Reklama

Debiutowała w programie "Dobre książki", potem prowadziła teleturniej "Najsłabsze ogniwo", teraz krytykuje literatów w "Wydaniu drugim poprawionym" w TVN. Kilka tygodni temu wywołała skandal, parodiując w programie Kuby Wojewódzkiego niepełnosprawną Madzię Buczek, założycielkę Dziecięcych Kółek Różańcowych Radia Maryja. Rozpatrując skargę, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nałożyła na telewizję Polsat dotkliwą karę finansową.

Reklama

GALA: Czujesz się wrogiem publicznym?KAZIMIERA SZCZUKA: Nie, absolutnie. To, co się wokół mnie dzieje, to są jakieś burze w szklance wody.
GALA: Ale odgłosy tej burzy wciąż słychać. Jesteś oskarżana już nie tylko o agresywny feminizm, ale i o to, że robisz show z własnego życia rodzinnego. A ostatnio naigrywasz się z niepełnosprawnych.K.S.: To jest jakaś absurdalna historia. W programie Kuby Wojewódzkiego nabijaliśmy się trochę z Radia Maryja. Czuję się kompletnie niewinna. A to, że chciałam zadrwić z czyjejś niepełnosprawności, jest po prostu kłamstwem.
GALA: Jeden z publicystów napisał, że jesteś "nawiedzona ideologicznie".
K.S.: Autor tego tekstu, Rafał Ziemkiewicz, jest prawicowym publicystą, nieraz mówił bardzo ostre i przykre rzeczy na temat feministek, więc nie spodziewałam się niczego innego.
GALA: Dotknęło cię to?K.S.: Nie bardzo. Ponieważ znalazłam się na froncie wojny ideologicznej, szybko pojawili się też ludzie, którzy zaczęli mnie bronić. Przeciwko karze, którą nałożyła na Polsat Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, i pod listem w mojej obronie podpisało się podobno ponad dziesięć tysięcy osób, w tym jacyś księża.
GALA: Stałaś się dla wielu ludzi punktem odniesienia. K.S.: Można tak powiedzieć. Ci, którzy mnie popierają, są ludźmi związanymi ze środowiskami wolnościowymi, niezależnymi. Ekolodzy, feministki, geje, lesbijki... Ta cała historia była impulsem do ataków na mnie, ale i do gestów solidarności. To daje poczucie, że nie jesteś anonimową panią.
GALA: Kim są ludzie, którzy boją się Kazimiery Szczuki?K.S.: Środowiska narodowo-klerykalne. Sfrustrowani mężczyźni, którzy nie mają szans zbliżyć się do mojego poziomu intelektualnego. Ci, którzy opowiadają brednie o feministkach, że są niedopieszczone albo niedo... coś tam. Ci, którzy boją się okazywania niezależności. Wiem, że tacy faceci mnie nienawidzą.
GALA: Swoją nienawiść udowadniają ci na co dzień?K.S.: Niedawno byłam w audycji "Woobie Doobie" w TOK FM, zadzwonił słuchacz, który zaczął na mnie wrzeszczeć, twierdząc, że jestem nudna, beznadziejna, dno. Skoro jestem tak nudna, to skąd w nim tyle emocji? Powiedziałam mu, żeby się odwalił, na co on, żebym spier... Następny przepytywał mnie na okoliczność mojego życia seksualnego i na koniec również coś bluzgnął.
GALA: Na forach internetowych można przeczytać, że jesteś "zakochaną w sobie arogantką". Podobasz się sobie?K.S.: Średnio na jeża. Tak się składa, że według obowiązujących norm nie jestem ani piękna, ani młoda, ani bogata. Ale większość populacji kobiet nie jest. I absurdem byłoby dążenie do ideału, który reprezentuje 0,001 procent ludzkości. Ale lubię siebie. I myślę, że ludziom przeszkadza po prostu moje poczucie własnej wartości, pewność siebie. Zdaniem zakompleksionych mężczyzn kobiety powinny raczej słuchać, niż mówić. Mają się do nich raczej zalecać urodą, niż wciągać w dyskusje. To, że mam własne sądy na temat polityki czy kultury, czasem niektórych ciężko wnerwia. Na forach internetowych można przeczytać, że jestem obleśna, stara, głupia, brzydka, wredna, złośliwa... Albo że się garbię. Po tym, jak zaczęłam prowadzić "Najsłabsze ogniwo", prześledziłam to wszystko i stwierdziłam, że jest załamujące. A następnie to olałam.
GALA: Łatwo ci przyszło znajdowanie dystansu do własnego wizerunku?K.S.: Pomogli mi ludzie z TVN, którzy wytłumaczyli mi, że jeśli pokazujesz się na wizji, cięgi masz jak w banku. Niezależnie od tego, czy nazywasz się Kazia Szczuka, czy Sharon Stone. Nawet Madzia Buczek zbiera bęcki w internecie. Takie są prawa bycia w mediach. Ludzie, którzy pojawiają się na ekranie, szybko stają się fetyszem i obsesją dla tych, którzy ich oglądają. Całe grupy integrują się wokół różnych ikon, nierzadko przeciwko innym ikonom. Chodzi o to, by móc komuś wyrazić uwielbienie, a komu innemu dokopać. Nie jestem gwiazdą, ale i mnie się dostało.
GALA: Tobie powinno być to na rękę. Przyznałaś kiedyś, że "jedyną szansą dla intelektualistki na odniesienie sukcesu jest skandalizowanie". K.S.: Powiedziałam to o Simone de Beauvoir i była to raczej refleksja na temat całkiem innego pokolenia kobiet. My jesteśmy już w całkiem innym momencie historii. Kiedyś rzeczywiście sama obecność kobiet na uniwersytetach była skandalem, nie mówiąc o tych niezależnie myślących, które wzbudzały dziką agresję.
GALA: Teraz skandal otwiera drogi do kariery. K.S.: Ale o co innego już chodzi. Jest dużo więcej kobiet w mediach. Mają dużo więcej szans.
GALA: Zaistniałaś w mediach dzięki bardzo ostrym, czasem skandalizującym wypowiedziom na temat literatury i literatów. Następnie bez pardonu linczowałaś słownie chłopaków z prowincji w "Najsłabszym ogniwie". K.S.: Oni nie mieli mi tego za złe. Ale poważniej mówiąc, nie ma w tym żadnej strategii. Mam wyraziste poglądy na różne tematy i nie boję się ich wyrażać. Chociaż przyznaję, że kiedy wchodzisz w show-biznes, jest ciśnienie, by się do niego dostosować. Poprawność telewizyjna nakazuje ci być wygładzonym, niekontrowersyjnym.
GALA: Ciebie podobno ściągnięto do TVN po to, żebyś była w opozycji do tej poprawności. Telewizja dość łatwo zasysa niezależne jednostki.K.S.: To prawda. Potem ciekawe jest obserwowanie, czy te jednostki się dostosowują do nowych reguł, czy starają się te ramy poprawności nagiąć.
GALA: Jesteś pewna, że w telewizji to ty nagięłaś ramy, a nie ciebie nagięto?K.S.: Myślę, że wciąż udaje mi się funkcjonować na swoich warunkach. Bilans jest na plus. Mam audycję o książkach, która jest zupełnie niezależna.
GALA: To prawda, ale jeszcze niedawno prowadziłaś też licencyjny teleturniej "Najsłabsze ogniwo". Niby niezależna intelektualistka, a sprzedała się za parę złotych. Taki zarzut stawiali ci nawet profesorowie z uniwersytetu. K.S.: Każdy ma prawo myśleć o mnie, co mu się podoba. Uważam, że zarobienie pieniędzy własną pracą nie przynosi nikomu wstydu. Ale na pewno nie zrobię wszystkiego dla kasy.
GALA: Podaj przykład?K.S.: Odrzuciłam kilka propozycji. Trochę z poczucia obciachu, a trochę z lenistwa. A co do profesorów. Wiele osób nie znosiło mnie na długo przed tym, zanim zaczęłam pracować w telewizji. To, że zajmuję się krytyką literacką z pozycji feministycznych, w światku polonistycznym samo przez się uważane było za beznadziejne.
GALA: Ale chyba nie tylko feministyczny światopogląd sprawia, że cokolwiek byś zrobiła, to wywołuje kontrowersje. Moim zdaniem masz po prostu konfrontacyjne podejście do życia. K.S.: Nie zastanawiałam się nad tym. Ale sądzę, że stanowię już pewną figurę. Kiedyś określało się ją jako kobietę wyemancypowaną. To jedna z popkulturowych ikon, obok ulubionego piłkarza, polityka, którego wszyscy nie znoszą, błazna i nawiedzonego. Jest zapotrzebowanie na tego rodzaju punkt odniesienia i ja się w to miejsce wpasowałam. Kobiety chcą się z kimś identyfikować, mężczyźni potrzebują obiektu, którego mogliby nienawidzić. I jak teraz o tym myślę, to rzeczywiście w takim kraju jak nasz ktoś taki jak ja może być wrogiem publicznym. Chorwacka pisarka Dubravka Ugresić, która miała odwagę głosić podobne poglądy w czasie wojny na Bałkanach, o mało nie została spalona na stosie.
GALA: Uważasz, że ciebie może w Polsce spotkać podobny los?K.S.: To zależy od tego, jak będzie się rozwijać IV RP.
GALA: Nie demonizujesz trochę? Mam wrażenie, że wielu ludzi bardziej drażni twój temperament niż poglądy. Tak było chociażby w "Dobrych książkach", twoim pierwszym programie telewizyjnym.K.S.: To był świetny program, ale nikt nie chciał nas za bardzo pochwalić, bo musiałby przyznać, że to ja zostałam najlepiej zapamiętana. Wielu krytyków chciało być polskim Bernardem Pivotem albo Marcelem Reichem-Ranickim, ale to ja jestem tego najbliżej. No bo kto inny?
GALA: Mówisz o tym ze złośliwą satysfakcją.K.S.: Tak, mówię to z pozycji feministki i nie wstydzę się tego. Wielu osobom się wydaje, że krytyk literacki to jest ktoś z pewnej niszy i nie powinien się wychylać. A jeśli już ktoś ma być sławny, to na pewno nie kobieta. OK, masz rację, mam konfrontacyjną naturę. Lubię się kłócić, zwłaszcza publicznie. Ale nie o drobiazgi, tylko o kwestie ideologiczne.
GALA: Mówisz o dyskryminacji kobiet. A sama dość cynicznie potrafisz wykorzystać własną kobiecość. Kiedyś wylałaś piwo na naczelnego "Playboya". Tłumaczyłaś się, że zrobiłaś to, ponieważ wiedziałaś, że ci nie odda. To już nie feminizm, a perfidia.
K.S.: Powiedziałam to, ale tak naprawdę nie mogłam przewidzieć, czy on mi odda, czy nie. To było spontaniczne. To, co zrobiłam, nie było fajne i już to sobie z Marcinem Mellerem (redaktor naczelny "Playboya" - przyp. red.) wyjaśniliśmy. Zresztą chciałabym jak najdalej uciec od tego kontekstu męsko-damskiego. Wolałabym, żeby mężczyźni i kobiety umieli ze sobą rozmawiać bez względu na płeć. Nie bawią mnie te wszystkie gierki, gadki, śmichy-chichy na linii męsko-żeńskiej. Na zasadzie: "Wy, faceci, jesteście tacy okropni". A oni na to: "Ale nie możecie żyć bez nas". Na co ja: "Właśnie że umiemy". To jest rozmowa małpy ze słoniem: "Ty jesteś taki słoń, a ja jestem taka małpa, i co mi zrobisz?".
GALA: To wyjście z niszy zmieniło cię?K.S.: Pewnie, że tak. Zahartowałam się w bojach. Kobiety w Polsce mają duży problem z samooceną, obawiają się, co ktoś o nich może pomyśleć. Już sobie z tym poradziłam. Wykonałam ileś tam zadań w telewizji i wiem, że to potrafię. Alleluja i do przodu!
GALA: Jak tak dalej pójdzie, za jakiś czas poprowadzisz "Taniec z gwiazdami".K.S.: O nie. Tu prowadzący musi reprezentować swego rodzaju doskonałość i akuratność. Hubert Urbański świetnie się do tego nadaje. Ładny głos, idealne maniery, miła aparycja. Taki "idealny narzeczony dla mojej córki" według pani z małego miasta.
GALA: Ty mogłabyś pełnić funkcję "idealnej narzeczonej".K.S.: W żadnym wypadku. Ten mój "narzeczony" szybko zostałby wyklęty przez rodzinę.
Dziękujemy hotelowi Mercure Fryderyk Chopin w Warszawie, al. Jana Pawła II 22, za pomoc w realizacji sesji.

Reklama
Reklama
Reklama