Za każdym razem, kiedy zastanawiam się, co jest moim pierwszym wspomnieniem, przychodzi mi na myśl coś innego. Chyba po prostu pierwszych wspomnień ma się mnóstwo. Jednym z nich jest wyprawa z tatą na ślizgawkę. Łyżwy były dziwne, przykręcane do butów, bałam się na nich stanąć. A potem udało mi się przejechać kawałek i już czułam się pewniej. Nie miałam pięciu lat, to wcześnie jak na naukę jazdy na łyżwach, ale jestem z bardzo usportowionej rodziny. Tata przed wojną był sekretarzem Polskiego Związku Pływackiego i graczem w waterpolo – modną przed wojną piłkę wodną. Dzięki temu zagrał w ostatnim przedwojennym filmie z Adolfem Dymszą, „Sportowiec mimo woli”. Po wojnie pracował jako brygadzista na budowie i sztukator. Te murowane płaskorzeźby w kształcie głów na placu Konstytucji wyszły spod jego ręki.  

Wychowywałam się na Saskiej Kępie. Urodziłam się w domu, w którym mieszkam do dziś! Rodzice przeprowadzili się tam z babcią ze Śródmieścia podczas wojny. Babcia zresztą uważała to wówczas za degradację społeczną. Byłam przed maturą, kiedy rodzice się rozwiedli. Tata wyprowadził się do Falenicy, mama wyjechała do Danii. Zostałam sama w naszym saskim domu, miałam dla siebie cały parter z ogrodem. Szybko odnalazł się przedwojenny właściciel, który proponował mi nowoczesną kawalerkę w centrum i za nic nie mógł zrozumieć, że nie chcę się zamienić. Wolałam stare kaflowe piece niż centralne ogrzewanie, ale wtedy to było nie do pomyślenia. Mama interesowała się muzyką. Dzięki niej od dziecka słuchałam Radia Wolna Europa, a potem Radia Luxembourg. Nocami nadawali listę przebojów, fala czasem uciekała i trudno się tego słuchało, a wszystkie pozycje trzeba było zanotować w zeszyciku. Przyjaciel taty przysyłał mi płyty gramofonowe z USA. Słuchałyśmy też z mamą Polskiego Radia, audycji „Muzyka i aktualności”, w której potem zaczynałam pracę w radiu.

Mama kochała Elvisa Presleya, a ja wiele lat później napisałam o nim książkę. Była też modnisią. Rodzice należeli do warszawskiej śmietanki, ojciec znał wielu sławnych ludzi jeszcze z czasów swojej sportowej kariery. Jeździłyśmy z mamą na ciuchy, na warszawskie bazary, a Leopold Tyrmand, wówczas arbiter elegancji i mąż Barbary Hoff, doradzał nam, na co zwracać uwagę. Brać płaszcze z metką Burberry, stuprocentową wełnę i rzeczy z dobrych materiałów, bo potem można było je przerabiać u krawcowej. 

 

W naszym ogrodzie, który w dzieciństwie wydawał mi się wielki i tajemniczy, rosły karłowate jabłonie, a za domem rzodkiewki, truskawki i koperek. Były też kwiaty: róże i peonie, których odurzający zapach pamiętam do dziś. Zimą rodzice trzymali tam żaglówkę. Do Wisły mieliśmy dosłownie kilka kroków. Była wtedy cudnie czystą rzeką, z piaszczystymi plażami. Latem pływaliśmy żaglówką i kąpaliśmy się. Między moimi rodzicami była różnica dwudziestu kilku lat. Kiedy się urodziłam, tata miał ponad 40 lat i koledzy dokuczali mu, że to za późno i nie dożyje mojej matury. Żył 101 lat. Czule się mną zajmował, zawsze mówił, że musi zdążyć mi dużo pokazać. To on mnie wszystkiego nauczył: jeździć na łyżwach i pływać. Najbardziej bałam się zapalania kuchenki gazowej, ale tata nie odpuszczał. Kazał mi tak długo zbliżać zapałkę, aż się uda. Zapamiętałam to na całe życie, że nawet jeśli coś nie wychodzi, zawsze warto próbować.      

Maria Szabłowska Jedna z najbardziej lubianych dziennikarek radiowych. Urodziła się w 1947 r. w Warszawie. Studiowała arabistykę, ale marzyła o pracy w radiu. Od początku swojej pacy zawodowej związana z Polskim Radiem. W telewizji prowadziła program z Krzysztofem Szewczykiem „Wideoteka dorosłego człowieka”. Autorka kilku książek. Najnowszą, „Maryla. Królowa jest tylko jedna” (wyd. Burda), napisała wspólnie z Marylą Rodowicz.