Nie jest tak, że się pstryka i od razu wszystko się układa – mówi Katarzyna Dowbor, dziennikarka telewizyjna. – Nie ma szans na dobre relacje z byłym partnerem krótko po rozstaniu, kiedy jeszcze targają nami silne emocje. Tydzień, miesiąc, a nawet rok to za mało. Musimy ochłonąć, nauczyć się żyć bez siebie. Myślę, że nieraz trzeba odciąć się od dawnego związku. Zwłaszcza wtedy, gdy mężczyzna odchodzi, a my sobie z tym nie radzimy. Wówczas lepiej zamknąć ten rozdział. Powiedzieć sobie: „Trudno, nie wyszło nam”, po czym postarać się wybaczyć i spokojnie zacząć nowy etap.

Hanna Śleszyńska, aktorka, gdy mówi o dobrych relacjach z Piotrem Gąsowskim, od razu zastrzega: – To, że się przyjaźnimy, nie jest żadną moją zasługą! Nam jest się łatwo przyjaźnić, bo myśmy nigdy się na sobie nie zawiedli, nasz związek nie rozpadł się z powodu osób trzecich. – Bez wątpienia okiełznać emocje jest o wiele łatwiej, kiedy nie jesteśmy już tacy całkiem młodzi – twierdzi Katarzyna Dowbor. – Jeśli mamy więcej życiowego doświadczenia, kiedy nasze emocje nie są tak na wierzchu, jak w młodości, jeśli po prostu jesteśmy dojrzalsi, inaczej postrzegamy nasz związek, partnera, życie.

Dziennikarce trudno było ocalić dobre relacje z ojcem swojego pierwszego dziecka. – Ojciec Maćka to moja szkolna miłość. Jest ode mnie starszy o cztery lata, byliśmy ze sobą, kiedy on studiował, a ja byłam jeszcze w liceum. Takie związki często są skazane na niepowodzenie. Zauważyłam, że im więcej mamy lat, im życie bardziej dało nam popalić, tym bardziej jesteśmy zgodni. Może to niezręcznie zabrzmi, ale w pewnym momencie człowiek zaczyna kalkulować: „Co mi to da, jeśli ktoś, kto mnie zostawił albo kogo ja zostawiłam, będzie moim wrogiem? No, nic mi nie da!”. Hanka Śleszyńska opowiada: – Z Wojtkiem, ojcem Mikołaja, byliśmy ze sobą od pierwszego roku studiów. – Pobraliśmy się zaraz po dyplomie, wszystko było takie niedojrzałe. Właściwie to był ciąg dalszy „chodzenia” ze sobą. Ja się obrażałam… Myślę, że po prostu byliśmy zbyt młodzi, zbyt niedojrzali. Dziś się rozumiemy i przyjaźnimy.

Katarzyna Dowbor: Na Grzegorza mogę liczyć w każdej sytuacji

Znana dziennikarka ma za sobą cztery związki. Ale – jak dziś przyznaje – tylko z Grzegorzem Świątkiewiczem, swoim trzecim mężem, dziennikarzem sportowym, dziś mężem Joanny Kurowskiej, i z Jerzym Baczyńskim, dziennikarzem „Polityki”, ojcem Marysi, udało się jej ocalić bezcenne „coś”. Może nie zawsze chodzi o przyjaźń, bo – jak mówi – to za mocne słowo, ale poprawne stosunki, chęć pomocy sobie nawzajem w sytuacjach trudnych. – Wiem na pewno, że na Grzesia zawsze mogę liczyć. I on może liczyć na mnie. Mamy do siebie sentyment, przecież byliśmy małżeństwem dwanaście lat, a to jest kawałek życia. Nasz związek się wypalił. Ale przecież gdy pary się rozstają, jedno zawsze cierpi bardziej. Tak, w naszym zwiazku bardziej cierpiał Grzegorz.

Emocje? Na dobre opadły mniej więcej po roku. Rozmowa? Odbyła się tylko jedna. Mój były mąż przyjął, że ja jestem w innym zwiazku. Jest mądry, nie robił z tego powodu afer, choć wiem, że mu było ciężko. Źle jest trafić na potwora zazdrosnego o nasz każdy następny związek. Miałam szczęście, mój były mąż ma bardzo dobry charakter. Jest świetnym facetem. Po rozwodzie z moim pierwszym mężem, ojcem Macka, to właśnie Grzegorz pomógł mi wychować syna, przejął rolę ojca. Maciek mówił na niego „ojczymek”. Grzegorz zawsze był w porządku! Miałabym o tym nie pamiętać tylko dlatego, że się rozstaliśmy? Przeżyliśmy cudowne lata i te wspomnienia warto pielęgnować! Nigdy nie prowadziliśmy wojny, rozstaliśmy się z klasą.

Znana dziennikarka potrafiła ułożyć sobie dobre relacje także z ojcem swojej córki. – Tata Marysi z nami nie mieszka, ale naprawdę możemy na siebie liczyć. On na mnie, ja na niego. To jest coś więcej niż poprawne relacje – my się przyjaźnimy. A córka jest naszą dumą. W pewnym momencie zrozumiałam, że nikt nigdy nie będzie tak dumny z niej, jak tylko my dwoje. Ani babcia, ani brat, ani rodzeństwo. I nikt jej tak nie przytuli, jak ojciec. Następny mój partner też nigdy nie będzie umiał tak się cieszyć z sukcesów Marysi, jak jej rodzice! Mówię o dumie, ale w tym słowie zawarte są miłość, radość, ciepło. Rozmowa o córce to dla nas obojga najfajniejsza chwila, mamy podobne spostrzeżenia, podobnie Marysie odbieramy, podobnie ją kochamy. Po co mielibyśmy psuć sobie tę frajdę? Marysia będzie nas łączyć do końca życia. Współczuje rodzicom, którzy sobie zabierają tę radość, a dzieci często używają jako karty przetargowej. Ja wiem na pewno: to nie ma sensu. Na ogół wtedy przegrywają dzieci. Z tego nie da się wyjść obronną ręką. – Katarzyna Dowbor nie wyobraża sobie, co by to było, gdyby zaczęła robić problemy ojcu Marysi ze spotkaniami z córką. Nie, stanowczo by tego nie zrobiła. On ma u niej swój dom: miejsce, gdzie miło spędza czas z córką i nikt mu tego czasu nie wylicza…

Zobacz także:

Hanna Śleszyńska: Z Piotrem łączy mnie wiele spraw. I Kuba, nasz syn

– Nasz związek nie jest obciążony żadną traumą. Choć, co raczej mało zabawne, wszyscy wciąż uważają, że Piotrek mnie zostawił. Wiesz, mówi, ilu ludzi mnie zagaduje: „Panie Piotrze, pan taka fajna babkę rzucił”. To nie było tak, że Piotrek mnie zostawił! Może ja pojadę z cyklem odczytów po Polsce, żeby to zdementować? Decyzje o rozstaniu podjęliśmy wspólnie. Nie wiem, z jakiego powodu ludzie uważali, że było inaczej. Nie było! – śmieje się Hanna. – Ale rozstanie to jest zawsze jakaś porażka. Człowiek musi przyznać sam przed sobą i światem, że nie udało mu sie ocalić zwiazku – dodaje. – Oczywiście, rozważałam, co by było, gdybyśmy oboje mieli wobec siebie więcej cierpliwości, byli mniej impulsywni, nie rozżalali sie na swój temat. Gdyby każde z nas było podziwiane i doceniane w związku. Po trzynastu latach wspólnego życia chcieliśmy je ratować, tylko że zupełnie nie umieliśmy. Ale wciąż byliśmy sobie bardzo bliscy. Tak wiele spraw nas łączy. Przede wszystkim Kuba, nasz syn – opowiada Hanna. – Piotrek jest fantastycznym ojcem! Wiąże nas też ta sama szkoła teatralna, ci sami profesorowie. To samo środowisko. Poznaliśmy się w warszawskim teatrze „Komedia”, razem graliśmy u Hanuszkiewicza. I zawsze bardzo dobrze pracowało się nam na scenie – bez zawiści i chorego współzawodnictwa. Gdy dwa lata temu wyprawiałam urodziny, okazało się, ze 90 proc. gosci to byli nasi wspólni znajomi. Mielibyśmy być wrogami? Przestać razem pracować?

Najpierw miałam żal do Piotrka i do siebie, że nie umiemy ocalić tej miłości, myślałam: „Nie wytrzymam tego! Lepiej więcej razem nie występować!”. Ale przecież ja bym siebie podwójnie skrzywdziła! Nieraz spotykamy się razem: ja, Piotr, Mikołaj, Kuba, Ania – partnerka Piotra, ich córka Julka… My się lubimy. Ale domyślam się, że gdybym została odrzucona z powodu Anki, tak by pewnie nie było. Podobnie gdyby Ania powiedziała, że ma dość tych kontaktów. Anka jest mądrą kobieta, ja też nie nastaje, bo mam swoje życie i swojego faceta. Możemy spotykać się bez żadnych animozji. Nikt niczego nie udaje. Nikt nie czuje sie z tym źle.

– Jest taka śmieszna teoria, ze najlepiej dogaduje sie pierwsza żona z trzecią, a druga z czwarta – mówi Katarzyna Dowbor. – I coś w tym jest. Na pewno nie lubimy tej, która jest bezpośrednią przyczyną naszego rozstania (śmiech). My z Joasia Kurowska nic do siebie nie mamy. Lubimy się, czasem się spotykamy. Grzegorz ja poznał, kiedy ja już byłam z ojcem Marysi. I ja się z tego bardzo ucieszyłam, bo naprawdę chciałam, żeby Grześ ułożył sobie życie, nie był sam. Nasze córki się znają, lubią. Marysia wie, że to mój były mąż; Zosia, córka Grzesia, że ja byłam żoną jej taty. Dziewczynki przez rok chodziły do jednej szkoły i się zakolegowały. Mam nadzieje, że nikt nigdy nie zrobi im krzywdy „życzliwym” pytaniem.

– Nie chciałabym się wymądrzać ani dawać dobrych rad – uprzedza Hanka Śleszyńska. – Pewnie nie z każdym facetem można się przyjaźnić. Ale jeśli on na to zasługuje, to tak! Jeśli ktoś jest nam naprawdę bliski, jest nadzieja, że po rozstaniu uda się stworzyć dobre relacje. Zwłaszcza jeśli się nad tym popracuje. Mnie bardzo pomogła książka „Przebudzenie” Anthony’ego de Mello. Dzięki niej potrafiłam popatrzeć na swoje emocje z dystansem. Dzięki tej książce nie rozżalałam się nad sobą, nie zamykałam. Postanowiłam spokojnie iść dalej w życie. – Jeśli nawet ktoś mi zrobił krzywdę, zawiódł, rozczarował, złoszczę się chwilę, ale potem mi przechodzi, po prostu zapominam – dodaje Katarzyna Dowbor. – Nie noszę w sobie urazy, pamiętam tylko fajne rzeczy. Nie rozgrzebuję, nie analizuję. Myślę raczej, co mam jeszcze w życiu do zrobienia, dla siebie, dla naszego dziecka. Stawiam sobie jakiś cel, planuje. Czy tak nie jest najlepiej?