Weddingplanerka - ma dobrą rękę do ślubów
Magda jest w stanie zorganizować każde przyjęcie. Nowożeńcy chcą zajechać pod kościół rolls-roycem? Prószę bardzo! Panna młoda ma życzenie zostać uprowadzona przez zbójników? Nie ma problemu! – Mam dobra rękę do ślubów – cieszy się Magda Piotrowicz, 36-letnia krakowianka.
- Irena Szaczkus, Naj
Trudno byłoby ją nazwać tradycjonalistką. Kiedy ponad 10 lat temu Magda wychodziła za mąż, świadomie zrezygnowała z wesela. Sześć lat później jej małżeństwo rozpadło się – wzięła rozwód. Od tamtego czasu żyje w nieformalnym związku i nie zamierza ponownie wychodzić za mąż. Jej bliscy byli więc zaskoczeni, kiedy trzy lata temu oświadczyła, że zostanie weddingplannerką, czyli organizatorką ślubów i wesel. – No cóż, szewc bez butów chodzi – uśmiecha się z błyskiem w oku. Miniony weekend był dla niej dosyć wyczerpujący. W sobotę pobierała się pewna polsko-belgijska para. On pochodzi spod Brukseli, ona spod Nowego Sącza. Postanowili, że ślub wezmą w Krakowie. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Po kościelnej ceremonii nowożeńcy pojechali zrobić sobie zdjęcia u stóp Wawelu, a potem odbyło się huczne, tradycyjne wesele. Takie z chlebem, solą i przenoszeniem przez próg. Do hotelu Farmona zjechały dziesiątki gości. Kelnerzy pod czujnym okiem Magdy uwijali się przy nich przez całą noc. Stół musiał uginać się od wiktuałów, muzycy musieli grać z życiem, żadne niemiłe niespodzianki nie miały prawa zakłócić uroczystości. Dla nowożeńców to był jeden z najważniejszych dni w życiu. Dla Magdy – jeden z wielu dni w pracy. Kiedy po raz kolejny słuchała marsza Mendelssohna i znów zamartwiała się, czy szampan został dostatecznie schłodzony, jej synami, 9-letnim Grzesiem i 3-letnim Filipkiem, opiekowała się ich babcia. Doświadczenie zawodowe Magda zdobyła pracując wcześniej w marketingu, ale śluby i wesela to jednak co innego. Tu dochodzą emocje, no i jeśli coś pójdzie nie tak – nie da się tego później powtórzyć raz jeszcze. Wszystko musi więc działać jak w szwajcarskim zegarku. Nie może być żadnej wpadki, bo to zepsułoby reputację firmy. A na rynku ślubno-weselnych usług jest duża konkurencja: agencje pojawiają się jak grzyby po deszczu. I pomyśleć, że jeszcze cztery lata temu nikt nie słyszał o takim zawodzie! W weselnym interesie Magdzie pomaga jej młodsza o pięć lat siostra – Justyna. Magda wzięła ją na wspólniczkę, gdy zakładała CracowWeddings. Dlaczego nie nazwała firmy po ludzku, na przykład Krakowskie Wesela? – Wtedy spodziewałam się zamówień głównie z zagranicy – tłumaczy Magda. – Teraz mam coraz więcej klientów także z kraju.
Gdy tort się topi a świadkowa zniknęła
Agentka, konsultantka, czy po prostu organizatorka ślubów i wesel ma na głowie wszystko. Musi rozmawiać, a czasem i negocjować, z księżmi oraz pracownikami USC, znaleźć salę i mieć koncepcję, jak ją udekorować, ustalić menu, dopilnować, by wiązanka była na czas, a pannie młodej przypomnieć o fryzjerze i makijażystce. Potrzebne są też kontakty z firmami, które wypożyczają ślubne limuzyny i z zespołami, które grają do tańca. Przygotowania trwają całymi miesiącami, a jeśli młodzi są bardzo wymagający, nawet rok lub półtora. – Pary zgłaszające się do mnie coraz częściej chcą, by było to wydarzenie niezwykłe, inne. Więc wymyślam scenariusz, który potem omawiamy, uzgadniamy każdy detal – opowiada Magda. – Jeżeli na wesele mają przyjechać goście z odległych stron, trzeba im zarezerwować nocleg w hotelu. A przy okazji zadbać, by zobaczyli to, co w naszym mieście najciekawsze i najpiękniejsze. Program omawiam z klientami bardzo szczegółowo. Na bieżąco ustalam koszty i dostosowuję się do ich możliwości fi nansowych. Magda podkreśla, że w jej fachu trzeba mieć wyobraźnię i umieć rozumieć potrzeby innych. Dla żądnych wielkich przeżyć ma nawet specjalną ofertę: wesele po góralsku połączone z porwaniem panny młodej. – Czasami jednak życzenia moich klientów są nie do spełnienia. Na przykład, ślub w plenerze. W niektórych miejscowościach ani ksiądz katolicki, ani świecki pracownik USC nie daje się na to namówić. A więc uzgadniamy, że na zielonej trawce będzie druga uroczystość. Tym razem z udziałem aktora – zdradza kulisy swojej pracy. Przygotowując wielkie uroczystości, nie sposób uniknąć zagrożenia, że cały ten rozpisany co do minuty i co do szczegółu plan może się zawalić. – Zdarzyło mi się kiedyś, że dzień przed ceremonią zepsuł się zamówiony stylowy rolls-royce. Jedyny w wypożyczalni! Adrenalina mi mocno skoczyła, bo było uzgodnione, że nowożeńcy pojadą tym właśnie autem. Na szczęście udało się znaleźć w innej wypożyczalni podobne. Nie, nie zdarzyło mi się, żeby na ślub nie przybyła panna młoda albo pan młody, ale druhna – to i owszem! – śmieje się Magda. – Nie zapomnę tamtej historii. Czas mija, młoda para się niepokoi, a świadkowej nie ma. I telefonu nie odbiera! Potem okazało się, że tej pani pomyliły się daty. W akcie desperacji, po 45 minutach czekania, nieobecną zastąpiła moja siostra. I nawet nikt z gości nie zorientował się, że nastąpiła podmiana. No, ale wcześniej nerwy były… Magda przyznaje się, że raz i ją pamięć zawiodła. Na stole weselnym miały być owoce, a ona o nich na śmierć zapomniała. Olśnienie nastąpiło zbyt późno, by jeszcze je zamówić. – Sama wtedy jeździłam po sklepach i bazarkach i wykupywałam wszystko, co tylko tam mieli – opowiada. – Albo ta historia z tortem. Został zamówiony w renomowanej firmie w Warszawie. Piętrowy, truskawkowy, z lukrowymi różyczkami. Z obecnej do dawnej stolicy Polski jest trzysta kilometrów, ale był przewożony w chłodni, więc powinien zachować swoją konsystencję i monumentalny kształt. – Kiedy jednak go zobaczyłam, z przerażeniem stwierdziłam, że właśnie się roztapia. Chyba był za bardzo nasączony… Wesele bez tortu? Niemożliwe! Przez kilkanaście minut wisiałam na telefonie, słuchając instrukcji warszawskiego cukiernika, jak schłodzić to ciasto, żeby można je było pokroić. Udało się.
W torebce: igły, nici i plastry na obtarcia
Młodzi najczęściej pobierają się w okresie od kwietnia do października. Nie przejmują się już brakiem literki „r” w nazwie miesiąca. Bywa jednak, że ulegają innym uprzedzeniom. – Ostatnio miałam kłopot, bo w dekoracjach sali weselnej użyte zostały wrzosy, a te ponoć źle się kojarzą. Kompletna bzdura. Taka jak ta, że druhna nie może być w ciąży. Co innego tradycja… Jej zachowania życzą sobie z reguły polscy klienci, mieszkający za granicą. Musi być rzucanie wiązanki i oczepiny. Jeżeli para jest mieszana – on obcokrajowiec, ona Polka, lub odwrotnie – chcą w ceremonii jakiś akcent z innego kraju. Zdarzyło mi się, że narzeczeni, którzy zaręczyli się w Wielkiej Brytanii, chcieli, żeby weselników wiózł czerwony, piętrowy autobus. Taki, jakie jeżdżą po Londynie. Ale gdzie go znaleźć w Krakowie? Stawałyśmy z Justyną na głowie, żeby załatwić im ten pojazd. O dziwo, udało się znaleźć go w jednej z krakowskich wypożyczalni. Niestety, nie pojechał, bo… nowożeńcy zmienili plany. – Gdyby nie moja siostra, nie byłoby mi łatwo – przyznaje Magda. – Dzielimy się obowiązkami i często jest tak, że gdy jedna jest w kościele, druga dogląda, czy wszystko w porządku tam, gdzie odbędzie się przyjęcie. Czy dekoracje nie odpadają, czy na stole jest wszystko, co być powinno. Czasem trzeba coś przenieść, na przykład karton z wódką, coś przesunąć, poprawić. A na weselu, jak to na weselu… Jedni się upijają, inni tańczą do upadłego. Magda przyznaje, że i ją proszą na parkiet, ale odmawia. Dla zasady. Jak praca, to nie zabawa. Cały czas musi być czujna i w porę zauważyć, że panna młoda ma lekko rozmazany makijaż, a panu młodemu rozwiązało się sznurowadło. Zawsze też na wszelki wypadek ma przy sobie igły, nitki i agrafki. Przydają się, bo bywa, że ktoś przydepnie i uszkodzi tren sukni albo urwie się delikatne ramiączko. W jej wyposażeniu są też leki przeciwbólowe i farmaceutyki na sensacje żołądkowe. I obowiązkowo plastry opatrunkowe na obtarcia. – Moja rola na weselu sprowadza się do funkcji opiekuna – wyjaśnia Magda. – Nowożeńcy i ich bliscy są bohaterami imprezy, ja stoję w cieniu i pilnuję, żeby nic nie zakłóciło zabawy. Dlatego sama ubiera się w taki sposób, by nie wyróżniać się na tle gości. Z reguły jest to elegancka garsonka i szpilki, które w czasie wesela zmienia na wygodniejsze buty. A i tak po powrocie do domu musi moczyć nogi w soli, bo są bardzo zmęczone po całym dniu i nocy. Wtedy jest już wśród swoich. Kiedy starszy syn przynosi jej herbatę, a młodszy mocno się w nią wtula, Magda czuje, że dla nich to ona jest postacią pierwszoplanową.