Marzę więc jestem
Mama, żona, dziennikarka, kobieta z temperamentem. Z Anną Popek rozmawiamy o małych rzeczach, które ją cieszą, sile sprawczej marzeń i poszukiwaniach wewnętrznej harmonii.

Urokliwa podwarszawska miejscowość, gdzie Anna Popek mieszka z mężem Andrzejem oraz dwiema córkami - Małgosią i Oliwką. "Pięknie tu, prawda?" - rzuca na powitanie i dodaje: "Tylko dojazd nie jest najlepszy. Gdy wracam wieczorem po pracy do domu, sklepy są już często zamknięte, dziewczynki zmęczone po całym dniu, a tu mnóstwo spraw czeka. Dzisiaj muszę jeszcze kupić córce mulinę do szkoły. Mamy także pojechać po spodnie i do sklepu sportowego. Jednym słowem - samo życie!".
"Marzenia mają siłę sprawczą i to właśnie my kształtujemy naszą rzeczywistość" - to pani słowa. Czy ta prawda w pani życiu się sprawdza?
- Nie pamiętam, w jakiej sytuacji to powiedziałam, ale coś w tym jest. Chodziło mi o tzw. życiową odwagę. Gdy się marzeniom dopomoże, podejmie czasem jakieś ryzyko, to wierzę, że w końcu dostaje się od losu to, co się chce.
Co pani zawdzięcza sprawczej sile marzeń?
- Wiele. Starałam się kiedyś o wywiady, które wydawały się niemożliwe do umówienia: z profesorem Jerzym Giedroyciem, ze Stanisławem Lemem, z Aleksandrem Wolszczanem. I właśnie dzięki wierze w to, że się uda, przeprowadziłam je. Nie można myśleć, że wszystko, co dobre, przytrafia się innym, albo że coś ma szansę się wydarzyć, kiedy będziemy starsi, bogatsi, itp. Nie doceniamy, że to tu i teraz podejmujemy decyzje - te małe i te duże - które wpływają na nasze życie.
Pani udaje się tę prawdę przełożyć na rzeczywistość?
- Staram się, choć nie zawsze mi wychodzi. Ciągle walczę o utrzymanie porządku w domu, bo nie znoszę bałaganu. Mam czteroosobową rodzinę, zwierzęta. Trzeba to wszystko jakoś "ogarnąć". Jak chce się mieć porządek wokół siebie, to należy go zrobić, a nie myśleć o tym, że jest bałagan.
Z tego, co pani mówi, można sądzić, że jest pani poukładana i wszystko dokładnie planuje...
- Ależ skąd! Nie mam "biznes- planu na życie". Rzadko kiedy udaje mi się zrealizować odległe projekty, bo skupiam się raczej na codziennych zadaniach. Dobrze sprawdzam się w planowaniu krótkoterminowym - zorganizowaniu wyjazdu, wymyśleniu programu itd. Wszystko robię z potrzeby chwili bądź odruchu serca. Na co dzień dużo energii poświęcam na to, aby moja rodzina dobrze funkcjonowała.
No właśnie, jak przy tak dużej aktywności zawodowej godzi pani dom z karierą?
- W tym akurat jestem niezła. Umiem tak pokombinować, że na wszystko znajduję czas. A w kryzysowych momentach potrafię szybko opanować sytuację, która na pierwszy rzut oka wydaje się nie do opanowania. Zdarza się, że akurat jestem w pracy, mąż jest zajęty, a tu nagle następuje zmiana w scenariuszu dnia i trzeba odwieźć gdzieś dziewczynki. Wtedy uruchamiam różne kontakty i jakoś wychodzimy z opresji.
Kobieta czynu?
- Fakt, nie lubię bezczynności (chyba nawet tym nielubieniem zaraziłam dzieci). Nie jest to do końca dobre, bo czasami właśnie z bezczynności rodzą się twórcze pomysły. Trzeba sobie od czasu do czasu pozwolić na relaks, bo zaniechanie swoich potrzeb może się zemścić. Choćby trzy, cztery godziny w tygodniu warto wykroić na to, co sprawia przyjemność. Wtedy łatwiej osiągnąć wewnętrzną harmonię.
Ci, co panią dobrze znają, mówią, że w pani jest ta harmonia...
- A mnie wydaje się, że wciąż jestem na etapie dążenia do niej. Natomiast wiem już, co bym chciała robić, gdybym miała więcej czasu. Przeznaczałabym go na jogę i zwykłe czynności, tj. spacery z dziećmi albo odrabianie z nimi lekcji, co sprawia mi mnóstwo radości. Dzisiaj z Małgosią obłożyłyśmy jej książki w ładne kartki z kalendarza. Córka była szczęśliwa, że zrobiła to właśnie ze mną, i że mogła pochwalić się "dziełem" przed panią ze szkoły. Niby nic, a cieszy! "Nieszczęśliwi jesteśmy tylko dlatego, że mamy zbyt duże ambicje" - powiedział jeden z psychologów. Miał rację. Nie doceniamy rzeczy małych. Tylko że dojście do tej mądrości zajmuje sporo czasu.
Pani to się udało?
- Poniekąd. Teraz już wiem, że jak nie zrobię jakiegoś programu telewizyjnego, to świat się nie zawali. Cała nasza energia życiowa w młodości poświęcona jest głównie na to, by zaistnieć zawodowo. Skierowanie jej na innny tor wy- daje się wręcz niemożliwe. Na szczęście ta potrzeba zmiany wartości przychodzi z wiekiem.
A zatem dom, a nie kariera?
- To nie jest takie jednoznaczne, bo przecież życie z poczuciem, że nie skorzystało się z zawodowej szansy, dla wielu kobiet jest trudne. Potem nieświadomie daje się odczuć dziecku, że to właśnie z jego powodu nie zrobiło się wyma-rzonej kariery. Ważna jest jakość czasu poświęconego dzieciom, zapewnienie im poczucia bezpieczeństwa, dotrzymywanie danych obietnic. Nie można być jednocześnie na wszystkich frontach, bo żadnej z bitew się nie wygra. Wiem coś na ten temat - chciałam być "naj" we wszystkich dziedzinach życia. A potem, gdy się to nie udawało, przyszła frustracja. W takich chwilach człowiek zaczyna być niemiły dla tych, na których najbardziej mu zależy.
Co robić, gdy następuje w życiu kobiety taki kryzys?
- Do tego potrzebna jest druga osoba - dobry terapeuta albo przyjaciel. Kiedyś całkiem nieoczekiwanie trafiłam do ośrodka terapeutycznego Mandala w Beskidach - pojechaliśmy tam z grupą przyjaciół odebrać syna kolegi. Wcześniej nie zdarzyło mi się przyjechać gdzieś na dwa dni, a zostać dziesięć. Ale wtedy miałam taką potrzebę - zastanowić się nad sobą, porozmawiać z kimś mądrym. I bardzo dobrze mi to zrobiło!
Ma pani dwie córki. Jak to jest z tym podwójnym szczęściem?
- Podwójna radość! Chociaż uważam, że najlepiej jest mieć troje dzieci. Trochę się zagapiłam... Dwójka zwykle rywalizuje o względy rodziców - tak też jest w przypadku naszych dziewczynek.
Jak udaje się pani rozładować te trudne rodzinne emocje?
- Różnie to bywa. Czasem wybucham, bo jestem z natury temperamentna. Na co dzień staram się jednak prowadzić tzw. umoralniające pogaduszki. Powtarzam Małgosi i Oliwce, że nie powinny rywalizować o nasze względy, bo my, rodzice, każdą z nich kochamy tak samo. Dziewczynki przekomarzają się, ale też bardzo się kochają. Gdy się dłużej nie widzą, tęsknią, a potem wpadają sobie w objęcia. Z mężem myślimy wtedy: "Och, jak cudownie. Jaka zgoda!". Po pewnym czasie sielanka się kończy i wszystko wraca do normy. I tak to właśnie jest z tym podwójnym szczęściem.
Pani wychowywała się na Śląsku razem z młodszą siostrą Magdą. Jakie tradycje wyniesione z rodzinnego domu przekazuje pani teraz swoim córkom?
- Przede wszystkim zależy mi na tym, by kultywować zwyczaje, które podtrzymują więzi rodzinne. Przywiązujemy z mężem dużą wagę do wspólnych posiłków. Śniadania obowiązkowo jemy razem. Stół jest nakryty - w zależności od mojego czasu - bardziej albo mniej starannie, ale wszyscy przy nim siadamy. W niedzielę nie zawsze, z racji mojej pracy, udaje się nam zjeść wspólnie obiad. Ale to się już wkrótce zmieni, bo weekendy będę miała nareszcie wolne. W moim rodzinnym domu niedzielny obiad należał do rytuału. Nie wspomnę już o tym, że mama sama przygotowywała pyszny, domowy makaron...
Jaki kapitał na życie dali pani rodzice?
- Tacie zawdzięczam poczucie własnej wartości. Ojciec zawsze powtarzał: "Pamiętaj, szanuj siebie, bo jeżeli sama tego nie zrobisz, to nikt cię nie uszanuje". Święte słowa! Od mamy natomiast przejęłam spontaniczność, żywiołowość, gościnność. Mnie, podobnie jak jej, wystarczy impuls, aby zorganizować jakąś imprezę, gdzieś pojechać, coś zrobić. Pod tym względem dobraliśmy się z mężem, bo on też lubi, jak się dużo wokół nas dzieje. Gdy tylko mamy wolne, całą czwórką wyruszamy na narty, konie albo w góry.
Ma pani szczęśliwą rodzinę, ciekawą pracę. Czuje się pani kobietą spełnioną?
- Jeśli chodzi o życie osobiste, to tak. Mam wspaniałą rodzinę. A zawodowo? Ciągle poszukuję nowych wyzwań, ciekawych tematów. Chciałabym napisać książkę o tym, jak żyć w harmonii - to taki mój "konik"... Ale najpierw muszę mieć spokój i czas, by móc to zrobić.
Anna Popek
Dziennikarka i prezenterka telewizyjna. Absolwentka filologii polskiej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach oraz podyplomowego Studium Dziennikarstwa na UW. Życiowe motto: "Najważniejszym twoim zadaniem jest znaleźć swoje zadanie i je zrealizować" (Budda). Najbliższy z żywiołów: woda. "Nie uznaję lata bez morza, jeziora, rzeki". Ulubiona książka: "Władca pierścieni" Cenne wartości: rodzina i wolność.
1 z 2

popek_norm
2 z 2

popek_md