Mariusz Max Kolonko
Nowojorski korespondent Wiadomości MARIUSZ MAX KOLONKO zakończył współpracę z TVP. Nam opowiada, dlaczego.
- Gala
Każde jego wystąpienie było telewizyjnym wydarzeniem. Elektryzował publiczność. A z jego odejścia z telewizji zrobił się show, choć wcale tego nie chciał. Mówi: "Jestem jak wyścigowe lamborghini, które spychano na boczne drogi". Teraz Max Kolonko chce na autostradę. I to na pas najszybszego ruchu.
GALA: Zrobił się szum dookoła pana.
MARIUSZ MAX KOLONKO: Zawsze mówiłem, że nie chcę odchodzić z telewizji manifestacyjnie. Nie będę zabierał torebki i rzucał gazetami, aby pokazać, jaki jestem zdenerwowany. Ale nie da się. To parę osób w telewizji robi problem, próbuje zdyskredytować mnie jako dziennikarza. Założyli mi blok. Dlaczego mam milczeć?
GALA: Podobno nie może pan być korespondentem, bo nie ma pan przepustek Departamentu Stanu w USA.
M.M.K.: Rzecznik telewizji podał tę informację, żeby udowodnić, że nie mogę być korespondentem. Prawda jest taka, że takie przepustki nie istnieją. Jest centrum prasowe dziennikarzy zagranicznych akredytowanych przy Departamencie Stanu. Jestem członkiem tej instytucji dłużej, niż ten rzecznik pracuje w telewizji.
GALA: Prostował to pan?
M.M.K.: Napisałem pismo do prezesa i rzecznika. Po dwóch miesiącach otrzymałem wyjaśnienie, że rzecznik jest bez winy. Jakoby pomylił się dziennikarz, który podał jego słowa. Ale informacja poszła w świat. Kolonko się nie nadaje.
GALA: Pana kontrakt wygasł. Co powiedziano, kończąc z panem współpracę?
M.M.K.: Nic. Japończycy znają siedem sposobów na mówienie "nie". Np. "nie" przez ucieczkę. Prosi pan o przysługę, a ktoś odchodzi. Myślę, że japońskie elementy zarządzania w polskiej telewizji publicznej istnieją bardzo mocno. Ja mam "nie" przez milczenie.
GALA: Trudno mi uwierzyć. Nie dzwonił pan do prezesa Jana Dworaka?
M.M.K.: Dzwoniłem. Ale rozumiem, że prezes może mieć ważniejsze sprawy. Zdaję sobie też sprawę, że kontrakty nie są wieczyste. To biznes. Choć matematyka pokazuje, że taniej jest korzystać z człowieka na miejscu, niż wywalać 20 tys. dolarów miesięcznie na utrzymanie i obsługę placówki przez spadochroniarza z kraju. To, czego nie rozumiem, to dlaczego akt zmiany korespondenta zamienia się w publiczne deprecjonowanie jego umiejętności. Moja firma Media 2000 Communications współpracowała z telewizją kilkanaście lat. Łączył nas biznes. Jeżeli w najmarniejszej amerykańskiej stacji rezygnuje się z korespondenta, szef powie: "Dobrze pan pracował przez te kilkanaście lat, dam panu dyplom".
GALA: Nie doczekał się pan konkretów, więc sam pan złożył rezygnację?
M.M.K.: Nie pcham się, gdzie mnie nie chcą. Nie będę czekać, aż mnie wymilczą. Napisałem w internecie, że nie otrzymałem żadnej propozycji, w związku z czym nie czuję się związany umową. Kończymy biznes, czyścimy rachunki. Ktoś napisał: "Kolonko żąda pieniędzy!". Nonsens. Dziennikarze dzwonili i pytali, co się dzieje. Wstyd mi było powiedzieć, że wiem tyle, co oni. Robiłem dobrą minę do złej gry i ściemniałem - to teraz modne słowo w Polsce - że rozmowy trwają. Nie było żadnych rozmów, żadnego telefonu.
GALA: Użył pan określenia, że założyli panu blok.
M.M.K.: To stały element mojego życiorysu. Zawsze chciałem za dużo i za szybko. Już w radiu akademickim w Poznaniu założono mi blok. Kiedyś na zebranie redakcji przyszedł działacz studencki. "Założyliśmy Kolonce blok - powiedział z satysfakcją - trzeba odsunąć go od anteny". "Ale dlaczego? - zapytałem - O co chodzi?". Nie dostałem odpowiedzi. Zostałem ukarany za to, że jestem dynamiczny, pracowity, chcę odnieść sukces. Przeniosłem się do Warszawy, żeby w Trójce, profesjonalnej stacji radiowej, już na poważnie bawić się w dziennikarstwo.
GALA: Zadebiutował pan dzięki Wojtkowi Mannowi?
M.M.K.: Kręciłem się w radiu, czekałem na swoje pięć minut. Spotkałem kiedyś Manna i proszę: "Panie Wojtku, pan da mi poprowadzić program". On mówi, że następnego dnia ma poranną audycję. Ja na to: "Niech pan zaśpi!". Następnego dnia obudziłem się o szóstej i słyszę, że Trójka nadaje muzykę poważną. A to był znak, że prowadzący audycję nie pojawił się w radiu. Mieszkałem pięć minut od studia. W drzwiach zderzyłem się z wściekłym Zielińskim. "Gdzie Mann?" - krzyczał. A ja mówię: "Spokojnie, ja jestem, wszystko opanowałem". Lampa się zapaliła, powiedziałem: "Dzień dobry państwu, Mariusz Max Kolonko, zapraszamy do Trójki".
GALA: Mann celowo zaspał?
M.M.K.: Nie wiem. Wszyscy potem powiedzieli, że mu na obiedzie dosypałem czegoś do jedzenia (śmieje się).
GALA: Z Trójki też pan zrezygnował?
.M.K.: Znów poczułem, że mam blok. Tym razem nie założyli mi go koledzy. Tam wszyscy chcieli robić nowoczesne radio. Monika Olejnik, Marcin Zimoch, Wojtek Reszczyński. Ale zauważyłem, że się nie rozwijam. Chciałem robić większe rzeczy. Mnie zawsze fascynowało Hollywood. Nigdy tego nie mówiłem: pojechałem do Stanów, żeby pisać scenariusze i robić filmy. Przypomniałem sobie o tym, gdy związałem się z Weroniką. Siedzieliśmy w ogrodzie, ja mówię: "Wiesz co, uświadomiłem sobie, że zawsze chciałem robić filmy". Napisałem sześć scenariuszy w Stanach po amerykańsku.
GALA: Pracując na budowie?
M.M.K.: Miałem firmę budowlaną, ale to był wehikuł do czegoś. Zobaczyłem, że kamera kosztuje 70 tysięcy, więc powiedziałem: zarobię te pieniądze. Chciałem robić biznes na dużym poziomie. A najlepszy interes to renowacja wieżowców. Po sześciu latach miałem 54 budynki wyremontowane na Manhattanie.
GALA: Co to za dziennikarz, co kielnią machał?
M.M.K.: Z tego też uczyniono mi zarzut. Nie rozumiem tego. W Stanach nauczyłem się życia, liczyć pieniądze. Zdobyłem doświadczenie do prowadzenia firmy telewizyjnej. Sprzedałem sprzęt budowlany i kupiłem kamerę. Nauczyłem się filmować, montować. Marcin Zimoch zaproponował mi, żebym robił korespondencje dla Panoramy. Na początku przychodziłem na plan w butach budowlanych. Do pasa byłem ubrany w marynarkę i krawat, od pasa w dół jak robociarz, bo tego i tak nie widać. Nasza współpraca trwała kilkanaście lat.
GALA: Był pan też operatorem?
M.M.K.: Dlaczego mówią, że mam świetne zdjęcia? Bo ja znam ten biznes. Do programu Odkrywanie Ameryki sfilmowałem spiralę śmierci. Wszedłem do samolotu i filmowałem, jak spada. W takim korkociągu zginął Kennedy Jr. Kręciłem aligatory, kamerzysta powiedział, że nie jest głupi, nie będzie tam wchodził. "Sorry - powiedziałem - biorę kamerę, ty spadaj". Poszedłem w te aligatory sam.
GALA: Pan to lubi, co?
M.M.K.: Wariatem nie jestem. Ale lubię mieć dobre ujęcia.
GALA: A jak pan został korespondentem Wiadomości?
M.M.K.: Sami do mnie zadzwonili. Sławomir Zieliński, ówczesny szef Programu 1, powiedział, że mam przyjechać do Polski, bo zarząd chce mnie na korespondenta. Ja mu na to: "Have a nice day!". "Jak to? zdziwił się, nie interesuje cię to?". "Stary - odpowiedziałem - ja mam swoje życie, swój biznes, dobrze mi się pracuje w Panoramie". - Nalegali. Chciał, żebym przyleciał w najbliższą środę, bo zarząd ma zebranie. Powiedziałem, że nie mogę, bo mam randkę. Słyszałem, jak w pokoju Zielińskiego ktoś krzyczy: "Kur..., on zwariował!". W rezultacie zarząd przesunął spotkanie o tydzień. Pojechałem i bardzo mili panowie zrobili ze mnie korespondenta.
GALA: I dali panu dziewięć i pół tysiąca dolarów miesięcznie.
M.M.K.: To bzdura i kolejny skandal. Nie byłem na etacie! Taką sumę ujawnił rzecznik telewizji. Gdzie na świecie jest to możliwe? Umowy między firmami mają klauzulę poufności. Dlaczego więc rzecznik to ujawnił? Dlatego, żeby widzowie założyli mi blok. "Nasz ulubiony korespondent dostaje tyle kasy? Już go nie lubimy!". Prawda jest inna. Pamiętam, że Sławomir Zieliński powiedział kiedyś: "Pomyśl o byciu korespondentem". "OK - odpowiedziałem - dajcie mi pieniądze, które wydajecie na obsłużenie placówki. Dajcie mi tę kolosalną kasę, którą telewizja wydaje, żeby pan X mógł mieszkać w willi z basenem na dachu, a ja ją dobrze zainwestuję". Zgodzili się, ale na warunki amerykańskie, bo po odliczeniu wydatków na produkcję i utrzymanie biura to nie jest dużo. Ale mój księgowy powiedział: "Nie ma mowy, żebyśmy to robili, nie opłaca się. Chyba że dadzą nam jeszcze do zrobienia program Odkrywanie Ameryki". Podpisałem umowę. Miało być piętnaście epizodów. Powstał jeden. Wszyscy w Jedynce byli zachwyceni. I zapadła cisza. Zaczęli odwlekać realizację następnych. Potem nastała Dorota Warakomska i z miejsca pocałowała ten program - good bye.
GALA: Właśnie. Była przed panem korespondentem w Nowym Jorku?
M.M.K.: Tu dochodzimy do sedna naszej rozmowy. Ja nie walczę z telewizją. Pracowałem dla niej kilkanaście lat, mam tam wiele koleżanek i kolegów, których lubię, cenię i szanuję. Ale kilka osób mnie próbuje zniszczyć. Dorota Warakomska uznała, że ją wygryzłem, i jest na mnie zła. W dodatku dwa miesiące potem, jak przyszedłem na jej miejsce, doszło do tragedii World Trade Center. Nie mogła przeboleć, że minęła ją taka dziennikarska "okazja".
GALA: Znaliście się wcześniej?
M.M.K.: Tak, ale były z tym duże problemy. Ja robiłem relacje dla Panoramy, Warakomska dla Wiadomości. Często obsługiwaliśmy te same wydarzenia. Potem były opinie, że moje materiały są lepsze. To dla oficjalnego korespondenta jest denerwujące. Dlatego miała do mnie pretensje. I zawsze robiła wszystko, żeby udowodnić swoją wyższość. To udawanie lepszego przygotowania merytorycznego polegało na tym, że używano wobec mnie pejoratywnych określeń. Na przykład "dziennikarz polonijny".
GALA: Co w tym złego?
M.M.K.: Dla mnie nic. Ale w środowisku określenie to sugeruje, że jestem lokalny, niewiele potrafię. Dlaczego nie dawano mi robić publicystyki? Bo gdyby Kolonko zaczął komentować albo zadawać inteligentne pytania prezydentowi Bushowi, wtedy okazałoby się, że jest lepszy. I parę osób nie mogłoby jeździć do Waszyngtonu za pieniądze telewizji. Wszystkie ostatnie wywiady dla TVP z prezydentem Bushem wynegocjowałem ja. Człowiek, który rzekomo nie ma przepustek do Departamentu Stanu, znany był tam na tyle, że Biały Dom dawał OK? Pamiętam, jak powiedzieli w Departamencie: "Masz wyłączność na wywiad z prezydentem dla Polski. Czekaj w weekend na telefon". Departament powiadomił ambasadę w Polsce, ambasada - TAI. Wiceszefem był wtedy mąż Doroty Warakomskiej (ówczesnej korespondentki TVP), a dzisiejszy rzecznik telewizji. I kogo w poniedziałek zobaczyłem w Wiadomościach, jak z wypiekami zapowiada swój wywiad z prezydentem Stanów?
GALA: Jak pracowało się panu z Dorotą Warakomską, gdy była szefową Panoramy?
M.M.K.: Dziennikarze Panoramy powiedzieli mi, że nie mogą zamawiać u mnie materiałów. Zadzwoniłem do Doroty Warakomskiej. Powiedziała, że cieszy się, że przypomniałem sobie o Panoramie. "Ale ty podobno nie puszczasz moich materiałów?". Zaprzeczyła, powiedziała, że czeka na relacje.
GALA: W zeszłym roku znów została pana przełożoną, jako szefowa programów informacyjnych.
M.M.K.: Poszedłem do niej i powiedziałem: "Wszyscy mówią, że ty podobno mnie wywalisz?". Zmieszała się, zawinęła, nie odpowiedziała. Przetrwałem jeszcze wybory prezydenckie, bo trzeba było specjalisty. Wykorzystali to, a potem wahadło ruszyło w drugą stronę.
GALA: Skąd taka nieżyczliwość wobec pana?
M.M.K.: Nie wiem, nie rozumiem źródeł nienawiści. Nie mam w sobie takich uczuć. Nasz antagonizm sięga dawnych lat. Opowiem panu anegdotkę o tym, jak kamerzysta Doroty Warakomskiej wyrzucił korespondenta Panoramy za drzwi podczas szczytu NATO.
GALA: Czyli pana?
M.M.K.: Warakomska była szefową przedsięwzięcia. Nie zadbała o to, żeby dać mi taśmę do zmontowania. Rozmawiałem o tym z redakcyjnym kolegą, kamerzysta Warakomskiej wtrącał się złośliwie. Więc powiedziałem: "Słuchaj, jesteś kamerzystą, a ja właśnie rozmawiam z redakcyjnym kolegą. Przeszkadzasz". On wstał i wypchnął mnie za drzwi. Gdybym mu zrobił podwójnego nelsona, tobyśmy boks dla dziennikarzy rozbili w drobny mak.
GALA: Co to za podwójny nelson?
M.M.K.: Nie chciałby pan zobaczyć, jak to wygląda. Ale pomyślałem, że wokół jest tylu agentów, że gdybyśmy zrobili zamieszanie, zaraz zbiegnie się ich setka. Byłby skandal. Już widziałem te artykuły i telewizyjne newsy: "Polacy tak chcą do NATO, że polscy dziennikarze biją się w kuluarach". Więc dałem się wypchnąć. Poszedłem z tym do Doroty Warakomskiej. Jak pan myśli, co powiedziała szefowa TVP odpowiedzialna za realizację korespondencji?
GALA: Nie mam pojęcia.
M.M.K.: Powiedziała: "Bo nazwałeś go kamerzystą! A on jest operatorem".
GALA: Co pan powie na opinię, że nadużywa pan "r"?
M.M.K.: Raczek napisał: "Polonijny dziennikarz mówiący z akcentem." Może ma rację? Pan słyszy u mnie akcent?
GALA: W melodii pana języka czuć, że wiele lat spędził pan za granicą.
M.M.K.: Czasem pozwalam sobie na obce słowo. Ale na wizji staram się, aby tego nie było. Taki mój image spopularyzował Maciej Stuhr, kiedy sparodiował mnie w telewizji. Widziałem, śmiałem się bardzo, pogratulowałem mu.
GALA: Pana image to telewizyjny show.
M.M.K.: Z tego też uczyniono mi zarzut. Poprzedni szef Wiadomości powiedział, gdy miałem robić materiał o Mazurze: "Tylko nie rób mi cyrku". "O co chodzi"-spytałem. "Twoje sformułowanie jest obraźliwe". A on mówi, że zrobiłem taki materiał o salonie samochodowym. Oczywiście, taki temat rządzi się swoimi prawami. Ja bardzo uważnie dobieram narzędzia do materiału, podobnie jak malarz, który posługuje się inną techniką, kiedy maluje akwarele, a inną, kiedy pracuje w oleju.
GALA: W relacjach ze zburzenia WTC siebie uczynił pan bohaterem materiału.
M.M.K.: I zaraz usłyszałem, że Kolonko kreuje się na gwiazdę. A to była forma eseju, wzięta z amerykańskiej telewizji. Zauważyłem, że już więcej nie mogę opowiadać, ilu ludzi zginęło i jak wielka jest góra gruzów. Czułem, że tego nikt już nie potrafi ogarnąć. Więc skierowałem kamerę na siebie i opowiedziałem tę historię jako ja, człowiek, nowojorczyk, który tu mieszka, przeżył tragedię, stracił kolegów. Z czasów prowadzenia firmy miałem kolegów strażaków, którzy tam zginęli. Jestem dumny z tych relacji. Były autentyczne.
GALA: Brakuje panu bycia na wizji?
M.M.K.: Oczywiście. Mógłbym być na ekranie całą dobę, prowadzić własny show. Nigdy nie miałem lepszych predyspozycji. Widzowie to doceniają. W zeszłym roku według badań OBOP-u zająłem szóste miejsce po Lisie, Durczoku, Olejnik, Jaworowicz i świętej pamięci Milewiczu. A miałem tylko dwuminutowe relacje. To ewenement.
GALA: Zatem co dalej?
M.M.K.: Szkoda mi widza. Gdy jadę taksówką i słyszę od kierowcy: "Świetny program, podoba mi się", odbieram to jako wielką nagrodę. Chcę robić ambitne programy, pokazać swoją wartość. Jestem jak wyścigowe lamborghini, które do tej pory musiało jeździć po bocznych drogach. Chcę dostać się na autostradę. Myślę uważniej o swoim image'u. Będę pisał felietony, mam już gotową książkę Odkrywanie Ameryki o sprawach, które są dla mnie ważne. O Weronice, Bushu. Myślę, że będzie zaskoczeniem dla czytelnika w Polsce. Właśnie odświeżamy moje internetowe strony, żeby tam były nie tylko zdjęcia Kolonki z obnażonym torsem.
GALA: A jak odbiera pana kłopoty Weronika?
M.M.K.: Ona ma włoski temperament. Dobrze, że nie ma jej w Polsce, bo gdyby osoby, z którymi mam problemy, wpadły jej w ręce, byłyby biedne. Pokazała, że umie bić w Pitbullu (śmieje się). Jesteśmy podobni. Nie spotkałem w życiu osoby, którą bym tak kochał i funkcjonował na tych samych częstotliwościach. Jest bardzo mądra, potrafi dawać świetne, intuicyjne rady. Wszystko, co ostatnio robię, konsultuję z nią. Ona mnie wycisza. Szanuję ją i cenię za dojrzałość. Najpiękniejszy moment, kiedy mogę otoczyć ją ramieniem, kiedy jesteśmy blisko. Miłość to nieprawdopodobne zjawisko.
GALA: Myśli pan o zmianie zawodu?
M.M.K.: Jestem zodiakalnym Bykiem. Jestem stały w uczuciach i w tym, co robię. Jak mi się krawat spodoba, mogę go nosić latami. Ale teraz życie znów mnie wypchnęło z torów, każe szukać nowego. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że lepiej czuję się za kamerą niż przed. Może powinienem robić filmy? Zwłaszcza teraz, kiedy mam Weronikę jako model. Ja ją kręcę w domu. Chciałby pan to zobaczyć.
1 z 3
u637_6896
2 z 3
6897
3 z 3
6898