"Gala": Aktor, reżyser, piosenkarz, youtuber, komik... Którą  z tych ról lubisz najbardziej?

Cezary Pazura: „Komik” – nienawidzę tego określenia! Wszyscy używają słowa „komik”! Czy jest coś takiego w ogóle? Wygooglujmy przy okazji... O, jest, na Wikipedii: „Artysta uprawiający komedię. Zarazem ktoś wesoły, o dużym poczuciu humoru. Komikiem może być artysta kabaretowy, ale także standuper”.

Uważasz, że to deprecjonujące określenie?

Nie słyszałem o istnieniu żadnej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej Komików. W szkołach aktorskich nie uczą przecież na komików. Przyjmują ludzi z potencjałem. Celowo nie używam określenia „z talentem”, bo talent to coś nieuchwytnego. Czasami jest błysk czegoś takiego w jednym  z tych setek kształconych w szkole  ludzi, że zawieszasz na nim oko  i za każdym razem, jak go widzisz albo gdy coś mówi, to się uśmiechasz. To jest chyba ten dar komizmu.

Ty go posiadasz.

Na studiach nie zdawałem sobie z tego sprawy, grałem poważne rzeczy. Ale los jakoś tak się układa… Spotkałem  w czasie studiów Zenona Laskowika. W stanie wojennym stworzyliśmy  z kolegami Festiwal Piosenki Umundurowanej w Łazach i robiliśmy programy z mistrzem Laskowikiem.  Przy nim nauczyłem się rozśmieszania. Miał ewidentny dar i ma do dziś. Wszyscy mu zazdrościliśmy. Laskowik wiedział wszystko o relacji artysta  – publiczność, rozśmieszał całą Polskę. Byliśmy w niego zapatrzeni.

Chciałeś go naśladować?

Zobacz także:

Chciałem się od niego uczyć. Łowiłem każde jego słowo.

I dlatego poszedłeś w tę stronę?

Nie chciałem tego, ale Zenek zaproponował mi współpracę z kabaretem Tey, a to bardzo opłacało mi się finansowo. Bo, szczerze mówiąc, ta praca była  dla mnie udręką. Przygotowywałem się wtedy do roli Raskolnikowa  w „Zbrodni i karze” Dostojewskiego  „w Teatrze Ochoty w Warszawie. O 10 rano miałem próby, po południu wsiadałem w pociąg do Poznania, wieczorem występowałem tam w kabarecie i wsiadałem w pociąg powrotny. Pamiętam wschody słońca na Dworcu Centralnym, gdzie przeczekiwałem, aby znów pojechać na 10 na próbę w teatrze. Takie życie mi się opłacało, dzięki temu mogłem wynająć mieszkanie. Jednocześnie uczyłem się zawodu  u Zenka Laskowika.

I zacząłeś być rozpoznawalny?

Nie, no skąd! W ogóle. W Tey byłem „jednym z”. W tamtych latach nie było przecież tylu kanałów telewizyjnych ani prasy kolorowej. Pierwszego wywiadu udzieliłem po premierze „Zbrodni i kary”, a pierwsza wzmianka o Cezarym Pazurze była w Polskiej Kronice Filmowej. Poszedłem specjalnie do kina, aby to obejrzeć. Pokazali fragmenty prób do przedstawienia, a narrator powiedział: „W roli Porfirego – Zygmunt Kęstowicz, w roli Raskolnikowa – debiutujący Cezary Pazura”. Wtedy po raz pierwszy publicznie padło moje nazwisko.

Kiedy przyszła wielka popularność?

To był 2000 rok. Gdy skończyliśmy „13 posterunek”, Maciek Ślesicki napisał wersję estradową serialu i jeździliśmy z nią po największych scenach w Polsce. Byliśmy gwiazdami, zapełnialiśmy każdą widownię, na jeden występ przychodziło nawet pięć tysięcy widzów. Przyjechał wtedy reżyser z Niemiec, który zaproponował mi rolę w filmie „Zutaten für Träume” (Składniki marzeń). Zobaczył jakiś plakat ze mną i zapytał, czy gram  w komedii. Odpowiedziałem, że wyłącznie, a on zaczął się śmiać. Sądził,  że go wkręcam, bo on postanowił mnie zaangażować po obejrzeniu mnie   w „Białym” Kieślowskiego, gdzie zagrałem – uważaj – biseksa chorującego na AIDS. W scenie finałowej, gdy bohater umierał, całe kino płakało.

Nigdy nie żałowałeś, że wybrałeś komedię?

Gdybym mógł cofnąć czas, powiedziałbym małemu Czarkowi: „Unikaj komedii. Zagraj sobie w niej raz, dwa razy, aby pokazać, że to też umiesz,  a potem odmawiaj”. To ślepy zaułek  w Polsce. Przynosi ogromną popularność, ale też pustkę i bezrobocie. Dotknęło to wielu aktorów. Bogumił Kobiela na przykład, artysta o wielkim talencie, zagrał w życiu tak  naprawdę jedną rolę [Jana Piszczyka w filmie „Zezowate szczęście” Andrzeja Munka – przyp. red.]. A Janusz Gajos? Najpierw wiele lat borykał się, by wyjść z roli Janka w „Czterech pancernych”, a potem z roli Tureckiego  w kabarecie Olgi Lipińskiej.

ZOBACZ TEŻ: Cezary Pazura i jego żona, Edyta - tak bardzo się kochają! Poznaj historię ich miłości

Niektóre role stają się przekleństwem dla aktorów.

Tak. To, czego inni ci zazdroszczą,  dla ciebie może być kamieniem, który ciągnie cię w dół. Piszę o tym w mojej książce autobiograficznej, w której jeden z rozdziałów zatytułowałem przewrotnie „Przekleństwo ulubieńca”. Oczywiście, mówiąc te słowa, zdaję  sobie sprawę, że grzeszę, bo nie powinienem żałować niczego, co się w moim życiu stało.

Nie powinieneś, ale żałujesz?

Nie, nie żałuję, tylko… Jestem chrześcijaninem i uważam, że jeżeli mam już ten talent komediowy, to dobrze,  że go rozwinąłem, bo inaczej na sądzie ostatecznym byłbym z tego rozliczony. (śmiech)

I właśnie za ten talent ludzie Cię kochają.

Zauważ jednak, że czerwone dywany na festiwalach filmowych są zarezerwowane dla poważnych aktorów i ról. Przypominasz sobie chociaż jedną rolę komediową, która byłaby nagrodzona Oscarem? Bo ja nie. Poza tym, zauważ, że ktoś, kto gra w komediach, nie dostanie orderu od prezydenta za wkład w kulturę polską.

Chciałbyś dostać order od prezydenta? (śmiech)

Nie! (śmiech) Aktor chce robić różne rzeczy! Teraz będę grał poważnie,  bo już mi się naboje wyczerpały. Każdego ciągnie, by poważnie zagrać,  ale z drugiej strony, tak całkiem serio też nie ma sensu. Dlaczego królową sztuk jest tragikomedia? Bo takie właśnie jest życie. Wszystko się w nim miesza: i łzy, i śmiech.

Gdy patrzę teraz z perspektywy na swoje życie i widzę, ile tego było: tych dobrych chwil i złych, to… (cisza) Hamlet mówi: „Świadomość czyni nas tchórzami”, więc kiedy zdasz sobie sprawę, ile to było wysiłku, wyrzeczeń, bólu, rozterek, radości – wszystkiego naraz, to zastanawiasz się: „Jak ja dałem radę?”. Pan Bóg jednak jakoś tak to fajnie wymyślił, że wszystko da się wytrzymać. Jeżeli baza jest prawidłowa.

Co masz na myśli?

Szczęście w domu. Stabilizację.

Twoja mama Ci to dawała?

Jestem do mamy podobny fizycznie, mam też jej psychikę. Podobnie jak ona czuję wielką odpowiedzialność za rodzinę, ciągle się o wszystko martwię. Moja mama do dziś potrafi się dopytywać, czy jestem ciepło ubrany, czy na przykład założyłem kalesony.

Nie denerwuje Cię to?

Nie, bo wiem, że martwi się, jak to mama. Za każdym razem tłumaczę jej: „Mam 55 lat i ty codziennie, przez 55 lat, się o mnie martwisz,  a mi nic złego się nie stało”.

Czy Ty w taki sam sposób traktujesz własne dzieci?

Wiesz, staram się jakoś nad tym zapanować, ale wiadomo, że rodzic zawsze będzie się martwił. Im starsze dziecko, tym bardziej.

Czego najbardziej się obawiasz?

Życie podsuwa mi różne obrazy: narkotyki, wypadki… Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie, że jakiś chłopak zabiera moją piękną córkę na motor.  Dostaję gęsiej skórki, jak o tym myślę, bo wszyscy moi koledzy, którzy mieli motory, nie żyją. Takich rzeczy się boję, braku wyobraźni.

Z kolei w przypadku syna boję się, że trafi na nieodpowiednią kobietę, bo ma mój charakter: jest uległy, spolegliwy, megawrażliwy i łatwo można go zrobić w trąbę. Oszukać  po prostu. Muszę go nauczyć czegoś, co ja już wiem o kobietach.

To znaczy?

Żeby za pierwszym razem wybrał właściwie.

Ale człowiek uczy się na własnych błędach.

On niech się uczy na błędach taty. Jest za ładny, za mądry, szkoda jego czasu.

Jesteś szczęśliwy?

Tak, bardzo. Fajnie jest.