GALA: Za chwilę Pana recital w Sali Kongresowej. Pamięta Pan swój pierwszy tam występ? Podobno przywiózł Pana nań Lucjan Kydryński. Ale portier nie chciał Pana wpuścić, bo uznał, że próbuje Pan bez biletu wejść „na Łazukę” …

BOHDAN ŁAZUKA: Tak było (śmiech). Fabuła się zgadza, ale dialog… przeszedł w sferę fizyczną, mocującą się. Bo ten pan był bardzo zdenerwowany tym, że szósta z kolei osoba próbuje wejść bez biletu na Łazukę. Lucjan, co prawda przy pomocy jeszcze innej osoby, jakoś go przekonał, że ja to ja. Krążyły potem żarty na ten temat, a moi dyrektorzy z Teatru Syrena, Zdzisław Gozdawa i Wacław Stępień, ułożyli rymowankę: „Pałac Kultury i Nauki / wkrótce będzie imienia / Bohdana Łazuki”.

GALA: Jak Pan wtedy zareagował? Bo z jednej strony sława, skoro na występ zaproponowano Panu aż Kongresową, ale z drugiej nawet portier Pana nie rozpoznał.

BOHDAN ŁAZUKA: Sławy jeszcze nie było, poza Sławą Przybylską, oczywiście. Ale chwała tak, skoro ludzie pchali się bez biletu. Chwała, owszem, ale Iwaszkiewicza. Byłem już po pierwszym estradowym, nazwijmy to nieskromnie, sukcesie. Bo w 1963 roku wygrałem pierwszy w historii festiwal w Opolu (piosenką „Dzisiaj, jutro, zawsze” – dop. red.) wespół zespół, jakby powiedział Przybora, z Ewą Demarczyk. Do występu w Kongresowej namówił mnie Janek Krzyżanowski, wówczas dyrektor estrady. A ja niczym nie ryzykowałem, bo na dobrą sprawę nie zdążyłem jeszcze zaistnieć, powiedzieć „Dobry wieczór państwu…” w tym najlepszym, artystycznym sensie.

GALA: Ma Pan za sobą wspaniałą artystyczną drogę: Teatr Współczesny za czasów Erwina Axera, Kabaret Starszych Panów, Teatr Syrena, filmy, które weszły do kanonu polskiej kinematografii – „Małżeństwo z rozsądku”, „Nie lubię poniedziałku” czy „Halo Szpicbródka”. Ale jak w Pana hicie „Bohdan, trzymaj się” nigdy nie zagrał Pan w fi lmie głównej roli. Dlaczego?

BOHDAN ŁAZUKA: Główne role grałem w teatrze. I to sporo. A dlaczego nie w filmie? Tłumaczył mi to teraz Kuba Morgenstern: „Chciałem cię zaangażować do jednego fi lmu, drugiego. Nie było mowy, miałeś kalendarz wypełniony na dwa lata do przodu". Faktycznie tak było. Panowała moda „na Łazukę”. Chciano mnie obsadzać we wszystkim naraz, czy to miał być Hamlet, safanduła Felicjan w „Moralności pani Dulskiej”, knajak czy hrabia. Tylko Łazuka.

GALA: Po prostu talent! Tak też mówią o Panu przyjaciele: Barbara Krafftówna – „To biały kruk”, Olga Lipińska – „Niepowtarzalny, nadzwyczajny”, Grażyna Szapołowska – „Geniusz”.

Zobacz także:

BOHDAN ŁAZUKA: Trochę rzeczy umiem, nie ma co się mizdrzyć. Skromność po tylu latach byłaby kokieterią. Jeśli ktoś jest utalentowany, zawsze się przebije. Bez względu na wiek. Więc nie ma czegoś takiego: „Wybitnie utalentowany, tylko nie miał szczęścia”. O mnie dzięki profesorowi Sempolińskiemu huczało już w szkole teatralnej. Po drugim roku chcieli mnie wszędzie angażować. Do teatru, kabaretu, kina. Ale wybitna aktorka, a moja pani profesor Stanisława Perzanowska powiedziała: „Jeszcze nie pora, poczekaj”. I miała rację. Teraz wiem, jak usiąść, spojrzeć, jaki zrobić gest. Szkoła jest potrzebna, ale pod warunkiem, że ma się dobrych profesorów.

GALA: Wszyscy jednak zgodnie wypominają Panu grzech zaniechania, niewykorzystania możliwości. Nie ma Pan żalu do siebie, że trochę przehulał swój talent?

BOHDAN ŁAZUKA: Tak, przetańczyłem trochę za dużo. Tylko, wie pani, jestem piekielnie nudny, jak powiedziała o mnie Hanka Bielicka…

GALA: …jak Pan nie wypije.

BOHDAN ŁAZUKA: No właśnie. Ale teraz nie piję. Nie dlatego, żebym nie chciał. Tylko nie mogę już tak za bardzo.

GALA: Zdrowie nie pozwala?

BOHDAN ŁAZUKA: To też. Ale tyle już w życiu nabałaganiłem przez alkohol, że wystarczy. Teraz widzę, że najważniejsza jest rodzina.

GALA: Po czterech rozwodach dojrzał Pan do tej myśli?

BOHDAN ŁAZUKA: Jakich czterech?! Czwarty można unieważnić, bo znów jestem żonaty. Z czwartą żoną Renatą Węglińską.

GALA: Jak to?!

BOHDAN ŁAZUKA: A tak! Rozwiedliśmy się dziewięć lat temu po dwudziestu jeden latach małżeństwa. A teraz postanowiliśmy znów być razem.

GALA: Serdecznie gratuluję!

BOHDAN ŁAZUKA: Bo my nigdy nie przestaliśmy się ze sobą kontaktować.

GALA: Wyobrażam sobie, jak szczęśliwa jest Olga, Państwa córka…

BOHDAN ŁAZUKA: Bardzo, tym więcej, że podczas weselnego obiadu oznajmiła nam cudowną nowinę: zostaniemy dziadkami! Zrobiła nam piękny prezent. Ogromnie się cieszę. To będzie mój drugi wnuk. Pierwszy, Tadzio, syn Adama, przyrodniego brata Olgi, ma już 16 lat. Adam jest profesorem anglistyki na UW i dyrektorem wykonawczym Euro 2012, a Olga prowadzi fitness club.

GALA: Jest Pan dumny ze swoich dzieci?

BOHDAN ŁAZUKA: To jedno, co mi się udało! Tylko teraz nie wiem, jak chodzić obok Oluchny – na bosaka czy na palcach, żeby wszystko było dobrze. Kobiety są niesamowite!

GALA: Pan przez całe życie był otoczony kobietami. W tej dziedzinie jest Pan znawcą.

BOHDAN ŁAZUKA: Nie ma takiego. Proszę pani, gdybym ja wiedział, jakie wy jesteście, byłbym najbogatszym człowiekiem na świecie. I to nie tylko w sensie duchowym, ale finansowym również. Z tymi kobietami to mi wmówiono. Nie wiem, skąd się ta fama wzięła…

GALA: Nie bez powodu, Panie Bohdanie. Miał Pan cztery piękne żony i mnóstwo przyjaciółek. Kobiety Pana uwielbiały.

 

BOHDAN ŁAZUKA: To jest uzasadnione. Widocznie coś we mnie musi być ciekawego, skoro aż cztery dały się nabrać (śmiech).

GALA: A Lucjan Kydryński wspominał, że co trzy tygodnie przedstawiał mu Pan nowe narzeczone, mówiąc: „Żenię się”…

BOHDAN ŁAZUKA: Tak było. A dokładniej: „Przyjacielu, żenię się”. To wszystko działo się w wielkim tempie… Jednak dalej nie mam pojęcia, jak rozgryźć kobiety. U was jest zupełnie jak w bułgarskim: na „tak” kręcicie przecząco głową, a na „nie” wprost przeciwnie.

GALA: Z Jackiem Fedorowiczem i Piotrem Szczepanikiem śpiewaliście nawet „instruktażową” piosenkę „Sposób na kobiety”. To jak podrywa się kobiety?

BOHDAN ŁAZUKA: „Mów jej, mów jej, mów” – taka była pierwsza rada. Dalsze zalecały budowanie nastroju podczas rozmowy poprzez używanie zaimków „twój” (na zawsze), „twoja” (uroda) itd. Później należało snuć wizje wspólnej przyszłości. Ale w fi nale – słowa napisał Jacek Fedorowicz, a muzykę Janusz Sent – okazywało się, że najważniejsze jest wyznanie wielkiej miłości. Osobiście jednak uważam, że kobiecie należy mówić jak najmniej, bo i tak w końcu wszystko zależy od niej. Sama pani widzi, że nie znam się na kobietach.

GALA: Skoro po raz kolejny wybrał Pan na żonę tę samą partnerkę, oznacza, że czegoś się Pan jednak o nas dowiedział...

BOHDAN ŁAZUKA: Bo myśmy się nigdy nie rozstali. Cały czas żyliśmy w wielkiej przyjaźni. Teraz postanowiliśmy zachować dotychczasowy stan rzeczy, co oznacza, iż osobno mieszkamy, a spotykamy się, kiedy chcemy. Świetnie się rozumiemy. Na żonę zawsze mogę liczyć, a ona na mnie. Kiedyś wymyśliłem powiedzenie, za które obraziła się na mnie połowa Polski: wystarczy się rozwieść, żeby było dobre małżeństwo.

GALA: Wiem, że ze wszystkimi żonami jest Pan w dobrych stosunkach. W latach 60., w czasach pierwszego małżeństwa z Barbarą Wrzesińską, wylansował Pan wielki przebój do słów Jarosława Abramowa- -Neverlego „Bohdan, trzymaj się!”. Ta piosenka była trochę o Panu?

BOHDAN ŁAZUKA: Wyłącznie o mnie. Kolegowaliśmy się z Jarkiem w STS-ie. Wraz z Elą Czyżewską i Basią Rudzką należeliśmy tam do nielicznego grona „zawodowców” ze szkoły teatralnej. Poznałem wtedy tuzów: Agnieszkę Osiecką, Ziemowita Fedeckiego, Andrzeja Jareckiego i innych. Tam było wówczas jądro intelektualne. Cenzurę mieliśmy pozorną, gdyż to się komuchom opłacało. Kiedy przyjeżdżali dygnitarze zza granicy, zapraszano ich do STS-u, mówiąc: „Proszę, zobaczcie, ile w Polsce wolno!”. Abramow mnie obserwował, a potem strzelił ten tekst, kuplety typowo Łazucze.

GALA: Fantastycznie skondensował w tej piosence aspiracje i styl życia Polaków – życie z dnia na dzień, prestiż podbijany przez „krewnych w Liverpool”, wyjazdy za granicę, czyli w czeskie Tatry...

BOHDAN ŁAZUKA: …i kolejki po cytryny.

GALA: A w kolejce – marzenie mężczyzn: spotkać bóstwo i prowadzić „luksusowe” życie: „hotel Grand, kawior, melba, Chateaubriand”. Pamięta Pan te klimaty?

BOHDAN ŁAZUKA: Mnie się ta piosenka kojarzy z hotelem Grand w Sopocie. Wtedy to było coś! A teraz na każdym kroku jest po ab Hiltonów, a w żadnym atmosfery. Są za to powszechnie szanowani biznesmeni, chłód i plastik. Kiedyś atmosferę tworzyli ludzie. Przychodził kelner: „Co podać?”. Mówiłem: „Heeerbatę”. A kelner: „Rozumiem”. Nawet w stanie wojennym. W trzeci dzień stanu wojennego występowałem z Teatrem Syrena i to gdzie?! – w Stoczni Gdańskiej. Mieszkaliśmy w Heweliuszu. Dziewiąta rano. Siedzimy – Tadzio Kuczyński, Kazio Brusikiewicz, ja. Podchodzi kelner. A my po drodze zdążyliśmy już trochę łyknąć, bo każdy miał ze sobą baniaczek samogonu, jako że gorzały wtedy nie było. Mówię do kelnera: „Pan będzie uprzejmy trzy sety i trzy piwa”. Za takie zamówienie groziła kara śmierci (śmiech). Więc kelner: „Ale proszę pana… Pan wie, że pan nie może!”. Na to ja: „A pan wie, że mnie to nie dotyczy?!”. „A to przepraszam”. I przyniósł. Pewnie myślał, że jestem ubekiem.

GALA: Żal Panu trochę klimatów z PRL-u?

BOHDAN ŁAZUKA: Żal mi ludzi, którzy odeszli, rozmów. Czy pani jako dziennikarka spotyka się teraz ze swoim środowiskiem? Macie jakiś klub, gdzie możecie porozmawiać? Nie. Tak samo jest z architektami. Jest budynek SARP-u, ale nie SARP-u. Jest słynny SPATiF, w którym kiedyś była frekwencja, że daj Panie Boże zdrowie! A dzisiaj cywile patrzą na mnie, jak na obcego faceta. W moim klubie! A co zostało po słynnej Kameralnej? Wspomnienie. Jedno jedyne miejsce, które miasto też już chciało sprzedać, gdzie jest atmosfera, to Klub Księgarza. Miałem tam niedawno promocję swojej książki „Bohdan Łazuka. Przypuszczam, że wątpię” i czułem się jak w domu. Był Jurek Gruza, znajomi…

GALA: Spotykacie się czasami?

BOHDAN ŁAZUKA: Jak jest okazja… Ale wielu, tych wspaniałych, już odeszło. Maklak, czyli Maklakiewicz, Himilsbach i inni. Nie ma już, z kim żartować. W tym dobrym sensie, a nie wygłupów. Bo to, co się nam teraz serwuje w kabaretach, telewizji czy kinie, bywa komiczne, ale nie śmieszne. A to wielka różnica! Daję pani słowo honoru, że gdyby ożył, kiedyś strasznie poniżany, Janusz Rzeszewski ze swoimi programami, o których Jurek Dobrowolski mówił, że są dobre do NRD, to by to było zjawisko! Wszystko było perfect!

GALA: Jako lublinianin z pochodzenia zawsze wspierał Pan swoich ziomków. Czy ten patriotyzm lokalny obejmuje dzisiaj Janusza Palikota? Tak, zadeklarowałem się teraz do Ruchu Palikota.

 

BOHDAN ŁAZUKA: Poprzez Kazia Kutza, który jest moim guru. Moja grupa myślenia – co nie znaczy, że aktywnego działania – to Janusz Palikot, Kazio Kutz, Ryszard Kalisz, Stefan Niesiołowski i Janusz Korwin-Mikke.

GALA: A czy to prawda, że potrafi Pan wstać o szóstej rano, żeby oglądać kreskówki na Cartoon Network?

BOHDAN ŁAZUKA: Oczywiście, lubię kreskówki, bo to jeden z nielicznych programów, gdzie nie oszukują. Tam są pokazane prawdziwe ludzkie reakcje, o których my możemy tylko marzyć, czytając literaturę. A przy okazji zauważyłem poważne niedopatrzenie. Niedawno rozdawano kolejne Noble i Studio Walta Disneya znów nic nie dostało. Podobnie jak Bourbon Whiskey. Ale może to za duży rozrzut? Bo przecież nie mogłyby iść w jednej kategorii…

GALA: A Pan je łączy przed telewizorem?

BOHDAN ŁAZUKA: To się zdarza. Choć ostatnio coraz rzadziej.

GALA: Gdy kończą się kreskówki, przełącza się Pan na Eurosport. Czy to prawda, że kiedyś chciał Pan przekupić żonę futrem, żeby tylko na czas meczu wyszła z domu?

BOHDAN ŁAZUKA: Tak było. Chodziło o mecz piłki nożnej podczas mistrzostw za czasów trenera Kazimierza Górskiego.

GALA: I kupił Pan to futro?

BOHDAN ŁAZUKA: Chyba tak. Nigdy kobietom niczego nie żałowałem. Dlatego tak marnie wyglądam. Ale może to się zmieni, bo Marek Piwowski, z którym się od lat przyjaźnię, zaprosił mnie do „Rejsu 2”.

GALA: „Rejs 2”?! Nie wierzę. Słyszałam tę zapowiedź już 150 razy.

BOHDAN ŁAZUKA: Nikt nie wierzy. Ale Marek Piwowski, z którym rozmawiam dwa razy w tygodniu, zapewnia mnie, że tym razem na pewno. „Rejs” to ewenement na skalę naszego kraju, bo ze swoim absurdalnym poczuciem humoru kariery na świecie nie zrobi. Jest zbyt lokalny.

GALA: Jaka jest Pana największa wada?

BOHDAN ŁAZUKA: Dużo ich jest. A w tej chwili? Że nic mi się nie chce.

GALA: Leżałby Pan tylko i powtarzał słynne powiedzenie Stanisława Barei: „Co by tu robić, żeby nic nie robić, a zarabiać pieniądze”?

BOHDAN ŁAZUKA: Nie tak znów, żeby leżeć. Ale być z córką, gdzieś pojechać z wnukami, napić się z synem dobrego czerwonego wina, pogadać. Marzy mi się tak zwane życie refleksyjne.

GALA: To nie wada, tylko emerytura. Widać nadeszła pora.

BOHDAN ŁAZUKA: Kiedy wciąż się do czegoś zobowiązuję… Potem muszę dotrzymywać słowa, a mnie się nie chce.

GALA: To niech się Pan nie zobowiązuje.

BOHDAN ŁAZUKA: Łatwo powiedzieć, a żyć trzeba. Trzy domy mam na utrzymaniu: swój, żony i córki. I nie chcę tego zmieniać, bo to mi sprawia przyjemność. Dlatego zdarza mi się grywać w serialach w celach czysto zarobkowych. Ale teraz gram z wielką przyjemnością w „Licencji na wychowanie”. Na planie panuje świetna atmosfera, młody reżyser wspaniale prowadzi ekipę.

GALA: A Pana największa zaleta?

BOHDAN ŁAZUKA: Jak każdy, miewam momenty w tonacji mollowej, czyli wesołej, i durowej, czyli smutnej. Ale przez 72 lata, bo tyle mam, ani razu się nie nudziłem. I wszystkim tego życzę!