"Ludowe mądrości i kandydaci na prezydenta spod budki z piwem"

Anna Bukowska

Co we wczorajszej debacie prezydenckiej dotknęło mnie najbardziej? Prawdę mówiąc, ciężko wymienić choć jeden jej mocny punkt. Od początku wyścigu o fotel głowy państwa zdumiewa mnie, jak niewiele potrzeba, żeby do niego stanąć. Sto tysięcy podpisów wystarczy, żeby w najlepszym czasie antenowym dać głos ludowym mądrościom rodem spod budki z piwem. Brak jakiegokolwiek merytorycznego przygotowania niektórych kandydatów, nieznajomość prawa i ekonomii są rażące, nawet dla kogoś, kto nie interesuje się gospodarką czy polityką. Ale nawet jeśli odczepimy wagonik niszowych kandydatów, którzy wzięli się znikąd, poziom wczorajszej dyskusji zdaje się być wręcz obraźliwy dla odbiorców, którzy poważnie traktują swój obywatelski obowiązek. Tendencyjność pytań nie pozostawia wątpliwości, kto miał na tym przedstawieniu najwięcej zyskać, a kto stracić. I choć przykro to pisać, nie jest to dla mnie dużym zaskoczeniem. TVP od dłuższego czasu polaryzuje społeczeństwo wokół dwóch opcji politycznych, w niezwykle mało subtelny sposób dowodząc, która jest tą słuszną. Zauważalny jest także brak kobiecej perspektywy. Nie tylko wprost – bo przecież trudno o takową, gdy dyskusja toczy się wyłącznie w męskim gronie – ale choćby w wypowiedziach kandydatów, którzy deklarują, że będą kobiece interesy reprezentować. Prowadzący debatę nie pokusili się o ani jedno pytanie związane z realnymi problemami Polek. Kandydaci zaś nie poświęcili prawie wcale uwagi takim tematom, jak prawa kobiet w Polsce, pomoc ofiarom przemocy domowej, wsparcie dla przyszłych mam pracujących na umowach śmieciowych czy pomysłom na to, jak zmniejszyć lukę płacową i zaktywizować Polki do pracy. Nie jestem zwolenniczką parytetów na siłę, ale brak choćby pierwiastka kobiecej perspektywy w tej dyskusji był wczoraj bardzo odczuwalny.

"Politycy grają na emocjach"

Wiktoria Grochowska

Najbardziej zdenerwował mnie sposób w jaki prowadzący debatę zadawał pytania. Na przykład: „Czy kandydat jest za umożliwieniem dzieciom przygotowania do pierwszej komunii świętej w szkole?”. Sposób skonstruowania tej wypowiedzi zakłada, że kandydat, który nie popiera takiego pomysłu jest wrogiem dzieci. Odmawia im możliwości uczestniczenia w czymś doniosłym i ważnym. Właściwe pytanie dotyczy tutaj rozdziału kościoła i państwa. Zadanie go w ten sposób jest grą na emocjach wyborców, w której wykorzystuje się najmłodszych i uczucia religijne.

Zobacz też: Kim jest Urszula Brzezińska-Hołownia - żona Szymona Hołowni?

Zapis jak mantra: "Małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny"

Martyna Ziembicka

To, co mnie osobiście zdenerwowało w debacie prezydenckiej, to przede wszystkim sposób wypowiadania się o społeczności LGBT. Szczególnie w świetle słów prezydenta, o tym że LGBT to ideologia. W kontekście głośnych protestów społecznych nie potrafię zrozumieć ciągłego powoływania się na art. 18 konstytucji "małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny".

Zobacz także:

Debata prezydencka w TVP - dalsze polaryzowanie społeczeństwa

Olga Pejas

Debata zdenerwowała mnie już po pierwszym pytaniu, bo wiedziałam że kolejne będą w podobnym klimacie - czyli żaden konkret, a dalsze polaryzowanie społeczeństwa. Kandydaci nie mieli szans na przedstawienie pomysłów na sprawy, na których uporządkowanie wszyscy czekamy - na przykład reforma służby zdrowia, ZUS. Przez to większość z nich nie odpowiadała na zadane im pytania, tylko próbowała „wcisnąć” elementy programu wyborczego gdzie się dało. Pytania tendencyjne, zakładające że wszystkie kwestie społeczne są czarno-białe.

Zobacz też: Mama Roberta Biedronia odpowiada na zaproszenie Andrzeja Dudy

"Polska polityka jest jak Egipt"

Katarzyna Mizera

Od lat mam to samo zdanie dotyczące polityki, traktuję ją jak Egipt na liście swoich kierunków marzeń (wiem, że jest, ale nigdy się tam nie wybiorę). I nie wynika to z ignorancji czy bierności – po prostu świat wartości polityków odbiega daleko od mojego rozumienia moralności. Ale żeby nie odbiegać od tematu jak kandydaci na prezydenta podczas wczorajszej debaty w TVP1, chciałabym tylko udowodnić jak daleko problemy poruszane podczas wczorajszego nagrania, dalekie były od codziennych zmartwień zwykłego Polaka. Zarówno pytania jak i odpowiedzi nie tyle nie miały nic wspólnego ze sobą, ale nie miały też przełożenia na to, co trapi nas dzisiaj. Spory, wewnętrzne niesnaski, wytykania palcami, puste frazesy, prawie nikt nie odpowiedział konkretnie na zadane pytanie. Tak/ nie, zgadzam się/ nie zgadzam się – okazuje się, że obrona własnych przekonań wymaga wiele odwagi, a jeśli kosztuje straconą szansę na przywództwo – pan w garniturze, który bardzo chce ukryć fakt, że tak naprawdę jest smarkaczem w przykrótkich szortach, który gra w zbijaka z chłopakami z podwórka, nie może pozwolić sobie na porażkę przegranej. Choć mi bardziej formuła debaty przypominała telewizyjną grę „1 z 10” – gdyby tak było, wszystkich kandydatów na koniec debaty, okryłby cytując klasyka, „ostry cień mgły”. Może z wyjątkiem „czarnego konia” tej debaty – przedstawicielem Unii Pracy, Waldemarem Witkowskim, który jako jedyny podjął temat ekologii, szacunku, odniósł się do autorytetów i ostatnie wow! – przyznał się do znajomości z jednym gejem, dowodząc, że jest to człowiek, a nie ideologia.

"Mamo, a czemu tu nie ma żadnej pani"?

Aleksandra Nagel

Debaty polityczne rządzą się swoimi prawami. Zdaję sobie sprawę z tego, że tego typu telewizyjne realizacje są skrzętnie przygotowywane i analizowane z ekspertami od wizerunku. Pytania przygotowywane z wyprzedzeniem, być może w tym przypadku pod topowego kandydata. Nie chcę tego oceniać. Wiem, że w telewizji rzadko kiedy coś jest przypadkowe.

Nie zdziwiło mnie w sumie nawet to, że większość kandydatów na prezydenta nie odpowiadała konkretnie na pytania. Pamiętajmy, że ci panowie walczą o głosy, a konkretna odpowiedź na konkretne pytanie momentalnie zmniejsza tę liczbę o tych, którzy nie są z odpowiedzi zadowoleni. Dlatego specjaliści od wizerunku zalecają w takich sytuacjach lawirować lub zmieniać temat. Profesjonalnie nazywa się to dyplomacją.

Debatę prezydencką potraktowałam jak telewizyjny spektakl, w którym niestety w większości nie grają zbyt dobrzy aktorzy.

Nie chcę dzielić się z Wami moimi poglądami politycznymi. Powiem tylko tyle: wierzę w człowieka i jego wolność. Jednak podczas tej debaty uświadomiłam sobie jedną rzecz, a to za sprawą mojej 9-letniej córki, która zadała bardzo ciekawe pytanie: „Mamo, a dlaczego tam nie ma żadnej pani?”

Odpowiedziałam jej krótko i w sumie bez zastanowienia, że „Polska nie dorosła jeszcze do tego, by mieć panią prezydent”, ale zaraz potem uświadomiłam sobie, że przecież w wielu rożnych wyborach pojawiały się już niejednokrotnie kandydatki na prezydenta. Wystarczy wspomnieć chociażby o Magdalenie Ogórek czy Barbarze Nowackiej, która nota bene pojawiała się na listach potencjalnych kandydatek obozu lewicy. Jeszcze kilka tygodni temu taką kandydatką mogła być Małgorzata Kidawa-Błońska, którą w ostatnim momencie zastąpił Rafał Trzaskowski. Mam wrażenie, że żadna z polskich partii politycznych nie uwierzyła w żadną ze swoich kobiet na tyle mocno, by wystawić ją jako kandydatkę na prezydenta. To mnie oburza i to mnie w sumie smuci. Co dzieje się w polskiej polityce, że kobiety schodzą – same lub z pomocą – na boczny tor?

Nie patrzę na wybory – jakiekolwiek – przez pryzmat płci. Nie ma dla mnie znaczenia, czy moim prezydentem będzie kobieta czy mężczyzna. Ma jednak dla mnie znaczenie to, czy mój prezydent, lub moja pani prezydent, będzie rozumieć kobiety, wspierać je i szanować. Czy wywalczy dla nich równe prawa (niestety nadal musimy o nie walczyć), równe płace, godność. Jednocześnie wydaje się naturalne, że to kobieta bardziej zrozumie potrzeby kobiet (choć podkreślam, że nie musi to być regułą i być może znów ulegam stereotypom). Stąd żałuję, że w tych wyborach nie zagłosuję na żadną kobietę.

Żałuję też, że w tej debacie nie padło żadne pytanie dotyczące sytuacji kobiet w Polsce. Ostatecznie żałuję chyba najbardziej, że po tej debacie nadal nie wiem, na kogo mam zagłosować i podejrzewam, że nie jestem w tych wątpliwościach odosobniona…

Zobacz także: Wybory prezydenckie 2020. Kiedy termin wyborów?

"W kółko powtarzane frazesy"

Małgorzata Malinowska

"Debatę zdecydowanie wygrywa tłumaczka języka migowego. Pełne zaangażowanie, energia, świeżość no i jedyna kobieta na scenie. Moja kandydatka!" - napisał na Twitterze w żartobliwym tonie Jan Śpiewak po debacie prezydenckiej. I ciężko nie zgodzić się z jego słowami.

Debata w telewizji publicznej z pytaniami ustawianymi pod urzędującego prezydenta zakończyła się jak zawsze: w kółko powtarzane frazesy, zero konkretów na ważne problemy, z którymi borykamy się tu i teraz. Nadal nie wiemy, co z pomocą dla przedsiębiorców, ochroną środowiska, edukacją dzieci i służbą zdrowia, już nie wspominając o prawach kobiet.

Po wczorajszej debacie w TVP mam jednak nadzieję, że inne stacje staną na wysokości zadania i wycisną z naszych kandydatów coś więcej. Bo po wczorajszej debacie nadal wiem, że nic nie wiem.