Artur Barciś i Piotr Wojtowicz: Dla nas sąsiedztwo jest dodatkiem do przyjaźni

– Zaczęło się od wspólnego planu filmowego w Teatrze Telewizji, do którego Piotr robił zdjęcia, a ja grałem jedną z ról. I zgadało się w przerwie między zdjęciami, że „coś tam, coś tam, jakieś kłopoty, bo buduję dom”. „O! Ja też buduję!”, odparł Piotrek. „A gdzie?” „W Choszczówce”. „O, ja też! A na jakiej ulicy?”, „A jaki numer?”… Okazało się, że dzieli nas jedna posesja. Potem w zasadzie wspólnie budowaliśmy nasze domy, a Piotr był świadkiem, z jakimi przygodami ja musiałem się zmagać, gdy np. okazało się, że ekipa budowlana zostawiła rurę kanalizacyjną wpuszczoną po prostu w ziemię. W każdym razie domy postawiliśmy niemal w tym samym czasie.

– Co lubię w Piotrku? Wszystko! Traktujemy się niemal jak rodzina – śmieje się aktor. – Ma to, co cenię w człowieku. Jest wspaniały, szlachetny i dobry, a przy tym niezwykle skromny i inteligentny. Człowiek nigdy się z nim nie nudzi, na nim zawsze można polegać. Kilka lat temu zostaliśmy okradzeni. Złodzieje wyprowadzili samochody z garażu, zabrali karty kredytowe i wszystkie dokumenty. Reakcja była natychmiastowa. Piotr przyniósł żywą gotówkę, inny sąsiad podarował mi samochód.

– Określenie „przyjaciele” zdecydowanie lepiej odpowiada charakterowi naszych kontaktów niż „sąsiedzi”, bo sąsiedzi mogą kojarzyć się dwojako i skrajnie różnie, więc także i negatywnie. Dla nas sąsiedztwo jest niejako dodatkiem do naszej przyjaźni – tłumaczy Piotr. – Artur jest solidnym, rzetelnym człowiekiem właśnie w takich relacjach. Jego życzliwość czasem aż krępuje, bo on tak wiele chce dać z siebie. I Artur tą cechą bardzo się wyróżnia. Jest pracowity nie tylko jako aktor, ale też w utrzymywaniu przyjacielskich kontaktów. Kiedy ja się dłużej nie odzywam, on łapie za telefon: „Piotr, wpadnij do nas”.

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy Artur Barciś tradycyjnie organizuje u siebie przyjęcia.– Nie może na nich zabraknąć Piotra i jego żony Ewy. Są u nas na urodzinach, imieninach, na naszych nasiadówkach. Koniecznie ze smakowitym jedzeniem i dobrym winkiem, bo obaj lubimy pitrasić – uśmiecha się aktor. – Artur jest mistrzem kuchni – wtrąca Piotr. – Źle by się czuł, gdyby podejmował gości tylko grillem. Jest w tym goszczeniu nas elegancja, ale i swoboda, i luz, bez krzty napuszenia. Obaj żałują, że dziś tych spotkań jest mało. – Przybywa nam lat i pracy. Ale nasze spotkania są zawsze spontaniczne i długie. Czasem do świtu, kiedy nasze panie już padną, my z Arturem jeszcze zostajemy przy ostatnim rozchodniaczku i rozmawiamy na męskie tematy. – Nigdy jednak nie przekraczamy pewnej granicy prywatności, co można nazwać umiarem, wyważeniem czy niezawracaniem głowy na siłę, kiedy np. chce się samotnie posiedzieć na tarasie – dodaje aktor.

Żona aktora, Beata, jako hobbystka-specjalistka od roślin podpowiada żonie Piotra, co można zrobić w ogrodzie. – O, nasze ogrody są absolutnym przeciwieństwem – śmieje się Piotr. – Nawet Artur złośliwie mówi, że ja nie mam ogrodu, tylko boisko. Ale to piękna łąka z polnymi kwiatami. Oni mają wspaniale zagospodarowany każdy metr kwadratowy, a my kwietniki w pobliżu domu, które pielęgnuje Ewa. Wspomagamy się na inne sposoby: ja służę Arturowi radą w kwestiach elektryki domowej czy techniki samochodowej, on zaś jest niezastąpiony w sytuacjach, kiedy np. mojej żonie na godzinę przed wyjściem urywa się ramiączko przy sukience. Wtedy biegnie do Artura, on potrafi błyskawicznie to przyszyć. Albo gdy mnie trzeba skrócić dżinsy. Artur nieraz już mnie ratował. W przeddzień wstąpienia do Unii Europejskiej zorientowaliśmy się, że nie mamy flag, by wywiesić na swoich domach. W ciągu dwóch godzin Artur kupił materiał i uszył dwa komplety.

I jeszcze przewrotna historyjka.
– Ulica, przy której mieszkamy, jest utwardzona, ale nie asfaltowa – opowiada Piotr. – Pełno tu dołków, które w deszcz napełniają się wodą. Na wysokości mojej posesji jest ich sporo, więc płot non stop mam ubłocony. Sam staram się jeździć na tyle wolno, by nikomu nie obryzgać ogrodzenia błotem spod kół. Dlatego intrygowało mnie, któż tak pędzi, że mój płot jest brudny. Pewnego razu zauważyłem winowajcę: sąsiad! Spieszący się a to do teatru, a to na plan filmowy, a to do radia, do redakcji… W nieustannym niedoczasie, jeździ naprawdę szybko. Ale postanowiłem mu to wybaczyć – śmieje się Piotr.

Zobacz także:

Kiedy Artur Barciś mieszkał na Muranowie, w jego bloku było około tysiąca osób. – Znałem może trzy. Teraz mieszkam w domu z ogrodem, wokół są inne, i znam prawie wszystkich. Tak się dzieje, gdy się mieszka w pewnej enklawie, w społeczności, która chce razem współpracować. Człowiek czuje się podświadomie bardziej odpowiedzialny za miejsce, „poczuwa się” do wspólnoty. – Chyba wszyscy w Choszczówce znają aktora. – Mnie jest może trochę łatwiej nawiązywać znajomości, bo jestem dla większości ludzi rozpoznawalny, ale też po prostu mam taką otwartą naturę – uśmiecha się Artur. – Dla okolicznych mieszkańców jestem przede wszystkim sąsiadem, a nie aktorem. – Od lat pisze regularnie felietony do lokalnej gazety „Nasza Choszczówka”. Co roku we wrześniu pomaga zorganizować olimpiadę sportową dla dzieci z okolicy. – Udzielam się wtedy jako komentator, wręczam statuetki, medale. Jest też aukcja, z której pieniądze przeznaczamy na pomoc biednym rodzinom z okolicy. I festiwal pieśni ogniskowej.

Organizują się w sprawach ważnych dla okolicy. – Jak teraz, gdy władze dzielnicy chcą zlikwidować park Wiśniewo ze 100-, 200-letnimi drzewami. Planują w tym miejscu postawić galerię handlową. W naszej dzielnicy jest mnóstwo terenów postindustrialnych i w nich można urządzić centrum handlowe, oszczędzając starodrzew. Zbieramy się więc sąsiedzko przeciw takim idiotyzmom. To nas integruje. Lubię współdziałać, robić coś fajnego i pożytecznego. Pewnie mógłbym zdziałać więcej, ale wiecznie brak mi czasu. – On jest naturalny i serdeczny wobec innych. Ale potrafi też zachować stosowny dystans – wtrąca Piotr. – Nie ze wszystkimi ludźmi można i należy być blisko. Artur to znakomicie wyczuwa.