GALA: Jubileusz Bajmu to dobry moment na podsumowania?

Beata Kozidrak: Nigdy nie robię podsumowań, bo jestem otwarta na to, co przynosi życie. Zamiast skupiać się na przeszłości,  z radością patrzę w przyszłość. Wciąż jestem czynną artystką – nagrywam płyty, koncertuję. Nie chcę zamykać się w świecie przebojów, które są  doskonale znane.

Ale słowo „jubileusz” sugeruje  zamknięcie jakiegoś etapu...

No właśnie. Doceniam wielki dorobek Bajmu – pracę Andrzeja, zespołu, swoją, bo wiem, że wykonaliśmy kawał  dobrej roboty. Odnieśliśmy sukces,  o którym na początku kariery żadne  z nas nawet nie śniło! Przygotowując się do wydania płyty „The Very Best”, słuchałam naszych starszych piosenek i miałam wrażenie, że śpiewa je jakaś inna Beata...

Na czym polega jej inność?

To Beata, która ma inną barwę głosu, inne postrzeganie muzyki. Kocha scenę, ale czuje się na niej trochę niepewnie, szuka siebie w gąszczu dźwięków  i właściwie dopiero zaczyna się uczyć wszystkiego sama.

Przed nią jeszcze sceniczne eksperymenty i wielki sukces.

Zobacz także:

(uśmiech) Zawsze byłam odważnym twórcą, śpiewałam po swojemu, bo lubię zaskakiwać – siebie, fanów.  Każda moja piosenka powstawała  pod wpływem różnych doświadczeń  i emocji.

Zaskakiwałaś nie tylko muzyką, ale też kreacjami scenicznymi. Lansowałaś nowe mody. Pamiętam, jak moja mama zrobiła sobie fryzurę „na Kozidrak”.

Polska w latach 80. wyglądała ponuro. A ja chciałam być kolorowa – w środku i na zewnątrz. Nie miałam do dyspozycji fryzjerów, stylistów, którzy  pracowali nad moim wizerunkiem, dlatego sama go sobie wymyślałam. Spotykałam się często z krytyką, ale nie przejmowałam się tym, bo wiedziałam, że jako młoda artystka powinnam eksperymentować, by odnaleźć swój styl.

Dzieciństwo miało wpływ na to, kim jesteś teraz?

Byłam raczej grzecznym, ale bardzo zdeterminowanym dzieckiem. Kiedy coś zaplanowałam, musiałam dopiąć swego. Na przykład długo namawiałam rodziców, żeby zapisali mnie  na zajęcia do ogniska baletowego. Sześć lat później dostałam propozycję kontynuowania nauki w liceum baletowym w Warszawie, ale mama się  na to nie zgodziła. Zostałam w Lublinie i trenowałam szermierkę oraz gimnastykę artystyczną. Wiedziałam jednak, że to muzyka jest całym moim światem.

Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy stanęłaś przed publicznością  z mikrofonem w dłoni?

W liceum występowałam w szkolnym zespole. Jako 16-latka śpiewałam  z bratem w różnych domach kultury  i klubach studenckich. Na jednym  z takich występów pojawił się Andrzej Pietras, który przyjaźnił się z moim bratem. Andrzej miał już wtedy swój zespół, w którym śpiewał i grał na perkusji. Spodobało mu się nasze granie  i zaproponował, abyśmy wspólnie stworzyli zespół. Dołączył do nas gitarzysta Marek Winiarski, a później Andrzej Grądkiewicz i Andrzej Koziara.  I tak pod koniec lat 70. powstał zespół Bajm. Po kilku wygranych przeglądach piosenki trafiliśmy na scenę w Opolu.

Co na to Twoi rodzice?

Bali się, że zejdę na złą drogę. Dla nich świat show-biznesu pełen był pokus, kojarzył się z patologią. Pamiętam,  jak sąsiadki mamy pytały, dlaczego śpiewam o prostytutce. Lansowałam wtedy piosenkę „OK, OK, nic nie wiem, nic nie wiem” i przecież ten tekst nie był o mnie! Piszę nie tylko o własnych przeżyciach, ale również na podstawie obserwacji zachowań innych.

Kiedy zaśpiewałaś w Opolu, byłaś jeszcze w liceum.

Musiałam wrócić do szkoły, by zdać maturę. Obiecałam to tacie, który wziął mnie któregoś dnia na rozmowę i powiedział, że mi nie odpuści.

Nie obawiałaś się, że zostaniesz niewolnicą jednej piosenki?

Dzisiaj młodzi artyści mają na siebie jakiś plan, a ja po prostu szłam na żywioł.

Byłaś pewną siebie, przebojową  nastolatką, która dobrze czuje się na scenie?

Trochę rozrabiałyśmy z przyjaciółką, ale miałam mnóstwo kompleksów.  Wydawało mi się, że nie jestem zbyt ładna – cierpiałam z powodu swoich piegów! (śmiech) Zdawałam sobie sprawę, że jeszcze wiele muszę się nauczyć,  że brakuje mi umiejętności wokalnych.

Niektóre dziewczyny w Twoim  wieku zachłysnęłyby się popularnością, a Ty wykazałaś się pokorą.

Mój występ w Opolu oglądały miliony widzów z całej Polski. Piosenka „Piechotą do lata” spodobała się tak bardzo, że bisowaliśmy kilka razy. Kiedy następnego dnia rano wyszłam do sklepu, by kupić bułki na śniadanie, ludzie krzyczeli za mną „Dolata, dolata idzie!”. Z dnia na dzień stałam się rozpoznawalną osobą, ale w głowie miałam plan: skończyć szkołę i zdać maturę.

Popularność kojarzy mi się z samymi przywilejami: podróżami, spotkaniami z ciekawymi ludźmi. Tobie również?

Wielu znakomitych artystów nie udźwignęło sukcesu, uciekli w używki. Ja też przeżywałam chwile załamania. Na szczęście miałam wokół siebie wspaniałych przyjaciół, rodzinę, którzy ściągali mnie na ziemię. To duże szczęście móc po koncercie wrócić  do domu, gdzie czekają na ciebie mąż  i dwie córki, a nie spędzić samotnie noc w hotelu.

Na co wydałaś pierwsze zarobione pieniądze?

Kupiłam bliskim jakieś prezenty. Cieszę się, gdy mogę obdarowywać ludzi, których kocham, i patrzeć, jak się z tego cieszą. Moja przyjaciółka po jednym z koncertów powiedziała: „Zobacz,  ile szczęścia ofiarowujesz tym, którzy tu przychodzą. Jesteś dla nich najpiękniejszym prezentem”.

Często ulegasz emocjom?

Mam w sobie dwie natury: doświadczonego przez życie, racjonalnego  Byka i wrażliwej kobiety, którą potrafią wzruszyć drobiazgi.

Macierzyństwo bardzo Cię  zmieniło?

Pierwszą córkę, Kasię, urodziłam  w wieku 20 lat. Nagle moje życie  wywróciło się do góry nogami – nie mogłam myśleć już tylko o sobie,  bo byłam odpowiedzialna za dziecko. Branża muzyczna jest bardzo egoistyczna – wszyscy wymagają od ciebie, żebyś była ciągle uśmiechnięta, wypoczęta i miała głowę pełną nowych pomysłów. A młoda matka nie zawsze daje  sobie z tym radę...

Kasia zmieniła Cię też jako artystkę?

Na pewno stałam się bardziej wrażliwa. Czułam, że jest na świecie ktoś  mi bardzo bliski, dla kogo warto żyć, śpiewać i tworzyć.

Połowa lat 80. to był intensywny okres w Twojej karierze.

Dużo podróżowałam – nie tylko  po Polsce, ale też po całym świecie. Czułam, że gdy wyjeżdżam, Kaśka  bardzo za mną tęskni. Źle znosiłam długie rozłąki, dlatego zabierałam ją  ze sobą. W kryzysowych momentach przypominałam sobie słowa Zbyszka Wodeckiego, który żalił mi się kiedyś, że nigdy nie nadrobi nieobecności  w domu, gdy jego córka była mała.

Ale dzięki temu Kasia miała piękne dzieciństwo.

W wieku pięciu lat poleciała z nami  do Stanów. Kolorowe plakaty, neony, MTV zrobiły na dziecku, przyzwyczajonemu do szarości PRL-u, wielkie wrażenie. Podczas kolejnych wyjazdów poczuła amerykańską wolność, zaczęła uczyć się angielskiego i dzisiaj świetnie mówi w tym języku.

Nie chcieliście zostać tam dłużej?

Rozmawialiśmy o tym z Andrzejem, ale wiem, że za bardzo tęskniłabym  za Polską. Ameryka jest krajem wielkich możliwości, ale moje serce,  rodzina, przyjaciele zostali w Lublinie.  Nie umiałabym też tego zrobić fanom,  z którymi jestem związana.

Moja koleżanka, której powiedziałem, że dziś się spotykamy, przyznała, że w Ameryce miałabyś szansę zostać drugą Madonną.

Może i tak? Ale nie ma co gdybać.  Dla mnie zawsze to rodzina, a nie popularność czy pieniądze, była na pierwszym miejscu.

Ludzie pokochali Cię właśnie za tę zwyczajność, za to, że nie budujesz dystansu.

Nie jestem taka miła i potulna, na jaką wyglądam. Kiedy ktoś mnie zirytuje, potrafię być straszną zołzą. (śmiech) Bywam kategoryczna w ocenach – potrafię się odwrócić na pięcie i wyjść.

Gwiazdorzysz!

Nie, nie gwiazdorzę. Ja po prostu daję z siebie maksimum i tego samego oczekuję od innych.

Wobec przyjaciół też jesteś taka wymagająca?

Od nich oczekuję przede wszystkim  lojalności. Jeśli się z kimś przyjaźnię, jestem wobec niego szczera i powierzam mu wszystkie swoje sekrety.  Mówię całą prawdę, nawet gdy jest dla niego bolesna. Nie umiem zamiatać problemów pod dywan. Mam kilka  zaufanych przyjaciółek. Wśród nich  są moje córki, Kasia i Agata.

A w związku przyjaźń też jest  ważna?

W związku ważne są trzy ogniwa: przyjaźń, miłość i seks. Jeśli możesz sobie pozwolić przy partnerze na łzy,  a jednocześnie świetnie dogadujecie się w łóżku i lubicie spędzać ze sobą czas, to nie ma nic piękniejszego. Ważne też, by nie był zazdrosny o sukcesy, nie konkurował. Na tym polega związek idealny. Ale czy takie istnieją?

Chyba nie... Po Twoim rozwodzie  z Andrzejem tabloidy prześcigały się w spekulacjach na temat powodów Waszego rozstania. Mimo tego, co pisano, świetnie się dogadujecie, macie przyjacielską relację.

Wspólnie pracujemy nad jubileuszem Bajmu, wieloma innymi koncertami  i projektami. Wspieramy się i jest to bardzo kreatywna współpraca. Udało nam się stworzyć zespół, który już mocno wpisał się w historię muzyki rozrywkowej.

Nabrałaś po latach dystansu do tego, co mówią o Tobie ludzie, których nie znasz?

Nigdy się tym nie przejmowałam. Nie da się walczyć z kłamstwem. Zwłaszcza jeśli ktoś żywi się sensacją i sztucznie ją nakręca. Śmieję się  z tych komentarzy. Wiesz dlaczego? Bo mam poczucie własnej wartości.

Twoi rodzice tego nie przeżywają?

Starałam się ich przed tym chronić, zwłaszcza mamę. Ona jest z tego  pokolenia, które uważa, że jeśli coś zostało opisane w gazecie, to tak  rzeczywiście jest.

Wróćmy do mężczyzn. Co powinien mieć w sobie facet, by zwrócił Twoją uwagę?

Powinien być wesoły, mądry, mieć  coś do powiedzenia. I musi mnie szanować. Szukam w ludziach prawdy, autentyczności. Wampirom energetycznym mówię „do widzenia”.

Ilu masz prawdziwych przyjaciół?

Takich, do których mogę zadzwonić w środku nocy, gdy jest mi źle i potrzebuję się wygadać? Kilku.

Bliżej Ci do męskiego czy do kobiecego świata?

Nie wierzę w damsko-męską przyjaźń. Jeśli kobieta spotyka na swojej drodze fajnego faceta, z którym może porozmawiać o wszystkim, to relacje koleżeńskie szybko przeradzają się  w związek.

Byłabyś w stanie wybaczyć  przyjacielowi kłamstwo?

To zależy, jaka byłaby skala tego kłamstwa. Nie lubię, gdy ktoś mnie obgaduje za plecami. Jeśli chce mi  powiedzieć coś nawet bardzo przykrego, nie obrażę się, gdy zrobi to wprost Najgorsza prawda jest lepsza od oszustwa.

Córki są zawsze przy Tobie,  gdy dzieje się coś złego?

Tak, bardzo mnie wspierały podczas medialnego rozwodu z Andrzejem.  Nie chcieliśmy tego nagłaśniać, a mimo to staliśmy się bohaterami masowej wyobraźni. To doświadczenie mnie wzmocniło. Wiem, jak wielką  siłą są fani, którzy byli dla mnie wsparciem w najtrudniejszych chwilach  mojego życia.

Co daje Ci dzisiaj największe  szczęście?

Moje córki, wnuki. To, że są zdrowi, uśmiechnięci.

Jak łączysz wielkie emocje, które Tobą targają, z racjonalnym podejściem do świata?

To kwestia doświadczeń. Czasami trudne dzieciństwo sprawia, że uodparniamy się na różne trudne wydarzenia w przyszłości. Ja dorastałam  w kochającej się rodzinie. Mama zajmowała się mną i dwójką starszego  rodzeństwa, tata był inżynierem budowlanym i wyjeżdżał w delegacje.  I choć nie zarabiał dużo, z każdej delegacji przywoził nam jakiś prezent. Ale na lubelskiej Starówce, gdzie spędzałam całe dnie, poznałam rówieśników z różnych, często patologicznych domów. Poznawałam ich ojców alkoholików, matki, które sobie z tym nie radziły. Pamiętam, że z niektórymi dzieliłam się kanapkami. W sierpniu zagram na placu Zamkowym w Lublinie niezwykły koncert w ramach świętowania jubileuszu Bajmu. Bardzo czekam na ten moment. Scena stanie tuż obok kamienicy, w której się wychowałam. Do udziału w tym koncercie zaprosiłam orkiestrę i chór z Lublina.

Orkiestra wystąpi też na koncertach jubileuszowych Bajmu w listopadzie i grudniu.

Tak. Będą to wielkie koncerty pod hasłem „Płynie w nas gorąca krew”. Muzyczna podróż przez cztery dekady naszej 40-letniej działalności. Kostiumy do każdej dekady zaprojektuje inny polski projektant. Myślę, że kolejny raz zaskoczymy naszych fanów.

Masz świadomość tego, jak dużo dostałaś od losu?

No pewnie, jestem za to bardzo wdzięczna, chociaż nie uważam, żebym była szczególnie rozpieszczana przez życie.

Zdarza Ci się płakać?

Często się wzruszam. Płaczę, kiedy dzieje się krzywda dzieciom, ale też  na koncertach, widząc, jak fani reagują
 na moją muzykę.

Wiem, że „wiek” to brzydkie słowo, ale...

Znam je! (śmiech)

No dobrze, to zapytam: z wiekiem stajesz się bardziej sentymentalna?

Cieszą mnie piękne wspomnienia, które wracają przy okazji tego jubileuszu, ale nie jestem niewolnicą przeszłości. Myślę o nowych projektach, płytach, widzę, że na horyzoncie wiele dobrego przede mną. Życie po pięćdziesiątce jest piękne!