Wydarzenia, które chcę opisać, miały miejsce dziewięć lat temu. Oboje z mężem mieliśmy po pięćdziesiąt pięć lat. Od zawsze mieszkaliśmy w podwarszawskiej miejscowości w domku jednorodzinnym. Niektórym wydaje się, że takie lokum to same przyjemności. Za oknem nie ma hałaśliwej ulicy, wokół domu sad, który każdej jesieni zapełnia piwnicę owocami. I to czyste powietrze pozbawione zanieczyszczeń… No tak, tylko że jak dach przecieka, to albo trzeba samemu wspiąć się na szczyt i zrobić stosowną naprawę, albo wynająć dekarza i zapłacić mu krocie. To samo z ogrzewaniem, wodą bieżącą i nieczystościami. Lokator takiego domu z jednej strony jest szczęściarzem, bo nie ma głośnych sąsiadów za ścianą, ale zarazem musi się znać na hydraulice, elektryczności, murarce, być dekarzem i stolarzem w jednej osobie. Oczywiście jeśli w domu mamy za męża złotą rączkę to jeszcze pół biedy. Kiedy jednak ślubny bardziej zna się na gramatyce niż kładzeniu na ścianach tapet, to pojawia się nielichy kłopot.

"Chcieliśmy przenieść się z domu do mieszkania". Historia Aliny

Mój mąż nie jest złotą rączką, ale i nie ma dwóch lewych rąk. Jeśli coś przekraczało jego umiejętności, wołaliśmy fachowca. Potem mąż pilnie go podpatrywał, żeby następnym razem robotę wykonać samemu.
– Kiedy się zestarzeję… – Heniek orzekł pewnego dnia – to na pewno nie wejdę po drabinie na dach. No, chyba żeby z niego skoczyć na głowę i zakończyć życie. Trzeba rozejrzeć się za mieszkaniem, gdzie śnieg przed domem odgarnie dozorca, lekarz będzie w przychodni za rogiem, a elektryk i hydraulik przyjdą na wezwanie z administracji. No i najważniejsze – westchnął rozmarzony – żeby przeciekający dach już nic a nic mnie nie obchodził.
No więc zaczęliśmy rozglądać się za czteropokojowym mieszkaniem w dobrej dzielnicy i otoczeniu, za które mogliśmy zapłacić pieniędzmi uzyskanymi ze sprzedaży domu. A raczej rozglądał się Henryk, gdyż ja uznałam, że z tą przeprowadzką możemy jeszcze poczekać kilka lat. Wszak oboje byliśmy jeszcze silni i sprawni.
Pewnego wieczoru, po dwóch miesiącach przeglądania ogłoszeń, Heniek przyszedł do mnie na kanapę, gdzie oglądałam jakiś film, i szepnął: „Mam”.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

"Dwa puste wiadra. Rany boskie, to oznacza strasznego pecha!"

Poszłam z nim do komputera i zaczęliśmy oglądać zamieszczone w sieci zdjęcia.
– O, to rzeczywiście nie wygląda najgorzej – stwierdziłam z uznaniem, patrząc na mieszkanie, które mąż wskazał na ekranie.
– A ja myślę, że trafiło nam się jak ślepej kurze. Na wprost okien park, dwieście metrów od kamienicy olbrzymi supermarket. Metro dwie minuty drogi od domu. Lepszego miejsca nie znajdziemy.
– Tylko że musimy jeszcze znaleźć kupca na nasz dom, pamiętaj, Heniu – przypomniałam mężowi, na co on tylko uśmiechnął się szeroko i oznajmił:
– Załatwione! Facet, który odpowiedział na moje ogłoszenie, jest właścicielem tego właśnie mieszkania. Ze wstępnej rozmowy wynika, że jeszcze nam dopłaci czterdzieści tysięcy. Będzie na remont i zastąpienie starych mebli nowszymi.
– Jeśli zajdzie taka potrzeba – dodałam od siebie, gdyż co tu kryć, byłam przywiązana do „starych gratów”. – Ale jeśli chodzi o całokształt… – wskazałam na ekran. To chyba jestem „za”.
– Jak to „chyba”?
– Bo jeszcze nic nie ustaliliśmy ani nie podpisaliśmy żadnej umowy.
Niecały tydzień później Heniek był umówiony z mężczyzną, który chciał się z nami zamienić z dopłatą.
– Będziemy czekać na ciebie o piętnastej w Honoratce – usłyszałam podekscytowany głos męża w słuchawce. – Wiesz, tej obok naszej dawnej uczelni.
– Pamiętam. Zatem jesteśmy umówieni – przerwałam połączenie.
Zaczęłam szykować się do wyjścia z domu. Na miejsce zamierzałam dojechać samochodem. Ponieważ koło piętnastej zaczynały się godziny szczytu, postanowiłam wybrać się tam wcześniej. Doszłam do wniosku, że czterdzieści minut zapasu powinno być aż nadto, żebym zdążyła.
Kiedy wyjeżdżałam z bramy naszej posesji, zza rogu wyszedł sąsiad. Na szczęście w ostatniej chwili zahamowałam, a on nieco uskoczył w bok.
– Przepraszam! – zawołał. – To moja wina. Zamyśliłem się.
I w geście przeprosin uniósł do góry dwa puste plastikowe wiadra, które trzymał po jednym w każdej ręce. Zrobiło mi się trochę słabo. Według mojej przesądnej matki dwa puste wiadra to gorsza pechowa wróżba niżby przemaszerowało przez naszą drogę dziesięć czarnych kotów.
Na wszelki wypadek poplułam trzy razy przez lewe ramię i na chwilę skrzyżowałam u obu dłoni palec wskazujący z serdecznym. Popluwanie uznawała za najskuteczniejszą metodę na odczynienie uroku  mama, a skrzyżowanie palców ojciec.
Odprawiwszy te magiczne rytuały, uspokoiłam się na tyle, że już bez problemów dojechałam do Śródmieścia. Oczywiście byłam pewna, że o tej porze nie znajdę miejsca do zaparkowania, co będzie pierwszym objawem pecha. Drugim, jak sądziłam, będą kłopoty przy wstępnej umowie mieszkaniowej, którą tego popołudnia mieliśmy z Heniem podpisać.
A jednak miejsce do zaparkowania trafiło mi się od razu, gdy tylko zaczęłam go szukać. Co prawda było oddalone z dwieście metrów od kawiarni, ale nie miałam śmiałości grymasić. Uszczęśliwiona zaparkowałam samochód, wysiadłam z niego i zamknęłam go na pilota. Potem ruszyłam w stronę kawiarni. 
Nie musiałam się śpieszyć, gdyż do piętnastej miałam dwadzieścia minut.
Kiedy przechodziłam obok niewielkiego skwerku, nieoczekiwanie obok mnie pojawiła się Cyganka. Była okutana w jakby za duży na nią zimowy płaszcz, na głowie miała chustę.
– Oj, kochanieńka, widzę, że jest pani potrzebna wróżba – zwróciła się do mnie.
– Skąd ta pewność? – zatrzymałam się, a jednocześnie przebiegło mi przez głowę, że to wcale nie jest taka głupia myśl.
– Cyganka, to wiem… Pokaże mi pani swoją dłoń. Pani lewą poproszę.

Zdjęłam rękawiczkę. Cyganka zerknęła na moje linie papilarne z uwagą, jakby przed sobą miała do odcyfrowania nieco zatarty tekst. Moment później spojrzała na mnie z niepokojem.

– Oj, kochanieńka, z tym mieszkaniem w takim ładnym punkcie miasta to ja bym się za bardzo nie śpieszyła.
Niemal mnie zatkało. Starałam się jednak utrzymać twarz pokerzysty.
– Na waszym miejscu nie podpisywałabym żadnej umowy – mówiła dalej kobieta.
– Niby dlaczego?
– Bo za trzy miesiące mieszkanie się spali i zostaniecie bez niczego.

ALE HISTORIA:

"Mama doznała udaru na chwilę przed moim przyjściem"

Już chciałam zabrać dłoń, żeby sięgnąć do torebki po portfel i dać kobiecie dwie dychy, ale mnie powstrzymała, mocniej ściskając moje palce.
– Jeszcze chwila! Radzę szybko jechać do mamy. Ona jest w niebezpieczeństwie. Za godzinę będzie już za późno! – orzekła i puściła mnie.
Nawet nie zastanawiając się, skąd ta kobieta to wszystko wie, rzuciłam się na powrót do samochodu. W drodze wydzwoniłam męża i zakazałam podpisywania jakichkolwiek papierów, nawet umowy wstępnej.
– Ale dlaczego? – Heniek dopytywał się nieco zaszokowany moją stanowczością.
– Powiem ci o wszystkim w domu. Jedź szybko do mamy na Bracką, bo dzieje się z nią coś złego. Na razie!
Zaraz po przyjeździe zostawiłam na ulicy samochód, nie zważając na zakaz parkowania. Wbiegłam na drugie piętro. 
Gdy zadzwoniłam do drzwi, wydało mi się, że z drugiej strony słyszę szuranie maminych kapci. Ale nikt nie otworzył zasuwy, sięgnęłam więc po torebkę.
„Jeśli mam dzisiaj pecha – zmartwiałam w duchu – to okaże się, że nie wzięłam ze sobą kluczy od mieszkania mamy”.
Na szczęście znalazłam je na dnie torby, której zawartość wysypałam przed drzwiami na posadzkę. Kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam mamę leżącą w przedpokoju. Była nieprzytomna. Piętnaście minut później przyjechała karetka pogotowia, która zabrała ją do szpitala.
– Skąd o tym wszystkim wiedziałaś? – spytał mąż, gdy dotarliśmy do domu po tym, jak mama odzyskała przytomność.
– Spotkałam Cygankę.
– Przecież ty nie wierzysz w te rzeczy.
Tym razem, na szczęście, dałam wiarę wróżbie – przyznałam się.
– A co z mieszkaniem?
– Znajdziemy inne, nie przejmuj się.
– Jesteś przekonana? Bo po tym, co zrobiliśmy, facet nie chce już ze mną nawet gadać. Na szczęście wczoraj wieczorem dostałem jeszcze dwie oferty kupna domu…
Trzy miesiące później zobaczyliśmy w telewizji reportaż o palących się trzech mieszkaniach. Jedno z nich miało należeć do nas.
Mój mąż miał rację, nigdy nie wierzyłam we wróżby. Być może innego dnia minęłabym Cygankę, wzruszając tylko ramionami na jej propozycję powróżenia. Ale ostrzegły mnie dwa puste wiadra i wspomnienie mamy, która zawsze była przesądna.

Zobacz także:

Niedawno byłam z synem i synową w Kazimierzu Dolnym. Po rynku jak zwykle krążyło mnóstwo Cyganek. I przypomniałam sobie, że dziewięć lat temu, wystraszona niebezpieczeństwem, które groziło mamie, nie zapłaciłam tamtej kobiecie za wróżbę. Robię to teraz, opowiadając tę historii. To moja zapłata za jej ostrzeżenie, które najpierw mamie, a potem być może mnie i Heniowi uratowały życie. 

Płacę podziękowaniem, bo wiem, że za każdą wróżbę należy zapłacić. Inaczej będzie nas prześladował piekielny pech.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: