Nie jestem lalką, mam serce
Agnieszka Maciąg - piękna, kobieca i zależna. Od miłości. Od nastroju, jak to kobieta. Od kierowcy, bo nie ma prawa jazdy. Od lęku o syna, bo ma go jednego. Od krytyki, bo wydała wiersze. Od pamięci po stracie ojca.

- Naj
Buntuje się. Idzie pod prąd. Coś robi, potem za to obrywa.
- Kiedy wydałam płytę, krytyka nie zostawiła na mnie suchej nitki. Od tamtego czasu bardzo się zmieniłam. Kiedyś byłam bardzo krucha i ogromnie potrzebowałam akceptacji otoczenia. Dzisiaj jestem kobietą, jestem człowiekiem świadomym własnej wartości. To mi daje poczucie spokoju i wiary w to, co robię. A więc koniec z martwieniem się, co mówią o mnie inni - uznała. I odważyła się wydać swoje wiersze. Bardzo osobiste.
Poczuła pani potrzebę publicznej spowiedzi? - To nie jest moja spowiedź. Jest granica między otwartością a ekshibicjonizmem, ja jej nie przekroczyłam. Zostawiłam dla siebie wiele tajemnic. Nie wstydzę się uczuć. Powinnam wstydzić się, że jestem człowiekiem? Cierpię, bywam samotna, miewam rozterki, przeżywam rozczarowania, kocham, płaczę, śmieję się. W końcu wszyscy czujemy to samo.
Myśli pani, że ktoś w to uwierzy w te zapewnienia? Jest pani piękna, sławna, pożądana i w dodatku od lat tworzy udany związek z narzeczonym. Gdzie tu jest miejsce na cierpienie i samotność?
- Życie to nie brazylijska telenowela. Szczęście nikomu nie jest dane raz na zawsze. A samotność bywa stanem duszy, niezależnie od wspaniałego człowieka u boku. Problemy są dobre, kształtują nasze charaktery, wzbogacają, czasem inspirują do zmian i rozwoju.
Ale przyzna chyba pani, że pięknym kobietom żyje się lepiej? Szczęśliwiej? Po prostu ładniej? - Uroda nie jest przepustką do wiecznego i nieustannego szczęścia. Niedawno w Internecie natknęłam się na komentarz pewnej dziewczyny, która nie mogła wprost pojąć, po co mi to pisanie. Sugerowała, że powinnam po prostu pozostać piekną kobietą i życzyła sobie, bym na tym poprzestała. Irytuje mnie fakt, że osoby, które mnie nie znają, uzurpują sobie prawo do wyznaczania mi miejsca w świecie oraz tego, co powinnam, a czego nie powinnam robić. To, że jestem osobą publiczną, nie zmienia faktu, że jestem wolnym człowiekiem i sama o sobie decyduję. Jesli ktoś nie chce czytać moich wierszy - szanuję ten wybór. I oczekuję szacunku do mojej wolności tworzenia.
Jeszcze niedawno nie potrafiła pani tak o siebie walczyć. - To prawda, zmieniłam się. Ostatni rok był dla mnie bardzo ważny, wręcz przełomowy.
Co panią tak zahartowało? - Spadła na mnie nagła, bardzo poważna choroba mojego ojca. Przez pół roku patrzyłam, jak umiera na raka. W pewnym sensie umierałam razem z nim.
Jak pani sobie poradziła z tym bolesnym doświadczeniem?
- Przeszłam bardzo wiele różnych etapów. Zawsze byłam osobą szalenie wrażliwą, ale wtedy odkryłam w sobie ogromną siłę. Bardzo głęboko weszłam w chorobę ojca, tak dalece, że chwilami czułam, jakbym to ja miała umrzeć. To doświadczenie nauczyło mnie prawdziwie kochać życie, cenić wszystko, co robię. Również pokochać moje wiersze i zapragnąć dzielić się nimi z ludźmi. Odnalazłam w sobie odwagę, by żyć prawdziwie i przestać tracić czas na nieistotne rozterki.
Rozmawiała: Anna Ruczaj-Łysiak
O buncie, dorosłości, macierzyństwie, tworzeniu i miłości Agnieszki Maciąg przeczytasz w Naj 46.06