Kim jest Pani bohaterka Dorota w serialu „Siła wyższa”?

Anna Dereszowska: Historia rozgrywa się między zakonem męskim a ośrodkiem buddyjskim. Moja bohaterka trafia do zakonu przypadkiem – jej siostra zakonnica prowadzi mnichom gospodarstwo. Film zaczyna się dramatycznie: Dorota ma za sobą próbę samobójczą. Trafia w nieznane sobie środowisko, na wieś. Ośrodek buddyjski prowadzi brat jej zagorzałego wroga – szefa, który wyrzucił ją z pracy.

A gra go...

Anna Dereszowska: Piotr Grabowski, czyli mój życiowy partner.

Jak się gra z życiowym partnerem?

Anna Dereszowska: Na planie świetnie się dogadywaliśmy. Większość zdjęć kręciliśmy w plenerach, mieliśmy więc okazję do rodzinnej wyprawy. Oczywiście z córką Leną. Staramy się z Piotrem, by zawód nie zawładnął naszym życiem prywatnym, i nawet jeśli rozmawiamy o roli, nie kłócimy się, tylko dyskutujemy. Jesteśmy partnerami, którzy w życiu zawodowym i osobistym dają sobie dużo swobody.

Co Panią uwodzi w roli?

Zobacz także:

Anna Dereszowska: Przemiana. Przełom. Jak właśnie w Dorocie. Zaczyna się od wielkiego bum, czyli próby samobójczej, potem jest rezygnacja, następnie pojawia się cel, dość destrukcyjny, po czym dziewczyna się zakochuje.

Czasem aktorzy odchorowują role, nie mogą spać przed zdjęciami. Pani tak ma?

Anna Dereszowska: Dotychczas żadna mnie tak nie sponiewierała. Chociaż Korba była największym przeżyciem: pierwsza główna rola i burza hormonalna, bo w czasie zdjęć zaszłam w ciążę. Trudno więc powiedzieć, z jakiego powodu nie spałam. (śmiech) Dla mnie najciekawszy jest okres przygotowawczy do roli. Kombinuje się, kim ta postać jest, skąd pochodzi, co robiła przed godziną, miesiąc i rok wcześniej. Często nawet nie pamiętam okresu zdjęciowego, tylko przygotowania: próby z tekstem, charakteryzację, przymiarki kostiumów.

Gra Pani postacie wyraziste, ostre.

Anna Dereszowska: To prawda. Najłagodniejsza była postać matki Polki, w serialu „Naznaczony”. Może dlatego, że kiedy kręciliśmy, byłam w ciąży. Propozycje „mocnych kobiet” wynikają z ogromnego sukcesu, jakim były „Lejdis”. Wciąż przez wielu widzów i – jak wynika z propozycji, które otrzymuję – przez producentów utożsamiana jestem z Korbą. Prywatnie jestem kompletnie inną osobą. (śmiech) Mam inne spojrzenie na świat, na mężczyzn. Przyznam jednak, że dla aktorki to komplement: zagrać tak sugestywnie, by być utożsamianą z rolą.

Ale poza planem jest Pani charakterna, mocna...

Anna Dereszowska: Staram się być taka. Ale boję się paru rzeczy, np. samotności. I pewnie ze strachu przed nią nauczyłam się ze wszystkim radzić sobie samodzielnie. Ten mój lęk jest teraz troszkę mniejszy. Zapewne samodzielność i przebojowość to mój system obronny. Jestem przygotowana i okopana prawie na wszystkich frontach. (śmiech) Pracuję w dubbingu, czytam audiobooki, koncertuję z zespołami, gram w serialach i teatrze – przynajmniej nie boję się, że zostanę bez pracy.

Organizuje Pani życie bliskim?

Anna Dereszowska: Stety i niestety, tak. Mnie to pomaga, ale dla partnera bywa uciążliwe. Jestem wymagająca w stosunku do siebie, bywam wymagająca – zbyt – wobec najbliższych. Jestem energiczną osobą, nie lubię leniuchowania, trudno mi zrozumieć na przykład, że ktoś ma gorszy dzień i nie wyjdzie na spacer. Staram się jednak być wyrozumiała, pracuję nad sobą.

Dobrze, gdy wtedy wiemy, że możemy liczyć na wyrozumiałość partnera.

Anna Dereszowska: To prawda. Dobrze mieć koło siebie kogoś mądrego, kto nie powie: „Wiesz, mam dość”, i trzaśnie za sobą drzwiami. Ale porozmawia, wytłumaczy tak mądrze, że da nam szansę spojrzeć na siebie z boku. Na szczęście, trafiłam na takiego człowieka. Kiedy Piotr widzi, że zabrnę za daleko i za bardzo się okopię w „ja to zrobię sama”, mówi: „Stój, porozmawiaj ze mną”.

Pani w ten związek wniosła chyba dużo młodzieńczości.

Anna Dereszowska: Bo jestem ciekawa świata. Bardzo się uzupełniamy. Dużo się zmieniło, odkąd w naszym życiu pojawiła się Lenka. Im więcej czasu z nią spędzam, tym większe mam poczucie jego upływu. Szkoda go marnować na duperele i zamartwiać się różnymi sprawami. Lepiej pójść na spacer, pośmiać się i poprzytulać.

A obawa: „Dziecko mnie ograniczy”?

Anna Dereszowska: Nigdy nie pomyślałam, że mój świat się kończy. Fakt, trafiło się nam dziecko, które nie ogranicza naszego życia w żadnym aspekcie. Nie rezygnujemy z podróży, przyjemności sportowych. Ale dzięki córce uczę się odmawiać, bo widzę, jak za mną tęskni. Zawsze miałam problemy z asertywnością. Trudno mi było powiedzieć: „Nie, bo nie mam czasu”. Teraz daję sobie do tego prawo. Bycie z nią jest absolutnym priorytetem.

Ale gdy chodzi o pomoc charytatywną, nie odmawia Pani. Wsparła Pani fundacje „Spełniamy Marzenia”, „Rodzin Adopcyjnych”, akcję „Kocham. Nie biję”, fundację Anny Dymnej „Mimo wszystko”.

Anna Dereszowska: Popularność, którą udało mi się wypracować, trzeba w mądry sposób wykorzystać. Nie tylko podnosząc gażę za dzień zdjęciowy, ale oferując pomoc w jakiejś dobrej sprawie. To mój obowiązek i robię to z przyjemnością. Zwłaszcza jeśli widzę, że przynosi efekty, na przykład, gdy udało mi się zebrać pieniądze dla ośrodka IPO w Otwocku. Macierzyństwo bardzo uwrażliwiło mnie na cierpienie dzieci.

Wyrzuca Pani z siebie emocje czy chowa?

Anna Dereszowska: Chowam. A gromadzę szczególnie te negatywne. To takie małe złości typu źle położona poduszka. Na szczęście Piotr to widzi i pyta: „Powiedz mi, o co chodzi”. Bałagan mnie męczy i zdarza mi się coś po kimś poprawiać. O, wczoraj robiliśmy krewetki. Kroiłam cebulę, zadzwonił telefon i kiedy poszłam odebrać, on dokończył krojenie. „Dlaczego te kawałki są takie? Powinny być większe!”, zaczęłam się denerwować. Gdybym mogła, tobym te kawałki posklejała! Na szczęście oboje mamy dystans i tolerancję dla naszych małych słabości: potrafimy obrócić małe nieporozumienie w żart i śmiać się z siebie.

Gdy miała Pani 9 lat, Pani mama przegrała walkę z rakiem...

Anna Dereszowska: Bardzo szybko dojrzałam, zawsze byłam taka „nad wiek dojrzała”. Tata był zajęty, opiekowała się mną i starszym bratem babcia. Razem z dziadkiem przenieśli się do nas i poświęcili nam całe życie. Patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że nie chciałam przysparzać tacie problemów. Dlatego nie było okresu buntu. Dzisiaj śmieję się i myślę, że ten czas musi nadejść. (śmiech) Ale tymczasem na bunt nie mam ochoty. Jest mi naprawdę dobrze. Mam wspaniałą rodzinę, która mnie nie ogranicza, na brak pracy nie narzekam, kocham swój zawód, podróżuję…

Wychowywała się Pani z bratem, kuzynami. Bliżej Pani do świata męskiego?

Anna Dereszowska: Faktycznie, dobrze się z mężczyznami dogaduję. Trafiam zawsze na tych mądrych, nieprzekraczających granicy. Bo nawet jeśli sobie flirtujemy, to jest to tylko zabawa, która nie prowadzi do niczego więcej ponad przepychanki słowne, co bardzo lubię.

Czym jest kobiecość? Pytam aktorkę, która jest uważana za jedną z najpiękniejszych...

Anna Dereszowska: Na pewno nie kojarzy mi się z „byciem zrobioną”. Fizyczne piękno, wielka uroda nie zawsze łączy się z byciem kobiecą. Kobieta jest seksowna, gdy ma świadomość swej wartości, jest pogodzona ze sobą. Wynika to pewnie z pozycji zawodowej, finansowej. Wtedy podobamy się światu, a mężczyźni patrzą na nas łakomym wzrokiem.

Kiedy Pani poczuła swój seksapil?

Anna Dereszowska: Dziś, gdy o tym mówię, ludzie się uśmiechają, ale zawsze byłam dziewczynką zakompleksioną. Pewnie dlatego, że kuzynostwo i starszy brat skutecznie wmawiali mi, że nie jestem ani ładna, ani zgrabna. I ta „Dziunia-Kombinezon”, jak mnie nazywali, ciągnie się za mną. (śmiech)

Dziunia-Kombinezon?!

Anna Dereszowska: Byłam pulchna i miałam szarobury kombinezon na narty, który dostałam od rodziców. Nie znosiłam go! Tak naprawdę pomyślałam, że wszystko jest ze mną OK, gdy urodziłam Lenkę. Okazało się, że nie bez przyczyny ciało wygląda tak, a nie inaczej. Fakt, że można dać życie, jest najistotniejszy, to największa wartość. Jasne, są gorsze dni, ale generalnie lubię siebie. W końcu dojrzałam do tego, że nie muszę się podobać wszystkim. Przede wszystkim chcę się podobać Piotrowi.

W spodniach? W sukience?

Anna Dereszowska: Wie Pani, co najbardziej lubię? Gdy przeglądając zdjęcia, natrafiam na przykład na fotografię porannej, lekko spuchniętej Ani z włosami „na bakier”, a Piotr wtedy mówi: „Boże, jaka jesteś piękna. Taką cię kocham najbardziej”. To dla mnie najwspanialszy komplement. Albo gdy się rano budzimy i przychodzi do nas Lenka. W takie poranki podobamy się sobie najbardziej.

Jest Pani twarzą farb do włosów Palette, to o czymś świadczy...

Anna Dereszowska: Nawet nie pytałam, dlaczego, choć pewnie stoją za tym wyborem badania. Ale myślę sobie, że tę propozycję nie bez powodu otrzymałam w momencie, gdy sama siebie polubiłam. To wydobywa piękno z każdej kobiety. Oczywiście dbam o siebie, ćwiczę, biegam, chodzę do świetnego miejskiego spa, gdzie panie dbają o kondycję mojej skóry. Dla włosów znalazłam najlepszą farbę, która nie tylko pokrywa skutecznie moje pierwsze siwe włosy, ale też nadaje im piękny, długotrwały połysk i sprawia, że są zdrowe i miękkie. Myślę sobie też, że świat zaczyna mnie coraz bardziej lubić. Widzę to, bo bardzo dużo podróżuję po Polsce ze spektaklami „Bożyszcze kobiet” i „Zamknięty świat”. Spotykam się z ludźmi w mniejszych miejscowościach. Takie spotkania dają mi bardzo dużo: energię, poczucie zawodowego spełnienia i trochę do myślenia. (śmiech)

Dlaczego?

Anna Dereszowska: Bo słyszę: „Ojej, z panią da się normalnie porozmawiać, a w telewizji wydaje się pani taka zimna! A pani taka sympatyczna, uśmiechnięta i dziewczęca!”.

Niedawno słuchałam Pani płyty z piosenkami Henryka Warsa. Tęskni Pani za klasyką?

Anna Dereszowska: Lubię melodię, emocjonalne teksty i muzykę. Stąd wybór Warsa. Nie za bardzo rozumiem współczesną muzykę, nie przemawia do mnie Lady Gaga. Mam w sobie tęsknotę za klasyką. I nie jestem chyba w niej osamotniona, skoro to Adele, którą zresztą uwielbiam, zebrała tyle nagród muzycznych i sprzedała miliony płyt.

Duże wrażenie robi Pani interpretacja słynnego szlagieru „Miłość ci wszystko wybaczy”. To bardziej szept, nie śpiew.

Anna Dereszowska: To moja ulubiona piosenka. Niezwykle intymna, mądra i wzruszająca.

Faktycznie „miłość wszystko wybaczy”?

Anna Dereszowska: Zależy pewnie, jaka, najgłębsza – chyba tak. Oby jednak nie trzeba było wystawiać miłości na zbyt wiele prób :)))