Gdzie odleciał Czarny Anioł?
Takie sceniczne przezwisko („Czarne Anioły” to tytuł jej piosenki do tekstu Wiesława Dymnego) nadali artystce zachwyceni dziennikarze. Miała niewiele ponad 20 lat, gdy zstąpiła na estradę i mrocznym, charakterystycznym głosem zaczęła czarować widownię: „Grand Valse Brillant” „Groszki i róże”, „Rebeka”, „Karuzela z madonnami”… Na festiwalu w Opolu w 1963 r. zgarnęła wszystkie nagrody. Miała to „coś”, co sprawiło, że studentka krakowskiej PWST stała się gwiazdą „Piwnicy pod Baranami”. Na jej koncerty przychodziły tłumy, które milkły, gdy pojawiała się na scenie. W obowiązkowej czerni, za całą ozdobę mając spojrzenie wielkich, mocno umalowanych oczu. „Druga Edith Piaf”, mówiono o niej. Sam dyrektor paryskiej Olimpii klęczał przed nią, by dla niego śpiewała. Olśniła publiczność Paryża. Zresztą na całym świecie podnosiła widzów do owacji na stojąco. Ciekawe, co by było, gdyby nie śpiewała po polsku – zastanawiano się… W 1976 r. zrezygnowała z występów w „Piwnicy”. Chciała czegoś więcej. Ale zamilkła. W 1986 r. władze Krakowa stworzyły dla niej Państwowy Teatr Muzyki i Poezji „Teatr Ewy Demarczyk”. Wydawało się, że teraz ziszczą się jej marzenia o własnej scenie i wystawi nie tylko recitale, ale i wielkie widowiska poetyckie. Niestety. Choć na koncerty jak dawniej ciągnęły tłumy, Ewa Demarczyk borykała się z brakiem funduszy, kaprysami sponsorów. Genialnie śpiewająca poezję diwa miała kłopot z prozą życia. Zaczęły się konflikty z władzami miasta. O lokal, za małą liczbę koncertów, brak nowego repertuaru, o nieedukowanie młodych talentów, do czego podobno się zobowiązała. To, a także jej ambicja trzymania wysokiego poziomu wyrobiły jej markę trudnej. I nieprzystępnej. Nie przyjmowała propozycji chałtur, składanek estradowych czy występów w telewizji, nie chciała nagrywać nowych płyt, nie godziła się na skracanie repertuaru… Wkrótce jej krakowski teatr zamknięto. Ale w Bochni, gdzie pieśniarce zaproponowano nową siedzibę, też nie zagrzała miejsca. Co robi teraz? Nie wiadomo. Wywiadów zawsze unikała jak ognia. – Nigdy nie chciała być osobą publiczną. Ma obawy, że i tak nie napisze się o niej prawdy – twierdzą jej znajomi. Dziennikarzy odprawiała z kwitkiem, ale czasem, wyjątkowo, godziła się po występie na krótką rozmowę z wielbicielami jej talentu. Jeszcze w 2000 r. dawała koncerty, np. w Krakowie, Gdańsku. Potem śpiewała coraz bardziej nieregularnie. Czy nadal mieszka w Wieliczce, w domu z ogrodem – nie wiadomo. – Ewa Demarczyk z zasady nie mówi o sobie prasie. Ja też nie będę – oświadcza jej oddany współpracownik Paweł Rynkiewicz. Od lat przekazuje diwie e-maile, które napływają na jej stronę internetową. I dementuje bzdury ukazujące się w mediach, np. w wywiadach, których ona nigdy nie udzieliła. Dawni znajomi opowiadają, że odwróciła się od nich, nie przyjmuje niezapowiedzianych wizyt. – Nawet nie wiem, gdzie mieszka – mówi Zbigniew Wodecki. – Pół świata z Ewką objechałem.  Była fajna. Pogadała, pożartowała. Ostatnio rozmawialiśmy z 7 lat temu. Potem telefon odbierał jej impresario. Nie chciała rozmawiać z nikim. Poukładała sobie świat według własnych zasad. Zawsze była jedyna w swoim rodzaju. Grzegorz Miecugow w 2004 r. chciał ją zaprosić do programu: – Przez 45 minut żaliła się, że czuje się odrzucona przez środowisko, które rozsiewa plotki, jakoby kiedyś donosiła SB na kolegów. Mówiła, że nie może pracować jako artystka, czuje się zaszczuta jako człowiek. Narzekała, że nikt nie pozwala jej tego publicznie powiedzieć. „Ja to pani proponuję!”, zripostowałem. Kazała zadzwonić za pół roku. Tak zrobiłem, ale usłyszałem zdecydowane „nie”. – Jaka była na scenie, taka jest prywatnie. Wymagająca, nie lubi sprzeciwu. Łatwo się uprzedza. Z wiekiem te cechy pogłębiły się u niej. Sama skazuje się na niebyt – mówi jej znajomy. Przypomina okoliczności, w jakich skończyła  współpracę z kompozytorem Zygmuntem Koniecznym: oskarżyła go, że chciał zniszczyć jej głos, bo napisał piosenkę o pół tonu wyżej. – Ewa jest wybitna. Idzie swoją drogą. Rozczarowała ją polska rzeczywistość, zamerykanizowanie obyczajów. Nie godzi się, że w jej kraju sprzedaje się kicz, a jej, artystce elitarnej, nie pozwolono spokojnie pracować – broni jej znajomy. – Czuje się zawiedziona. Kiedyś rzuciła, że nie ma swego miejsca na ziemi. A mogłaby wiele zrobić. Czy jest nadzieja, że o niej jeszcze usłyszymy? Tak, jest.