Moja znajoma wymarzyła sobie swojego księcia z bajki. Doskonale wiedziała, jaki ma być: inteligentny – ale nie przemądrzały – zdecydowany i czuły. Jednak od dłuższego czasu kręcił się koło niej ktoś zupełnie inny, słabo pasujący do tego ideału. Bardzo konsekwentnie starał się ją zdobyć, ale Anka była absolutnie nieugięta. Pamiętam, jak powiedziała do mnie: „Nie ma mowy, on nie jest ani trochę w moim typie!”. Los sprawił, że z powodów zawodowych zostali zmuszeni do wspólnego wyjazdu, ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich wrócili z niego jako para. Wczoraj usłyszałam od niej: „Jak niewiele brakowało, żeby ominął mnie taki fajny facet”.

Czy nasze wygórowane oczekiwania nie zamykają nam przypadkiem drogi do potencjalnego szczęścia?

 Za problemem wygórowanych oczekiwań stoją bardzo różne rzeczy. Jedną z tych, o których rzadko się mówi, jest wręcz paniczny lęk przed bliskością. Sama ostatnio w swoim gabinecie usłyszałam podobną historię do tej opowiedzianej przez panią. I co się okazało? Moja pacjentka, która uciekała przed takim Shrekiem, zwyczajnie bała się miłości. Pani znajoma podczas wyjazdu prawdopodobnie zdecydowała się dać temu mężczyźnie szansę. Dopuściła go do siebie. Odważyła się na ten krok. Współcześnie młode kobiety bardzo często wolą bezpieczne życie w sferze marzeń. Bo przejście z kimś do codzienności, do fazy budowania czegoś trwałego, do budowania związku wiąże się z odkryciem swoich słabości i lęków przed kimś. Porzucenie swojej wersji eksportowej, co jest bardzo trudne dla wielu kobiet.

Czyli wymyślam sobie Pana Perfect, bo wiem, że go nie spotkam w rzeczywistości albo że jest dla mnie nieosiągalny, więc nie będę zmuszona do konfrontacji ze swoim lękiem?

Taka donkiszoteria. Don Kichot z La Manchy tak pięknie cierpiał z miłości. Ciągle wybierał sobie niedostępne obiekty. Takie, których nie mógł dotknąć. Nie owijajmy w bawełnę – miłość jest bardzo trudnym uczuciem. Bywa bolesna. Bywa, że mamy gdzieś głęboko w sercu bolesne doświadczenia, czy to z naszych nieudanych związków, czy to z naszego dzieciństwa, i miłość kojarzy się nam z bólem. Więc wymarzamy sobie obiekt, który ma dla nas podstawowy atut – jest niedostępny. Bezpieczny, nie zrani nas.

A czy innym problemem, który stoi za tymi wygórowanymi oczekiwaniami, nie jest fakt, że my tak naprawdę nie wiemy, czego oczekujemy od mężczyzny? Ten idealny obraz jest jednak, gdyby dopytać, dość rozmyty.

Bardzo często tak się dzieje. Bo co stoi za tym, że on ma być wysportowany? Chodzi o sylwetkę? Zdrowy styl życia? Za takimi oczekiwaniami nic ważnego nie stoi. A już na pewno nie są to wytyczne na życie.

Zobacz także:

Dlaczego tak często nie wiemy, czego oczekujemy? Z czego to wynika?

Najczęściej ten brak pomysłu na swoje życie wynosimy z domu, w którym rodzice tworzyli związek, którego my byśmy nie chciały powielić. Więc wiemy mniej więcej tyle: „Nie chcę żyć tak jak moja matka. Nie chcę mieć takiego męża jak ona, takiego związku jak ten moich rodziców. Chcę od życia, od partnera więcej”. Wpadamy w pułapkę: „Doskonale wiem, czego nie chcę, ale nie mam pojęcia, czego pragnę. Nie chcę, żeby on chodził w kapciach, siedział na kanapie, żeby brzuch leżał mu na kolanach. Nie chcę, żeby nie miał pasji, żeby miał pusty portfel”. To jest zapisane na kartce pod hasłem „nie”, a co jest na kartce pod hasłem „tak”? Nic konkretnego. Jeśli nie ma na niej nic konkretnego, ten obraz kształtuje się z dość pustych sloganów: przystojny, obyty, taki, za którym obejrzą się moje koleżanki. Pan z plakatu. Ale po czym ja poznam, że on naprawdę jest z mojej bajki? A co z systemem wartości, na bazie którego buduje się miłość?

Tak, ale żeby wiedzieć, czy mam z tym wspomnianym Shrekiem podobny system wartości, muszę dać mu szansę. Sprawdzić. Żyjemy w czasach, gdy na każdym polu mamy do czynienia z rywalizacją. Same staramy się być idealne. Wykształcone, obyte, zadbane. Myślimy sobie więc, że nasz partner powinien do nas pasować. Shrek do nas nie pasuje, w każdym razie nie na pierwszy rzut oka. Mam się zmusić, bo a nuż...?

Nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Jeśli mówimy np. o jego wyglądzie, powierzchowności, to wiadomo, że ona nie przenosi gór, nie załatwia problemu, ale jest ważna. Mężczyzna, który według nas nie ma żadnych męskich atrybutów, to też nie jest właściwy kierunek. Może być ciepły, dawać gwarancję, że nas nie skrzywdzi, ale pamiętajmy, że mamy zbudować z nim także damsko-męską relację, więc jakiś rodzaj chemii musi się pojawić. A ten element iskrzenia przecież z czegoś wynika. To nie może być galaretowata meduza. On musi być dla nas, może właśnie nie na przysłowiowy pierwszy rzut oka, nie w sposób oczywisty, ale jednak w jakimś sensie pociągający. Musimy pomyśleć sobie w którymś momencie np.: „Kurczę, może on na to nie wygląda, ale ma ten testosteron” czy „Jak on potrafi obronić swoje poglądy, jak nie daje siebie zlekceważyć w rozmowie”. Może powłoka nie jest idealna, ale pod nią coś się kryje. Jednak na takie refleksje potrzebne jest przyjrzenie się komuś ciut dłużej.

To gdzie jest ta granica między skrajnościami? Jak nie windować oczekiwań, ale jednocześnie nie rezygnować z tego, co dla mnie istotne?

Skupiłabym się przede wszystkim na samej sobie. Niezależnie od tego, czy spotykam na swojej drodze „shrekopodobnego” człowieka, czy Ryana Goslinga, proponuję wcześniej odpowiedzieć sobie na pytanie: co dla mnie znaczy dobry związek? Jak ja chcę się czuć w związku? Czy chcę być prawdziwa, czy jestem na to gotowa? Czy jestem gotowa, aby ta druga strona mogła nikogo przy mnie nie udawać? Nie grać lepszego, niż jest. Na początku znajomości mamy tendencję do pokazywania się z lepszej strony. Ale dwie osoby zdjęte z plakatów nie zbudują prawdziwej bliskości. Takie oczekiwania z sufitu bywają też wyrazem naszej niedojrzałości, braku pewności siebie. Jeśli pozostajemy zalęknionymi dziewczynkami, to jeśli wokół nas będzie chodził ten ideał, ale nie ten z plakatu, nie ten z naszej bajki, ominiemy go. Jeśli nie będziemy miały swojego solidnego, ugruntowanego poczucia własnej wartości, to jak się nami zainteresuje mężczyzna naszego życia, będziemy oglądać się za siebie, aby spojrzeć, na kogo on patrzył. Przecież nie na mnie, bo – i tu powiem coś, co tylko pozornie kłóci się z naszą wcześniejszą tezą – mnie się taki mężczyzna nie należy.

Czyli z jednej strony czujemy się wyjątkowe i szukamy odpowiednio wyjątkowego partnera, a z drugiej gdzieś w głębi duszy bywamy niepewne siebie i tym wymarzonym ideałem próbujemy to załatać. Jeśli on będzie taki z pozoru idealny, doda mi wartości. Trochę jak wartości w takiej sytuacji doda mi markowa torebka.

Bo my też często tylko z pozoru czujemy się wyjątkowe. Są kobiety, które potrzebują takiego zewnętrznego „doświetlenia”. Poza naszymi kłopotami z poczuciem wartości muszę na jeszcze jedno zwrócić uwagę. W takiej sytuacji my tego mężczyznę traktujemy przedmiotowo, instrumentalnie. Potrzebny nam jest „na wystawę”, a co zrobić z codziennym życiem? Moim zdaniem kompletnie gubimy się przez różnego typu stereotypowe brednie, które pojawiają się w mediach czy reklamach. Cholernie mnie wkurza choćby obraz mężczyzny jako dużego dziecka, od którego w zasadzie nie należy niczego wymagać. Bo on – prosty, niezbyt lotny – do wbicia gwoździa się nadaje, ale to kobieta – bystrzejsza, bardziej energiczna – musi nim kierować. Albo przekaz pod tytułem „mężczyzna nie płacze”, a jeśli płacze, to nigdy nie poczujesz się przy nim bezpieczna. Szaleństwo! A mężczyzna to i ten, który umie posłużyć się młotkiem, i ten, który sobie czasem zapłacze. A nie macho z maczugą.

Dobrze, ona to wszystko wie, ale rodzina, znajomi dalej jej powtarzają, że ten Shrek to mezalians. To chyba słowo, które w społecznej świadomości powróciło. On pochodzi z innej rodziny, z małego miasta...

Tylko pytanie: przed kim ona się ze swoich wyborów będzie rozliczała? I czy przypadkiem nie jest tak, że to ona, pochodząca np. z Warszawy – a nie on z Pcimia Dolnego – jest w swojej mentalności małomiasteczkowa, bo zajmuje się tym, co inni o niej pomyślą, powiedzą? Oczywiście, możemy całe swoje życie położyć na tacy i zapytać tłum: „Co wy na to, bo od tego uzależniam swój każdy następny krok?”. Więc wybieram mężczyznę, który jest otoczony blichtrem, drogo pachnie i pięknie wygląda w słońcu jego ciało, tylko jest przy tym niesłowny, nie mogę na niego liczyć. Popatrzę sobie z wami na niego, ale jak wyjdziecie, to on też zaraz gdzieś zniknie, więc przytulić to się już do niego nie będę mogła. To jest takie ciacho, które okazuje się zakalcem A być może na tym Shreku zęba sobie nie złamiemy. Zapominamy o tym, że my, kobiety, mężczyznę często wyczuwamy, tylko nie zawsze jesteśmy gotowe za tym instynktem, zapachem pójść. Być może wbrew trendom, otoczeniu. Nie zawsze jesteśmy gotowe powiedzieć: „OK, może on wam się nie podoba, wolałabym, żeby było inaczej, ale wara od mojego prawdziwego wyboru! Biorę za niego odpowiedzialność”. Bo jeśli otaczam się ludźmi, którzy roszczą sobie prawo do oceniania mojego wybranka, to może jest czas na pożegnanie się z nimi, a nie z nim. Jeśli wybieram sobie faceta, którego wygląd komuś nie odpowiada, decyzja jest chyba jasna.

Zostawmy wygląd. Wybrałam takiego, który nie umie się odnaleźć wśród moich znajomych. Rozmawiam z niektórymi po angielsku, chodzimy do kina na ambitne filmy, mamy inne wykształcenie – on do tego nie pasuje...

Oczywiście, poza pociągiem seksualnym ważne jest to, że ktoś jest dla nas partnerem do rozmowy, że uznajemy jego poglądy, jego intelekt. Ale i tu warto przyjrzeć się naszym oczekiwaniom. Bo mężczyzna może nie znać się na winach, może nawet nie znać języków, ale to jeszcze nie jest światopogląd ani system wartości. I powiem dosadnie: można nauczyć się smakować wymyślne sery, można się nawet nauczyć języka obcego, ale nie można nauczyć się bycia dobrym, ciekawym, porządnym człowiekiem. Bo to akurat nie jest kwestią paru lekcji. Jeśli decydujemy się na partnera, który wywołuje w wysublimowanym świecie naszych znajomych różne uwagi, przejawem naszej dojrzałości i klasy jest ukrócenie ich. Wstydzenie się za swojego mężczyznę, czy to przed innymi, czy przed samą sobą, jest codziennym odrzucaniem go. On to prędzej czy później wyczuje i to on prawdopodobnie powie nam „do widzenia”. I taki mężczyzna to jajko, a nie wydmuszka.

Czyli jeśli tylko cokolwiek wyczuwamy, nie oszukujmy samych siebie i dajmy Shrekowi szansę.

Posługujemy się przez całą rozmowę metaforą Shreka. A Shrek to był taki bardzo męski brzydal, który powiedział jasno: „Wiesz, Fiona, jestem przez ciebie akceptowany albo taki, jaki jestem, albo znikam”. A Fiona, mimo że cały dwór kręcił nosem i obrzydzał jej zielonoludka, stwierdziła: „Mówcie, co chcecie, przecież ja w środku też jestem trochę zielona...”.