Od dwóch tygodni przyszło nam żyć w świecie, w którym na dobrą sprawę każda sekunda może zadecydować o dalszym losie cywilizacji z powodu nieobliczalnych i nieprzewidywalnych skutków inwazji Rosji na Ukrainę. Nigdy wcześniej wojna nie była tak blisko - na wyciągnięcie ręki po smartfona, dzięki czemu z medialnych doniesień możemy ją śledzić niemal minuta po minucie. Czy zawsze zgodnie z faktami?

Dezinformacja, fake newsy, postprawda, deepfake, propaganda w sieci - terminy te na pewno obiły się nam już niejednokrotnie o uszy albo są całkiem dobrze znane. Im większa dostępność informacji, tym większe zagrożenie natrafienia na nierzetelność lub celową manipulację. Co prawda możemy tutaj przywołać stare porzekadło „ile ludzi, tyle opinii” czy odwoływać się do demokratycznego i demokratyzującego przestrzeń publiczną charakteru internetu, lecz nie sposób zaprzeczyć, że pewne działania manipulacyjne i mechanizmy, mające na celu doprowadzić do konkretnych reakcji bądź nastrojów społecznych z demokracją mają mało wspólnego. 

Wojna informacyjna: kiedy informacja mija się z faktem

Jako odbiorcy codziennych przekazów medialnych zostaliśmy przyzwyczajeni do synonimów, czyli słów równoznacznych do faktu, tj. wiadomość czy informacja, dlatego już „odruchowo” docierające informacje przyjmujemy za fakty, a zatem prawdę. Sam ten - o ironio - fakt stanowi już doskonały fundament pod akty dywersyjne, za jakie można uznać dezinformację. 
Najprościej rzecz ujmując: dezinformacja to celowe działania manipulacyjne, polegające na przekazaniu odbiorcom nieprawdziwej informacji w takiej formie, aby mieli wrażenie pozyskania wiedzy na dany temat i podjęli błędną decyzję lub osąd, które były zamierzone przez twórcę dezinformacji. 

Kiedy przyjrzymy się pochodzeniu oraz znaczeniu słowa dezinformacja trop zaprowadzi nas do… języka rosyjskiego. Za czasów cara Piotra I słowo informacja (ros. информация) oznaczało wizerunkową - jak byśmy dziś nazwali - korzyść, związaną z działaniami opartymi na władzy. Zaprzeczenie dez- (ros. дез) miało na celu propagowanie błędnej komunikacji na temat tego typu działań, a początki funkcjonowania dezinformacji w znaczeniu operacyjnym przypadają na połowę XIX wieku. W ZSRR w strukturze państwowej  funkcjonowało z kolei specjalnie wyodrębnione biuro, zajmujące się dezinformacją. 

Nie dziwi zatem, że w obliczu kolejnej próby przejęcia kontroli nad porządkiem świata, wracają metody, które w poprzednich przyczyniły się do powodzenia agresora. Czy mamy szansę się przed nimi uchronić?

fot. Unsplash

Zagrożenie cyfrowe, czyli kto danymi wojuje… 

Dzisiejsze zagrożenie cyfrowe nie polega na umiejętności i doświadczeniu rosyjskich służb w posługiwaniu się dezinformacją, ale na dostępności danych dla użytkowników tzw. Zachodu (wszak Rosja odcina się właśnie od globalnych zasobów sieci internetowej). 

Zobacz także:

Dzięki rozwojowi technologii, urządzeniom mobilnym i obszarom cyfrowym, w jakich nauczyliśmy się funkcjonować: serwisy informacyjne, portale społecznościowe, komunikatory, sklepy internetowe etc., producenci dezinformacji dostali właśnie te wszystkie pola bitwy jako strefy wpływów do swoich podstępnych ataków. Prawdopodobnie przed nami wielki egzamin ze społecznej świadomości rozpoznawania i zdolności oceny informacji, dostępnych w sieci. Coraz częściej publikowane są na Facebooku czy Instagramie posty, mówiące o zgłaszaniu fikcyjnych profili, które nakłaniają do hejtu wobec uchodźców czy wytwarzają niezgodną z faktami narrację polityczną.

O ile coraz wyższy poziom kompetencji korzystania z mediów społecznościowych i cyfrowych na co dzień przyczyniły się do rozwoju możliwości oraz okoliczności, w których można stosować dezinformację, o tyle obywatelska czujność nie jest tu bez znaczenia. Dlatego też kluczową rolę będą w najbliższych miesiącach, a może nawet latach, odgrywały projekty edukacyjne, których celem będzie kształcenie umiejętności rozpoznawania, a także reagowania na dezinformacje i propagandę (tu rozpoznawalnym przykładem jest ruch Anonymous). Nadchodzą czasy partyzantki online, w której los rzeczywistości, w jaką będziemy wierzyć - m.in.: poprzez wychwytywanie i dementowanie dezinformacji - zależy od szeregowych użytkowników internetu. 

fot. Unsplash

Dezinformacji game over. Jak walczyć z fake newsami?

Obecnie pojawia się coraz więcej ostrzeżeń przed rosyjskimi deepfake’mi imitującymi prezydenta Zełenskiego. O co chodzi? Deepfake to metoda manipulacji, wykorzystująca specjalistyczną sztuczną inteligencję. Polega na nałożeniu cech i wyglądu konkretnej osoby w przekaz wydarzenia, w którym nie brała udziału. Jednym ze sposobów skutecznego namierzania takich form dezinformacji wśród niezliczonej ilości danych co sekunda produkowanych w sieci jest umożliwienie użytkownikom wskazywania niepokojących dla nich treści. 

Już od jakiegoś czasu pojawiają się inicjatywy typu zgłoś do weryfikacji czy publikacje jak przewodnik „Stop dezinformacji”. W obliczu ostatnich wydarzeń politycznych to jednak za mało. Potrzeba technologii, która będzie wykorzystywać potencjał dotychczasowej wiedzy naukowej, opartej na spostrzegawczości obywateli, ale też przyspieszającej i usprawniającej przeciwdziałanie dezinformacji. Pierwszym krokiem w tym kierunku jest FakeOver - kampania społeczna na rzecz wiarygodności informacji w sieci. Organizatorzy (BITECH ThinkTank) zachęcają każdą obywatelkę i obywatela korzystającego z internetu do zgłaszania niepokojących ich linków. Na podstawie gromadzonych danych na bieżąco opracowywany będzie  algorytm (sztuczna inteligencja) umożliwiający coraz dokładniejsze rozpoznawanie w internecie cech dezinformacji, fake newsów czy manipulacji narracyjnych.

FakeOver to inicjatywa tworzona w duchu tzw. citizen science, czyli nauki obywatelskiej, gdzie zaangażowanie społeczne każdego zainteresowanego odgrywa kluczowe znaczenie. 
Przykłady dezinformacji dostarczane właśnie przez zwykłych, codziennych użytkowników internetu będą służyły jako materiał badawczy do opracowania technologii AI pozwalającej chronić wolne społeczeństwa przed wpływem presji informacyjnej.

Szczególnie w trakcie niepokoju społeczno-politycznego wywołanego inwazją na Ukrainę warto, aby każdy z nas uważnie obserwował informacje, na jakie natrafia w sieci i nie „przeklikiwał” się przez nie z obojętnością.

dr Anna Kalinowska-Balcerzak

Kulturoznawca, badaczka społeczno-kulturowa. Należy do Polskiego Towarzystwa Edukacji Medialnej i Polskiego Towarzystwa Badaczy Rynku i Opinii.  Posiada ponad 10-letnie doświadczenie badawcze w obszarach polityk kulturalnych i kultury cyfrowej, również w projektowaniu autorskich badań użytkowników. Zajmuje się zagadnieniami związanymi z socjologią sieci, tożsamością użytkownika. Współtwórczyni i prezeska BITECH ThinkTank - niezależnej organizacji dążącej do wypracowania interdyscyplinarnego języka technologii oraz wspierającej młodych naukowców w Polsce.

WOJNA W UKRAINIE: