Reklama

Gdziekolwiek się pojawia, zawsze ciągnie za sobą swój dwór. Biegną za nim asystenci, gwiazdy w dżinsach z jego butiku, fotoreporterzy i dziennikarze. Jest specjalistą od robienia wokół siebie szumu. Na bankiet po otwarciu swojego warszawskiego sklepu pojechał otwartym jeepem. Wymachując chorągwią z literą A, krzyczał: "Arkadius dla Polski, Arkadius dla Warszawy". Gości podzielił na lepszych i gorszych. Gorsi mogli tylko zobaczyć, jak za plecami pracowników przemyka do pokoju VIP-ów. Od lepszych przyjmował hołdy rozparty na wielkim łożu. Stoły uginały się od jedzenia, a biesiadującym przygrywała cygańska kapela. Następnego dnia we wszystkich gazetach ukazały się artykuły o tym przyjęciu. Znana projektantka Gosia Baczyńska mówi o Arkadiusie: - To mistrz autokreacji, o jego sztuce jest głośno, dzięki temu, że głośno jest o nim samym. Inni koledzy po fachu niechętnie rozmawiają na jego temat. - Nikt z nazwiskiem nie powie ci, co o nim naprawdę myśli, bo świat mody jest mały, ludzie nie wiedzą, czy za jakiś czas nie będą pracować z Arkadiusem. A prawda o nim brzmi: to tylko pusty show - tłumaczy jeden z nich, prosząc o anonimowość. LEGENDA ARKADIUSZA WEREMCZUKA jako Arkadiusa narodziła się 5 lat temu. Historia chłopaka, który z małego Parczewa trafił do prestiżowej londyńskiej szkoły mody, stała się tematem filmu dokumentalnego Tomka Magierskiego pt. Życie na szpilkach. Widzimy, jak - zamknięty w sobie syn nauczyciela WF-u, podziurawionymi spodniami szokował mieszkańców Parczewa. Jak rzucił studia pedagogiczne w Krakowie, by zrealizować marzenia o podbiciu świata mody. Do londyńskiej szkoły projektowania Central St. Martin's College of Art and Design zdał przy pierwszym podejściu. Czesne wynosiło 6 tysięcy funtów rocznie. I tu pojawił się tajemniczy sponsor, którego nazwiska Arkadius nigdy nie zdradził. Za to chętnie chwalił się wynikami: - Od pierwszego projektu byłem najlepszy - mówił. Gdy Życie na szpilkach trafiło do telewizji, Arkadius był początkującym projektantem mającym za sobą tylko pokazy szkolne. W Polsce patrzono na niego jednak jak na objawienie. Był kimś. - Popularność Arkadius zawdzięcza Życiu na szpilkach - mówi Laura Jasińska, która przez cztery lata była menedżerką Arkadiusa.- Był świeżo upieczonym absolwentem prestiżowej londyńskiej szkoły i robił wrażenie człowieka niezwykle twórczego. Miał wielkie plany. Chciał być znany na całym świecie. To mi imponowało. POJAWIENIE SIĘ ARKADIUSA bardzo ożywiło światek polskiej mody. Rynek był głodny. Potrzebny był ktoś tak barwny, kto niósłby ze sobą powiew Zachodu. W Polsce nie miał nawet porządnego tła. Największą renomą cieszyły się wówczas projektantki Joanna Klimas i Teresa Seda. Początkujący projektanci marzyli o tym, by terminować u Arkadiusa. Wierzyli, że będzie ich szansą na zaistnienie. Nikt nie chciał spojrzeć na jego dorobek chłodnym okiem. Nikt nie chciał głośno powiedziać, że król jest nagi, że opowieści o jego sukcesie są mocno przerysowane. On zaś wrócił do Londynu. I nie zapomniał o tym, co zapewnia mu rozgłos. Projekty oparł na jednej zasadzie: szokować, szokować, jeszcze raz szokować. Na wybiegach pojawiły się więc sale porodowe, modelki ubrane w ślubne suknie ze słomy albo z ciałami poowijanymi w bandaże wymazane czerwoną farbą. Mężczyznom proponował kierpce do koronkowych pończoch. Nic dziwnego, że prestiżowe magazyny o modzie zamieszczały notki o jego pokazach. W Polsce pisano, że na świecie obwołano go następcą Johna Galliano, czołowego projektanta Diora. A Arkadius dalej umiejętnie podsycał wrzawę wokół siebie. W wywiadach szokował rodaków wyznaniami na tematy damsko-męskie, a raczej męsko-męskie. Mówił, że w miłości nie liczy się płeć i że tą samą miłością można pokochać zarówno kobietę, jak i mężczyznę. A kobiety, zwłaszcza te, które lubią szokować, chętnie sięgnęły po jego rzeczy. Zaczął ubierać Korę i fotografować się z nią na bankietach. W ubraniach Arkadiusa pojawiały się Kayah, Magda Mielcarz, Kinga Rusin, Magda Femme, Urszula Dudziak. To wszystko pchało karierę projektanta do przodu. Medialny spektakl tak jednak go pochłaniał, że nie miał już czasu na projektowanie. - Ludzie oczekiwali, że Arkadius zacznie wreszcie robić ubrania nadające się do noszenia. Ale takich nie umie robić i musiał szukać, wzorem uznanych projektantów, pomocników - mówi stylista, który pragnie zachować anonimowość. - Najważniejszą częścią jego pracy jest show - mówi Dominika Korzeniowska, absolwentka projektowania krakowskiej ASP, która wpółpracowała z Arkadiusem w 2001 roku przy jego głośnej kolekcji Vergin Mary i przy kostiumach do opery Don Giovanni. Słynna koszulka z sercem Jezusa przebitym sztyletami, która wywołała takie oburzenie, była jej pomysłem. Ona też wymyśliła logo Arkadiusa: dwie odwrócone litery A przypominające parę całujących się ptaków. Pracę nad kostiumami do Don Giovanniego tak wspomina: - Na początku omawialiśmy wspólnie każdy szczegół, a po pierwszej akceptacji projektów przez Trelińskiego, Kudliczkę i Domingo byłam za wszystko sama odpowiedzialna. Aż do dnia premiery - mówi Korzeniowska. - Codzienna, żmudna praca nie jest w stylu Arkadiusa. Bawi go końcowy efekt. Szybkie działanie. Ubrać modelkę, coś zawiązać, coś odpruć. Tworzy na wybiegu. - To media roztrąbiły, że Arkadius robi karierę na świecie, i większość ludzi w to uwierzyła - dodaje inna z jego dawnych współpracownic. - Chwalił się skończeniem prestiżowej szkoły. Owszem, uplasował się jako absolwent w gronie dobrze zapowiadajacych się projektantów. Ale nie jest w czołówce. Pracując z nim, nie zauważyłam, żeby był kimś znaczącym w londyńskim świecie mody. ARKADIUS W PIERWSZYM KONTAKCIE jest bardzo ciepły. Wzbudza zaufanie zarówno sponsorów, jak i współpracowników. Jest też świetnym dyplomatą. Nigdy do końca nie wiadomo, co naprawdę myśli. Dopiero później pokazuje swoje oblicze. - Wśród współpracowników Arkadiusa panuje duża rotacja - mówi Korzeniowska. - Nigdy nie wiadomo, kiedy i kogo wymieni. Lubię jasne sytuacje, a z Arkadiusem nic nie było jasne, bo on sam nie wiedział, na czym stoi. Jego głównym problemem był brak pieniędzy. Słynie z tego, że zwleka z płatnościami. - Arkadius kreuje się na wielkiego projektanta i prawego człowieka. Jednak ostatnio wstydziłam się za niego w Milanówku, skąd wziął jedwab na kolekcję Orchid ponad rok temu i nie zapłacił, przez co pozwali go do sądu - mówi jego była współpracownica. Za swoje ubrania każe za to płacić słono. Najtańsze dżinsy w jego butiku kosztują tysiąc złotych. Za spodnie z limitowanej serii trzeba zapłacić dwa razy tyle, a za bawełnianą bluzkę 500 złotych. Ubrania nie idą. Kolekcja zimowa wisi w nim przeceniona o 70 procent. - Ludzie nie chcą nosić szmatek, na których wiszą różańce albo strzępki arafatek. Chcą mieć jakość, a u Arkadiusa brakuje porządnego krawiectwa, dobrze skrojonych spodni czy sukienek - wyjaśnia jego koleżanka po fachu. Koszulka, którą dołączył do kolorowego magazynu, to ewidentna rysa na wizerunku marki. Prestiż firmy, na który tak ciężko pracował, bardzo na tym ucierpiał. Obok butiku przy ulicy Mokotowskiej w Warszawie chce otworzyć bar, gdzie podawano by alkohole. Projektant jest wielkim smakoszem. Najwyraźniej drugą pasją chce ratować interes. Choć przyjęte jest, że wielcy projektanci porywają się raczej na projektowanie modowych gadżetów, a nie pichcenie pierogów z kapustą. Gdy marka Arkadiusa coraz bardziej się rozmywa, on mówi w wywiadach, że jego celem jest zarobienie 100 mln dolarów. Oblicza, że ten cel powinien zostać osiągnięty za trzy, cztery lata. - Karierę stawia nad wszystkim i wszystkimi - wyjaśnia Laura Jasińska. - Ma słabość do pieniędzy i histeryczne pragnienie sławy. Nie ma przyjaciół. Otacza się ludźmi, dzięki którym może coś zyskać. - Arkadius zawsze mówił, że najbardziej interesuje go wypromowanie nazwiska i wtedy, gdy to się uda, będzie mu wszystko jedno, co będzie sprzedawał, może nawet majtki - dodaje były współpracownik. - I to ku temu zmierza. Po kolekcji Anarchy Jeans ludzie nie wiedzą, kim on jest i co robi. Był awangardowy, był performerem, coś nowego proponował. A teraz? Wszystko wskazuje na to, że powoli zawodzi go taktyka podbijania polskiego rynku. Okazuje się, że ręcznie podsycana fama o karierze na Zachodzie to trochę za mało. KATARZYNA SZCZERBOWSKA, współpraca SYLWIA BOROWSKA

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama