Reklama

Rozkręca się Orlandomania. Kobiety na całym świecie szaleją na jego punkcie. W jaki sposób odnajduje się w całym tym zgiełku, ORLANDO BLOOM opowiedział w Los Angeles Zuzannie O'Brien.
Plakaty ze zdjęciami Orlanda mają w swoich pokojach podlotki na całym świecie. Ach, to melancholijne spojrzenie... Jego pojawienie się na ulicy w Los Angeles czy Londynie powoduje histerię damskiej części przechodniów. Prasa okrzyknęła go nowym męskim symbolem seksu i triumfalnie odtrąbiła zerwanie z narzeczoną, aktorką Kate Bosworth. Powód: oboje są zbyt zapracowani. Bloom podchodzi do tego medialnego szumu z właściwymi rodowitemu Anglikowi dystansem i humorem. Na wywiad do luksusowego Ritz Carlton w Pasadenie przychodzi w luźnej, powyciąganej koszuli i równie nieforemnych spodniach. Spodziewałam się zobaczyć chuchrowatego młodzieńca o spojrzeniu jelonka Bambi, a ujrzałam dobrze zbudowanego, przystojnego i poważnego mężczyznę.

Reklama

GALA: Od czasu, kiedy zdjąłeś blond perukę elfa Legolasa z Władcy Pierścieni, stałeś się idolem tłumów, zwierzyną łowną paparazzich i najgorętszym młodym aktorem po obu stronach oceanu. Zmieniłeś się pod wpływem tej nagłej sławy?
ORLANDO BLOOM: Czasem powiedzą lub napiszą o mnie coś miłego, innym razem wyleją na głowę wiadro pomyj. Jeśli słuchasz tylko pochwał, prędzej czy później dotrze do ciebie również brud. Zdecydowałem, że nie będę czytał niczego o sobie, a szczególnie tych bzdur w tabloidach. Nie pozwolę, aby wpłynęły ani na moje życiowe wybory, ani na to, co robię jako aktor. Tak zwana sława, czasem uciążliwa popularność czy częściowa utrata prywatności to cena, którą płaci się za wykonywanie tego zawodu. Każdy, kto chce występować w filmach, jest tego świadomy.
GALA: Do sławy można się przyzwyczaić.
O.B.: Nie sądzę. To zjawisko sprzeczne z naturą. Ludzie mają pewną wizję, wyobrażenie o tak zwanych sławnych ludziach, ale nie znają ich i niewiele tak naprawdę o nich wiedzą. Dla samych zainteresowanych, czyli w tym wypadku dla mnie, to jak boksowanie się z duchem.
GALA: Co innego nie słuchać tego medialnego hałasu, a co innego - nie słyszeć go. Nie odgradzasz się przecież murem od świata.
O.B.: Staram się trzymać pewnej wewnętrznej dyscypliny. Oddzielić moją pracę i mnie samego, Orlanda, od medialnego bytu, który nazywa się tak jak ja, ale został stworzony bez mojego czynnego udziału. Nie ma co kryć - czasem bywa to bardzo trudne. Szczególnie kiedy przez dłuższy czas przebywam w jednym miejscu, na przykład na planie filmowym, gdzie mnóstwo ludzi chce mnie zobaczyć. A raczej chce mnie sobie obejrzeć jak jakiś eksponat.
GALA: Tak właśnie było podczas kręcenia Królestwa niebieskiego?
O.B.: Wtedy, na planie w Hiszpanii, po raz pierwszy tego doświadczyłem. Wyszedłem pewnego dnia z hotelu, a przed nim czekało na mnie całe miasteczko. Wszyscy chcieli mnie dotknąć. Tłumaczyłem sobie, że to naturalne: dla mieszkańców byliśmy atrakcją, rodzajem cyrku. Ludzie byli wspaniali, serdeczni, ale nie mogłem się tym cieszyć, bo zaczynaliśmy zdjęcia i musiałem skupić się tylko na roli. Dużo czasu spędzałem samotnie, celowo izolowałem się od reszty ekipy. Ten film stał się moją osobistą krucjatą o sprostanie oczekiwaniom i powierzonej mi odpowiedzialności. Mam nadzieję, że krucjatą zwycięską.
GALA: W Królestwie niebieskim po raz pierwszy w swojej karierze grasz głównego bohatera. Cały film spoczywa na twoich barkach. Myślisz, że podołałeś zadaniu?
O.B.: Myślę, że cały czas jestem na początku kariery, za wcześnie na kolekcjonowanie sukcesów. Muszę się jeszcze sporo nauczyć. Kiedy teraz patrzę na skończony film, wiele scen zagrałbym pewnie inaczej, ale jestem dumny, że mogłem wziąć udział w tak niesamowitym przedsięwzięciu. Bardzo ciężko pracowałem, aby podróż mojego bohatera - i ta prawdziwa, i ta mentalna, jak chłopiec staje się mężczyzną - wypadła wiarygodnie. Ridley Scott jest niezwykłym reżyserem, inspiruje każdego, kto z nim pracuje. Wydaje mi się, że wszyscy daliśmy z siebie maksimum możliwości: wysiłku, zaangażowania, talentu. W każdym razie starałem się. Ze wszystkich sił.
GALA: Konkurencja do zagrania Baliana z Ibelinu była duża. Dlaczego to właśnie ty dostałeś tę rolę?
O.B.: Bo poszedłem na casting! (śmiech). Bałem się, jak wszyscy diabli. Skończyłem właśnie pracę nad Troją, przeczytałem scenariusz, usiadłem na kilka godzin z Ridleyem Scottem, a następnego dnia czekały mnie próby kamerowe. Miałem dziewięć godzin, żeby nauczyć się na pamięć trzech najważniejszych scen filmu. Uczyłem się trzy godziny, a potem miałem wybór: iść spać i oddać wszystko w ręce losu albo kuć dalej i rano wyglądać jak szmata. Wybrałem los. A on wybrał mnie (śmiech). A może chodziło o to, że zrozumiałem intencje reżysera? Balian nie jest typowym bohaterem pozytywnym, a film nie opowiada o klasycznej walce "złych kolesi" z "dobrymi". To znacznie inteligentniejsza opowieść.
GALA: I nie ma w niej pięciu minut, w których ktoś nie mówiłby o Bogu.
O.B.: Każdy ma swojego boga, niezależnie czy jest religijny, czy nie. Dla mnie ważniejsze jest w tym filmie przesłanie, które nawołuje do tolerancji, poszanowania człowieka. Mam nadzieję, że ludzie, wychodząc z kina, będą o tym rozmawiać. Konflikty na tle religijnym wciąż są żywe, czy w Iraku, czy w Irlandii Północnej. Wy, dziennikarze, moglibyście częściej pisać o tych sprawach niż o kolorze moich włosów! (śmiech). Żartuję.
GALA: Twój bohater składa rycerską przysięgę. Ile w tobie jest z rycerza?
O.B.: Mam nadzieję, że sporo. Balian mówi: "Nie bój się w obliczu twoich wrogów. Bądź prawy prawością, która miła jest Bogu. Broń słabszych i tych bez nadziei. Mów prawdę, nawet gdy grozi to śmiercią...". Piękne słowa. Trudne.
GALA: Zawsze mówisz prawdę?
O.B.: Wierzę, że kłamstwo osłabia dobrą wolę na świecie. Ale to nie znaczy, że nigdy nie skłamałem. Daj spokój, dzieciak jeszcze ze mnie, mam dopiero 28 lat! Może nie taki zupełnie dzieciak, ale staram się być porządnym człowiekiem. Zawsze jestem wdzięczny za szanse, jakie dostaję od innych i staram się odpłacać dobrem za dobro.
GALA: Buddyzm cię tego nauczył?
O.B.: Też. Jestem buddystą, bo odpowiada mi filozofia, która za tym stoi. Znajduję w niej harmonię i spokój. Przemawia do mnie idea, wedle której w życiu ważne jest samo życie i poszanowanie dla każdej żyjącej istoty i dla każdego człowieka, niezależnie od jego wyznania, koloru skóry czy orientacji seksualnej.
GALA: Kiedy stwierdziłeś, że to religia dla ciebie?
O.B.: Byłem w szkole artystycznej i zbliżały się egzaminy. Musiałem przygotować wystawę moich rzeźb, o czym dowiedziałem się o wiele za późno, a wciąż byłem kiepski w rysunku i malarstwie. Wtedy mój przyjaciel David opowiedział mi trochę o buddyzmie i zaproponował, abym z nim wspólnie pomedytował i posłuchał mantr. Siedziałem jak zaklęty, a potem wstałem i zacząłem malować. Efekt był niesamowity. Nie wierzyłem własnym oczom. Z czasem sam zacząłem zgłębiać tajniki buddyzmu, który z biegiem lat stał się dla mnie psychiczną kotwicą, oparciem.
GALA: Kościół anglikański, w duchu którego się wychowałeś, nie dał ci tego oparcia?
O.B.: Religia zinstytucjonalizowana mi nie odpowiada. Za dużo w niej powoływania się na Boga, za dużo polityki, za blisko do nadużycia i fanatyzmu. Dla mnie wiara to coś, co daje ludziom poczucie tożsamości, świadomość i narzędzie do tego, aby wieść dobre życie. Buddyzm pomaga mi się skupić na tym, co ważne. Nie rozpraszać się nieistotnymi sprawami. Ta religia pomogłaby każdemu, kto chciałby się wsłuchać w nauczanie Buddy.
GALA: Ludzie potrzebują też autorytetów. Kto według ciebie mógłby aspirować do tego miana?
O.B.: Dla wielu był to Jan Paweł II. O, ironio, dopiero teraz, po jego śmierci, widać, jak ważna była to postać, nie tylko dla katolików. Byłem niedawno na koncercie U2 i jestem pod ogromnym wrażeniem Bono. To nie tylko świetny muzyk, ale również wielki humanista. Stał na scenie, przed tłumem dzieciaków, dorosłych i starszych fanów, a za jego plecami na telebimie wyświetlono sześć pierwszych paragrafów Deklaracji Praw Człowieka ONZ z 1948 roku. Są tam słowa: "Wszyscy jesteśmy równi. W oczach twojego i mojego Boga. Razem żyjemy na tej planecie, więc powinniśmy ją szanować, dbać o nią i trwać w pokoju". To wspaniałe przesłanie, szczególnie dla młodych ludzi. Ale podoba mi się też motto, którym kieruje się Balian, bohater Królestwa niebieskiego: "Jakimże człowiekiem jest ten, który nie stara się sprawić, aby świat był lepszy?". Dobrze by było, gdyby każdy z nas starał się poprawić choćby małą cząstkę świata wokół siebie.
GALA: Na razie to ty jesteś bohaterem, ale jako męski symbol seksu. Jak się z tym czujesz?
O.B.: Nie wyglądam chyba, jakbym specjalnie się tym przejmował? (śmiech). Przyjaciel kiedyś powiedział mi, że przecież zawsze będzie jakiś nowy boysband, jakieś nowe gorące nazwisko. Na topie jest się krótko - to jak stanąć na chwilę za szybko przesuwającą się kamerą. Kiedy znajdujesz się w kadrze - ciesz się tym. Bo to minie. Przyjemna jest świadomość, że swoją pracą, filmem, w którym zagrałeś, możesz czasem poprawić komuś humor albo podnieść go na duchu. Dla mnie na razie liczy się praca, nowe wyzwania, zdobywanie wiedzy, nowych umiejętności. Jestem dopiero siedem lat po szkole dramatycznej, mam głód wiedzy i nadzieję, że ten głód nigdy mnie nie opuści. Może będę miał wystarczająco dużo szczęścia i gdy kolejny młody, "gorący" aktor zajmie moje miejsce, wciąż będę grał w filmach. Proszę cię, trzymaj kciuki, aby tak właśnie się stało.

Reklama
Reklama
Reklama