Od lat miałam taką samą, jesienną tradycję: samotna wyprawa w Beskidy. Co roku wybierałam inny region, choć najchętniej wracałam w ten leżący nieco na uboczu, nie tak popularny jak inne, czyli Beskid Niski. Wzgórza, pagórki, kapliczki. Potoki, obrośnięte trawami i łopianem, rzeczne kamienie pachnące tajemnicą. Brałam wolne w piątek i poniedziałek. Zaraz po pracy wsiadałam do samochodu i jechałam do wybranej miejscowości. Zwykle mieszkałam w jakimś gospodarstwie agroturystycznym, tym razem wybrałam maleńki pensjonat, ale w pięknym miejscu i wyposażony we wszystko, co niezbędne. Dobrze się tam poczułam. Wszędzie suszyły się grzyby, a gospodyni tego miejsca, młoda jeszcze dziewczyna, Kasia, robiła powidła w wielkim garze. 

"Beskidy - moje miejsce na Ziemi". Historia Darii

– Urodziłam się tutaj, to moje miejsce – opowiadała mi, gdy przycupnęłam z herbatą na tak zwanym przypiecku, tuż obok kaflowego pieca, jakich dzisiaj już prawie nigdzie nie ma. – Ale kiedyś tak nie myślałam. Chciałam stąd uciec jak najdalej, dlatego na studia wyjechałam aż do Gdańska. 
– Naprawdę? Taki kawał drogi? 
– To był mój protest – zwierzała się, choć przecież nie musiała. – Tak mi się średnio z rodziną układało. Jak to w tym wieku – dodała.  
– No i zatęskniła pani? – uśmiechnęłam się.
– Jaka tam pani! – pokazała piękny uśmiech. – Kasia jestem! – podeszła do mnie i spontanicznie wyciągnęła rękę. Z przyjemnością uścisnęłam jej ciepłą dłoń. Czułam, że ma w sobie dużo dobrej energii. Zresztą, widać to było po jej kulinarnych dziełach: wszystko było pyszne, wypełnione troską, wypracowane. Żadnej bylejakości.  
– Nie żałuję, że wróciłam – ciągnęła. – Chociaż nie miałam pojęcia o turystyce, skończyłam socjologię. Jak niby miałoby mi się to tu przydać? – zaśmiała się perliście
–  A to miejsce? – zatoczyłam ręką koło. – Skąd się wzięło? Czy to jakaś rodowa scheda? 
Pokręciła głową. – Kupiłam je i wyremontowałam. Gdy byłam na drugim roku studiów, zmarła moja babcia. Bardzo ją kochałam, ona mnie także. Zapisała mi wszystko, co miała. Dzięki niej mogłam kupić coś dla siebie. To była niesamowita okazja, właściciel wyjeżdżał za granicę, do rodziny. Już na stałe – mówiła i jednocześnie krojąc jajka. – Z zewnątrz nie wyglądało to najlepiej, ale mój znajomy, który zna się na budowlance, sprawdził wszystko i uznał, że konstrukcja jest mocna, solidna, wytrzyma lata. A remont elewacji to tylko kosmetyka. I kupiłam – powiedziała układając jajka na półmisku, bo zaraz miała wybić godzina obiadokolacji.
W garnkach bigos, świeży chleb, już pokrojony, czekał w koszyczkach. W ogóle nie chciało mi się wyjść z tej cudownej kuchni pełnej aromatów, jednak czułam, że powinnam, bo moja gospodyni uwijała się jak w ukropie. 

Beskidy / fot. iStock

Dziewczyna ze studni. "Dzień przed ślubem odebrała sobie życie"

– Może coś pomogę? Zabrałam ci czas, a masz tu tyle pracy. 
– Absolutnie, daj spokój! – Kasia machnęła ręką. – Jeśli chcesz, to posiedź jeszcze.
– Chyba jednak przejdę przed kolacją – zdecydowałam. 
– Jasne, idź, korzystaj z powietrza – przytaknęła. – Dziś jest wyjątkowo rześko. 
Istotnie, było. Zmierzchało. Niebo przypominało zbiór zwierząt, ulepionych ze strzępiastych chmur. Wiatr przynosił zapach więdnących traw, drzew, które powoli, ale jednak udawały się na zasłużony spoczynek. Kiedy dochodziłam do wioskowej kapliczki, zobaczyłam, że ktoś się przy niej kręci. Kobieta miała mocno czerwone policzki, na ramiona zarzuciła przechodzony szal w kratkę. Uśmiechnęłam się do niej. Właśnie zapalała świece. 
– Dzień dobry – powiedziałam na przywitanie. – Piękna ta kapliczka. 
– Dobry – przytaknęła z zadowoleniem. – Jak się o coś dba, to jest piękne. 
Przez chwilę mi się przyglądała. 
– A pani na wczasach u Kaśki? – spytała.
– Tak – potwierdziłam. – Kocham te tereny – zakreśliłam w powietrzu wielki krąg. – Te góry są najpiękniejsze. 
Kobieta z płonącymi policzkami pokraśniała z zadowolenia i jej twarz zaczerwieniła się jeszcze bardziej. 
– Zgadzam się. A duch pani nie przeszkadzał? – zwróciła się do mnie wyraźnie zaciekawiona. 
– Jaki duch? O czym pani mówi? - odpowiedziałam zaskoczona.
– Jak to? – teraz ona się zdziwiła. 
– Nie słyszała pani o duchu Jadźki Magurowej? 
Pokręciłam głową.
– Jadźka była młoda i chcieli ją wydać za starego, ale bogatego – zaczęła opowieść. Widać było, że jest w swoim żywiole. – Ale ona kochała się w takiej bidzie, Wojtku, pomocniku stolarza. Stawiała się ojcu, bo harda była. Już się zdawało, że ojciec ją złamał i w końcu doprowadzi do ołtarza, kiedy dzień przed ślubem odebrała sobie życie. Utopiła się w studni – zakończyła dramatycznie.
– W tym miejscu postawili później ten dom. Ludzie wiedzieli o tym i kiedy Jankowski wyjeżdżał do Kanady, nikt go nie chciał od niego kupić. Dopiero Kaśka się zdecydowała. 
Słuchałam zadziwiona. Teraz już rozumiałam, dlaczego moja gospodyni powiedziała, że była to niesamowita okazja! Kiedy wróciłam, sześcioro gości siedziało już przy stole i zajadało bigos. Zapukałam w kuchenne drzwi. Zaaferowana Kasia właśnie wyciągała z pieca jabłka pod kruszonką. 
– Siadaj, bo stygnie! – zawołała pogodnie. – Jest tam dla ciebie nakrycie!
– Dziękuję – powiedziałam z wdzięcznością. –  Będziesz miała jeszcze chwilę na rozmowę? 
– Pewnie, ale raczej jutro przy śniadaniu. Zaraz po kolacji muszę wyjść. Obiecałam w czymś pomóc sąsiadce – wyjaśniła. – Wspólna kawa rano? 
Po kolacji posiedziałam przy kominku. Jeden z gości opowiadał ciekawe rzeczy o pamięci wody, nie chciało mi stamtąd wychodzić, ale zaplanowałam, że rano wyruszę w góry. Pogoda nie zapowiadała się idealnie, miało padać, ale nie chciałam się poddać, bo w końcu po to tu właśnie przyjechałam. 
No i oczy mi się kleiły. Szybki prysznic i już byłam w łóżku. Pościel pachniała lawendą i krochmalem, dokładnie tak, jak u mojej babci. Zasnęłam, ale niespodziewanie przebudziłam się w środku nocy.  

Duch, który przyniósł miłość

Była cisza. Taka, jakiej zawsze doświadczam w Beskidach. Chwilę leżałam, ale po pewnym czasie zapragnęłam wyjść, otulić się w koc i popatrzeć w niebo. Czasem bywało mocno rozgwieżdżone. Było tak i tym razem. Mroźne już powietrze, owiało mnie, trochę z zaskoczenia, choć przecież wiedziałam, że to nie lato. Przysiadłam na drewnianych schodach. I nagle – aż cała zesztywniałam ze strachu! Oparta o framugę drzwi stała jakaś postać. 
– Boże… – wymknęło mi się, ale postać odwróciła się do mnie i machnęła przyjaźnie. To była chyba jedna z dziewczyn z Łodzi. Siedziałyśmy razem przy kominku. Odetchnęłam z ulgą. – Też nie możesz spać?  
Mruknęła coś niewyraźnie. Uznałam, że chce być sama ze sobą i umilkłam. Obie patrzyłyśmy w niebo. Czyste, krystaliczne powietrze aż kłuło w płuca. Ciszę zakłócały tylko spadające krople. Ale czego, skoro nie padał deszcz? 
Po raz kolejny spojrzałam na postać dziewczyny i zobaczyłam jak w powiększeniu, że z jej włosów skapuje woda… Ciało natychmiast mi zesztywniało. Szybko, rakiem, nie patrząc w tamtym kierunku, wycofałam się w kierunku drzwi. I pobiegłam do prywatnej części. Pukałam na tyle głośno, że w końcu Kasia mi otworzyła, we flanelowej piżamie, z nieprzytomnym wzrokiem. 
– Przepraszam cię – szeptałam. – Ale tam, na werandzie… Jadźka! – wydusiłam w końcu. 
Patrzyłyśmy na siebie chwilę wzrokiem z innych światów. Kaśka próbowała się dobudzić, a ja przestać trząść ze strachu. 
W końcu Kaśka porwała z wieszaka kurtkę i zbiegła na dół, na werandę.  A ja zaraz za nią. Znów owiało mnie chłodne, październikowe powietrze. 
Na werandzie nie było nikogo. 
– Gdzie ona jest? – spytała Kaśka, zasuwając z rozmachem kurtkę. 
– Nie wiem – rozglądałam się bezradnie wokół, bo po dziewczynie z mokrymi włosami nie było śladu. 
– Była tu przed chwilą. Przysięgam. 
– Wierzę ci – powiedziała. – Bo i ja ją widziałam – wyznała w końcu. Wiem, że mnie chroni. Zbieram dla niej kwiaty i zapalam znicze.
Kompletnie nie wiedziałam, co o tym myśleć. Całą noc przewalałam się z boku na bok, nie mogłam zasnąć. 
Rano Kasia, świeża i pełna energii, zaserwowała mi jajecznicę. Dumałam nad nią i kubkiem kawy. Gdy już nakarmiła gości, przysiadła się do mnie.
– Jadźka nie pokazuje się każdemu – spojrzała mi prosto w oczy. – Jeśli ją widziałaś, to znaczy, że czekają cię w życiu wielkie zmiany. Na lepsze – uśmiechnęła się. 
Tydzień później poznałam Wojtka, miłość mojego życia. Okazało się, że tak samo jak ja kocha Beskidy. Teraz już razem przyjeżdżamy do domu Kasi i kupujemy Jadźce najpiękniejsze bukiety. Dlaczego? Przecież dziewczyna ze studni zesłała mi coś najcenniejszego...

WIĘCEJ TRUE STORIES:

Zobacz także: