czy ktoś na nas patrzy, czy nie.

Tak uważam i to jest szkoła mojej Mamy.

A jaki jest Twój stosunek do tego, z czym większość ludzi nie najlepiej sobie radzi, czyli do przemijania?

Popatrz, festiwal w Cannes ma 70 lat i widzisz, jaki jest wspaniały. Słońce tak samo pięknie świeci, niebo jest niebieskie, palmy tak samo zielone. Naprawdę wiek nie ma większego znaczenia. Wszystko jest w nas. My z mężem, kiedy w pewnym momencie „weszliśmy w liczbę”, która może wydawać się niepokojąca, stwierdziliśmy: „Zaraz, chwileczkę, sprawa jest względna. – To co? Ile? 10? – Odejmujemy 10”. I od tego momentu mamy o 10 lat mniej. Chociaż są dni, gdy czujemy się jakbyśmy mieli o 20 więcej. Ale to nieważne. Generalnie można powiedzieć, że starość się Panu Bogu nie udała, oczywiście tylko w sensie ograniczonej sprawności. Wszystko inne natomiast pozostaje tak samo świeże i młode. I serce, i emocje...