Zaskoczyła nas spontanicznością i determinacją. Figury na lodzie ćwiczy z równym zapałem jak jej 8-letnia córka Małgosia. Nie podejrzewaliśmy jej też o taką sprawność: jazda konna, tai-chi i joga przynoszą efekt... Do treningów podchodzi na-prawdę serio, nie odpuszcza nawet po złamaniu żebra. Na razie zrezygnowała z najtrudniejszej figury, ale za kilka tygodni chce wykonać cały układ. Profesjonalistka z fantazją. W rozmowie podkreśla, że w życiu jest gotowa na więcej.

GALA: Największe wyzwanie przed tobą?

ANNA POPEK: Wciąż szukam swojej drogi. Angażuję się w różne rzeczy. Czasami bez sensu. Staram się planować dni, żeby życie nie przeciekało przez palce. Tak jest, gdy sobie odpuszczamy.

GALA: Jak ten doktorat?

ANNA POPEK: No właśnie, nie mogę go napisać. Szybko się zapalam do różnych projektów, a potem gasnę. To mi się w sobie nie podoba. I jeszcze to, że klnę jak diabli, zwłaszcza na tym lodzie. Na doktorat miałam ochotę, kiedy dzieci były małe. Ale to nie dało się połączyć. Czułam się nie fair jako matka. Ale kiedyś zbiorę siły... Nauka mnie pociąga.

GALA: Miałaś też ochotę na pisanie powieści...

ANNA POPEK: Chciałam napisać o kobietach na Podolu. Byłoby tam trochę romansu, trochę wojny. Wszystko przede mną.

GALA: Tańczysz na lodzie, żeby się sprawdzić?

ANNA POPEK: Właśnie! Nie przypuszczałam, że to będzie aż tak trudne. Od półtora miesiąca ćwiczę minimum trzy godziny dziennie.

GALA: Wciąż słyszę, jak próbujesz a to tai-chi, a to jogi, joggingu, jazdy konnej...

ANNA POPEK: Wygląda na obsesję? Uważam, że kobieta musi coś ciągle dla siebie robić. Trenerzy na lodzie nieustannie upominają: podnieś wysoko podbródek, wyprostuj plecy, schowaj pośladki, wysuń klatkę, ale rozluźnij ramiona. Do tego trzeba jeszcze płynnie jechać na łyżwach. Szkoda, że nie chodziłam w dzieciństwie na balet...

GALA: Podobno jako kilkulatka nie chciałaś "być zwykłym człowiekiem"...

ANNA POPEK: W byciu zwykłym człowiekiem nie ma nic złego. Ja nie chciałam zwyczajnego życia, podzielonego na pracę od do i planowany wypoczynek. Moja mama była fotografem w zakładzie państwowym. Miała wyznaczone godziny pracy, musiała się trzymać rutyny. Zaczytywałam się wtedy science fiction i nie wyobrażałam sobie takiej przyszłości dla siebie. A z drugiej strony uwielbiałam wakacje na wsi u babci pod Tarnowem. Chodziłyśmy z kuzynkami po mleko, przyjaźniłyśmy się z dziećmi ze wsi, jeździłyśmy na wozie z sianem. W tym sensie kocham proste życie.

Zobacz także:

GALA: Twój dom w Podkowie Leśnej ma 600 metrów kwadratowych. Mąż obdarowuje cię bukietami z 30 róż. To jest proste życie?

ANNA POPEK: Róże były dawno temu, na 30. urodziny... A 600 metrów jest liczone razem z piwnicą. Mieszkamy w willi z 1935 roku, którą remontujemy. Najbardziej podoba mi się duży ogród i odkryty basen, dzieło męża. Na szczęście położyliśmy już nowy dach, bo do niedawna lało się nam na głowę. Praca nad domem pochłania mnóstwo czasu. Poza tym jest dla nas za duży.

GALA: To może trzeba pomyśleć o powiększeniu rodziny?

ANNA POPEK: Myślę o tym, ale na razie uczę się jeździć na łyżwach (śmiech). Czasami zastanawiam się nad przeprowadzką. Ale z drugiej strony uwielbiam tutejsze życie. Moje dzieci mają w Podkowie mnóstwo przyjaciół; odwiedzają się, nocują u siebie. Przed moim pierwszym treningiem na lodzie starsza córka, 11-letnia Oliwka, zaprosiła koleżanki. Były jeszcze wakacje, więc o północy zaproponowałam, żebyśmy poszły spać. O pierwszej włączyłam im komedię romantyczną i razem ją obejrzałyśmy. O piątej rano obudziła mnie dyskoteka. Na pełne głośniki. Wstałam, patrzę: impreza - napoje, ciasteczka. O siódmej miałam tego dosyć, więc wypędziłam je do łóżek. O dziewiątej obudziły mnie, przyniosły tacę z kawą i własnoręcznie upieczonymi ciasteczkami. Stały przy łóżku i śpiewały na głosy: "Panie Janie, niech pan wstanie". Tylko dom pozwala na takie życie. Mieszkałam w kilku miejscach w Warszawie, nigdzie tak nie było.

GALA: Kto na co dzień zajmuje się dziećmi?

ANNA POPEK: Mąż, bo jako informatyk pracuje w domu. Właśnie robi moją stronę internetową.

GALA: Jesteś szczęśliwa w małżeństwie?

ANNA POPEK: Tak. Ale nad związkiem trzeba pracować. My to robiliśmy. Często w awanturach i poważnych zwątpieniach. Bliskość rodzi się z czasem. Dzisiaj wszyscy chcą natychmiastowych efektów. Ja nie. Bardzo pomaga nam wiara.

GALA: I teraz we wszystkim się zgadzacie?

ANNA POPEK: W niczym się nie zgadzamy (śmiech). Andrzej jest bałaganiarzem, niczego nie odkłada na miejsce. Kiedy zepsuje mu się nowa wiertarka, mówi ?trudno" i nic z tym dalej nie robi. A mnie jest żal wyrzuconych pieniędzy, chcę wymieniać, reperować. Dla niego nie ma znaczenia standard samochodu, mówi, że można jeździć słabszym. Ja chciałabym jednak wygodniejszym, żeby nie stać na drodze, wymieniając koła. Ale zgadzamy się idealnie, jeśli chodzi o wychowanie dzieci. Bardzo dbamy o to, by miały dobre relacje z innymi. Uczymy ich odpowiedzialności przez opiekę nad zwierzętami, czyli kotem Rózią, psem Karmelką, królikiem Lazurą i papugą Duko. Córki wiedzą, że muszą zmieniać siano, sprzątać klatki, karmić, wyprowadzać na spacer. Powoli zaczynamy na dziewczynkach polegać.

GALA: Skąd wiedziałaś, że Andrzej to właśnie ten? Jesteście już razem 12 lat.

ANNA POPEK: Mam intuicję. Andrzej to bardzo przyzwoity człowiek. W życiu kieruje się odruchami serca. Przy mężu nastawionym na karierę pewnie łatwiej byłoby mi piąć się w górę. Ale gdyby był rekinem finansowym, nie miałby czasu dla nas.

GALA: Kto w waszym domu jest rekinem finansowym?

ANNA POPEK: Bardziej ja. To się zmienia, są różne etapy. Gdyby Andrzej nie dbał o dom, nie mogłabym tak poświęcać się pracy.

GALA: Łatwo z tobą wytrzymać?

ANNA POPEK: O, jestem bardzo dobra! (śmiech). Tylko trochę nerwowa. Odkąd zaczęłam jeździć na łyżwach, czuję się spokojniejsza. To banalna prawda, ale sport pomaga rozładować stres.

GALA: Kiedy się denerwujesz?

ANNA POPEK: Jak mam za dużo obowiązków. Kiedy muszę dokonać wyboru. Kiedy wchodzę do domu i zastaję bałagan, a myślę o nierozwiązanych sprawach z pracy. Teraz mam większy dystans do wszystkiego. Nawet przestałam się na co dzień malować. Traciłam mnóstwo czasu na takie głupstwa jak fryzura, makijaż. Teraz to przewartościowałam.

GALA: Uwierzyłaś w siebie?

ANNA POPEK: Podobno kobieta, która nie wychodzi bez makijażu, nie wierzy w siebie... Czuję, że trochę sobie odpuściłam. Może dlatego, że wyremontowaliśmy dach i nie muszę już za wszelką cenę pracować. Doprowadziłam sprawy do końca, daliśmy sobie z mężem radę.

GALA: Czego jeszcze nie spróbowałaś w życiu?

ANNA POPEK: Podróży. Trochę jeździliśmy po świecie, ale wciąż mi mało. Nie marzę o egzotyce, tylko o wyjeździe na Podole.

GALA: Wracasz do korzeni. Z Podola pochodzi twoja mama.

ANNA POPEK: Tak, cała jej rodzina. Kiedy tam pojechałam po raz pierwszy, słuchałam dumek i miałam łzy w oczach. A nie jestem sentymentalna. Wierzę w pamięć genetyczną, w to, że znamy miejsca, z których pochodzimy. Moja babcia pięknie opowiadała o Ukrainie, o zwyczajach, okolicy, tartaku, który miał dziadek. To buduje legendę. Jadę tam, bo muszę zobaczyć, skąd pochodzę. Korzenie dają siłę. Ale to, w jakim jesteś miejscu, zależy już tylko od ciebie. Na swoje osiągnięcia sama zapracowałam.

GALA: Trzeba przyznać, że szłaś konsekwentnie. Jeszcze na studiach wygrałaś konkurs na prezentera TV. Potem zaryzykowałaś wyjazd z mężem do Warszawy. Po drodze było rzecznikowanie w Locie i u ministra Kołodki.

ANNA POPEK: Rzeczywiście, tak to wygląda. Choć prywatnie jestem bardzo niekonsekwentna i najlepiej wychodzi mi pomaganie innym. Koleżankę, której przez dwa lata nikt nie chciał wydać książki, namówiłam, żeby zrobiła to sama. I książka o Mazurach - kulturze, historii, kuchni - jest już w księgarniach. Inną zachęciłam do pisania kryminałów. Koledze, który świetnie gotuje, poradziłam, żeby założył catering dla przyjaciół.

GALA: Wiele twoich koleżanek musiało odejść z telewizji, ty trwasz. Jak ci się to udaje?

ANNA POPEK: Nie wiem, czy to jest powód do dumy. Gdybym wybrała inną drogę, być może mogłabym się bardziej rozwinąć. Ale bardzo lubię ludzi w Dwójce. Poza tym uważam, że telewizja publiczna jest dobrym pracodawcą.

GALA: Prowadzisz "Pytanie na śniadanie" w Dwójce. Masz nowe plany?

ANNA POPEK: Prawdopodobnie będę miała audycję w I Programie PR o książkach.

GALA: Jako prezenterka jesteś nieustannie oceniana przez innych: widzów, internautów. Jak sobie z tym radzisz?

ANNA POPEK: Na wszelki wypadek nie czytam internetu, a w rozmowie ludzie są bardziej oględni w wyrażaniu opinii.

GALA: Ocenia cię też pracodawca. W 2002 roku napisano o tobie: "chłodna piękność", a w 2006, że jesteś "śliczna, ale niebudząca emocji". Dla prezentera to nie jest komplement.

ANNA POPEK: Nie jest. Za grosz jednak we mnie chłodnej piękności.

GALA: Siedzi w tobie grzeczna dziewczynka?

ANNA POPEK: Chyba tak.

GALA: Miałaś dwa autorskie programy: "Po oklaskach" i "Trop sekret", ale obydwa dość szybko spadły. Dlaczego?

ANNA POPEK: Emitowano je nieregularnie. To były rozmowy ze znanymi ludźmi, bardzo je lubiłam.

GALA: Co sprawia ci największą przyjemność? Sport? Odpoczynek z rodziną?

ANNA POPEK: Zadania. Jeśli wyjdzie coś, co sobie postanowię. Marzyłam o wejściu na Mnicha. Długo nie dochodziło do wyprawy. Dopiero niedawno zdobyłam ten szczyt z przyjaciółmi. Lubię też codzienność "ładnie podaną". Robimy wszystko, żeby rano rodzina mogła spotkać się przy stole. Wtedy czuję, że wszystko się może zdarzyć. Moje plany, a mam ich 50 tys., mogą się udać. Lubię spokojne życie w niedzielę. Po mszy idziemy na lody, a potem krążymy od znajomych do znajomych. Miło tak wpadać do ludzi znienacka.