Czy można zakochać się bez wzajemności, a mimo to cierpliwie czekać na cud nawet kilka lat? Czekać, że zmieni zdanie ktoś, kto teraz zdecydowanie nas odtrąca albo jest w związku i na naszych oczach mówi „tak” komuś innemu? Czy jest szaleństwem postawienie wszystkiego na jedna kartę i zawieszenie życia na kołku? Każdy rozsądny człowiek powie, że to wariactwo i że większe jest prawdopodobieństwo trafienia szóstki w Lotto niż pomyślnego obrotu takich sercowych, pogmatwanych spraw. Ale gdy przeczyta historie Ewy i Janka, być może przestanie się zarzekać, że cuda się nie zdarzają. A może to wcale nie są cuda? Może właśnie tak miało być? Może prawdziwe uczucie, wiara, odwaga oraz determinacja w pewnych sytuacjach przenoszą góry? Może czasem trzeba oszaleć i tego szaleństwa kurczowo się trzymać? Może na nagrodę trzeba poczekać wiele lat? Może…

Janek: Są chwile, gdy nadal nie wierzę, że ją mam. Jest przepiękna. I każdego dnia, od ponad pięciu lat, z takim samym poczuciem szczęścia wodzę za nią wzrokiem.

Kiedy robi rano kawę, suszy włosy, rozmawia przez telefon. Wygłupia się czy złości. Ola jest kwintesencją tego, co rozumiem pod słowem kobiecość. Ale ta miłość nie spadła mi z nieba. O nie… Poznaliśmy się w pracy. Byłem wtedy związany z inną kobietą, Ola z innym mężczyzną. Tylko że ja zakochałem się w niej do szaleństwa i dlatego rozstałem się z ówczesną partnerką, a Ola… zaręczyła się. Jej decyzji nie zmieniało nic: ani moje deklaracje, ani chwile totalnej szczerości, ani prośby, błagania, przekonywania, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Wysłuchiwała tego wszystkiego ze stoickim spokojem i równie spokojnie, monotonnym głosem, bez cienia uczucia powtarzała: „Janek, odpuść sobie. Lubię cię jak kumpla, nic więcej z tego nie będzie”. Ja jednak nie odpuszczałem. Walczyłem, jak mogłem, niezależnie od sytuacji. Choć, nie oszukujmy się, z mojej perspektywy sytuacja wyglądała beznadziejnie. Do dziś nie wiem, skąd brałem siłę, czerpałem wiarę, że się uda. Chciałem tego tak bardzo, że ta wola zrobiła ze mnie niemal wariata. Po co to „niemal”? Zrobiła ze mnie totalnego wariata! Nie miałem żadnych wątpliwości – wiedziałem, że będę na Olę czekał. Jak długo? Tak długo, aż ona zrozumie, że mamy być razem.

Scenariusz naszej miłości pięknie i romantycznie pisał się, ale… jedynie w mojej głowie. Tymczasem w rzeczywistości moja sytuacja pogarszała się błyskawicznie: Ola właśnie szykowała się do ślubu z innym mężczyzną. To wszystko odbywało się na moich oczach. Nadal pracowaliśmy razem, razem spędzaliśmy dużo czasu. Rozmawialiśmy. I każde z nas wciąż odgrywało w tym – smutnym wtedy – przedstawieniu swoją rolę. Ja ciosałem Oli kołki na głowie, przekonując, jak bardzo będzie jej ze mną dobrze, a ona powtarzała swoje beznamiętne: „nie”. Pamiętam, że najlepszy kumpel zapytał mnie wtedy: „Stary, jesteś przekonany, że powinieneś brnąć w to dalej? Ona bierze ślub, to już nie są żarty. To chyba powinno cię jednak otrzeźwić. Ona właśnie układa sobie życie, a ty swoje zmarnujesz”. Brzmiało logicznie. Lecz miłość to nie jest sprawa rozumu, tu serce dorzuca swoje. U mnie ono grało pierwsze skrzypce. Rozum nie miał szans.

Poszedłem na ślub Oli. Dlaczego? Nie wiem. Może chciałem sprawdzić, czy ksiądz wypowie tę słynną kwestię z amerykańskich filmów: „Jeśli ktoś uważa, że tych dwoje z jakiegoś powodu...”. Oczywiście wiedziałem, że nie wypowie. Zresztą nie wiem, czy w naszych realiach, w otoczeniu tych dwóch szczęśliwych i wzruszonych rodzin, byłoby mnie stać na okrzyk sprzeciwu. Po co więc chciałem patrzeć na tę uroczystość? To nie było przyjemne, ale doskonale pamiętam, co wtedy robiłem. Zintensyfikowane zaklinanie rzeczywistości. Przed oczami stała ona, w białej sukni, przysięgająca przed Bogiem miłość innemu facetowi, a ja w głowie widziałem... nasz ślub! Naprawdę tak było! Myślałem: „OK, nic nie jest stracone, są przecież rozwody. Ola wkrótce się rozwiedzie i wyjdzie za mnie. Weźmiemy ślub cywilny, to zrozumiałe – kościelnego ona już wziąć nie może, ale będzie wyglądała jeszcze piękniej niż dzisiaj. Nie odpuszczę”. I to „nie odpuszczę” powtarzałem jak mantrę.

Byłem twardy. Nie pamiętam momentu, kiedy składałem im życzenia. Chyba to wyparłem. Jakkolwiek to zabrzmi, muszę przyznać – życzenia na pewno nie były szczere. To jasne. Po ślubie i podróży poślubnej Ola wróciła do pracy, a ja przystąpiłem do kolejnej batalii o swoją miłość, o swoje marzenia. I tak atakowałem jeszcze ponad rok. Miewałem gorsze chwile, momenty zwątpienia, lecz one szybko mijały. Otrzepywałem się i przypominałem sobie, jak bardzo mi na Oli zależy. Czy ryzykowałem? Na pewno. Przecież nie byłem z Olą w związku. W pewnym sensie kochałem wyobrażenie o niej. Gdy stoisz w bardzo długiej kolejce po ciastko nawet najpiękniej wyglądające, nie możesz mieć pewności, że ono potem będzie ci smakowało. Jestem szczęściarzem, bo moje smakuje bosko. W jej małżeństwie nie działo się najlepiej, a ja cały czas starałem się być dla niej. Rozmawialiśmy o jej problemach, zwierzała mi się. Z rozmysłem przemycałem, co mogłem, o sobie dobrego: że ja bym tak nie postąpił, co ja zrobiłbym na miejscu jej męża.

Czułem, że Ola nie jest szczęśliwa. Zauważyłem też, że słucha mnie z coraz większą uwagą. Nie chciałem być nachalny, ale wiedziałem: moje szanse rosną. Troszczyłem się o Olę jak umiałem. Nie pamiętam dnia, gdy oznajmiła, że rozstała się z mężem. Ale pamiętam, że pojechałem z nią do sądu złożyć papiery rozwodowe. Wiedziałem wtedy, że muszę jeszcze trochę wytrzymać, bo ona potrzebuje teraz czasu, jest jej ciężko. Ostatnia prosta nie była trudniejsza niż cały dystans. Pragnąłem Oli jak nigdy nikogo i niczego. I jest moja. Mamy córeczkę. Jesteśmy szczęśliwi. Nie żałuję ani minuty z tego długiego czekania. Teraz jest nam tak dobrze!

Zobacz także:

Ewa: widocznie miałam na niego poczekać. To jest prawdziwa miłość. W pojedynkę przez lata budowałam pod nią fundament. wiem, że nie ma tam żadnej fuszerki.

Początek tej historii to mój pierwszy dzień w liceum. Przyszłam do szkoły i najpierw poznałam Kaśkę. Wyglądała jak rasowa modelka – długie rude włosy, metrowe rzęsy, nogi do samej szyi... Wpatrzeni w nią byli wszyscy koledzy. Na czele z Robertem. On zakochał się w niej błyskawicznie. Tak szybko jak my zaprzyjaźniłyśmy się ze sobą. Siedziałyśmy razem w ławce, byłyśmy niczym papużki nierozłączki. Istniał tylko jeden mankament tej naszej więzi: Kaśka miała chłopaka, w którym ja potajemnie się podkochiwałam. Wydawało mi się, że ona i Robert do siebie nie pasują, ale milczałam. Nie było to łatwe, bo Kaśka z sekretów swojego związku zwierzała się swojej najlepszej koleżance, czyli mnie. Szybko się zorientowałam, że uczucie Kaśki jest powierzchowne. Co prawda, padały z jej ust wielkie słowa o miłości, miałam jednak wrażenie, że Kaśka spotyka się z Robertem raczej dla lansu. Był przystojniakiem, zawsze kręciły się wokół niego fajne dziewczyny, a ona lubiła sięgać po to, co najlepsze. Dobre buty, droga szminka i najfajniejszy chłopak w całej szkole. Mimo wątpliwości, z lojalności wobec przyjaciółki, kibicowałam temu związkowi. Takie granie fair – bez względu na okoliczności – zostało mi wpojone w domu.

Siedziałam więc cicho przez całe liceum. Robert nie miał pojęcia, co czuję. Zresztą nikt nie miał o tym pojęcia. Skończyliśmy liceum. Poszłam z Kaśką na studia medyczne. A Robert na chwilę zniknął. Za jakiś czas znowu jednak się pojawił jako chłopak Kaśki. Było mi bardzo ciężko, wciąż go kochałam. W przeciwieństwie do Kaśki. Podczas studiów poznała innych facetów, lepiej sytuowanych. Robert do niczego nie był jej już potrzebny. Ja też w końcu starałam się ułożyć sobie życie, bo ile lat można do kogoś wzdychać? Związałam się z pewnym mężczyzną, ale nie trwało to długo. Każdego faceta porównywałam do Roberta. I byłam zrozpaczona.

Jak dziś pamiętam tamten wieczór. Umówiliśmy się we troje: Kaśka, Robert i ja. Ona nie przyszła, Robert – owszem. I nagle, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zaczął mówić, że sam nie wie, dlaczego tkwi w tej relacji, że od dawna już nic go z Kaśką nie łączy. Piłam wino. Jeden kieliszek, drugi, kolejne... Aż w końcu coś we mnie pękło, rozpłakałam się i powiedziałam Robertowi, że od pierwszego dnia liceum mam go w sercu, że jestem tchórzem, bo nigdy nie potrafiłam nic z tym zrobić. On wycierał mi łzy, głaskał po głowie i przytulał. Nie pamiętam dokładnie, co powiedział. Pamiętam za to, że mnie pocałował. Świat przestał istnieć... Jesteśmy razem od trzech lat. Kaśka nie miała nic przeciwko naszemu związkowi. Powiem więcej: zupełnie nie była zdziwiona, gdy powiedziałam jej o nas. Jakby wiedziała… Był czas, gdy myślałam o tych straconych latach za smutkiem, ale wyleczyłam się z tego. Widocznie tak miało być. Widocznie miałam poczekać na Roberta. To jest bardzo silna, prawdziwa miłość. Przez lata, w pojedynkę, budowałam pod nią fundament. Wiem, że nie ma tam żadnej fuszerki…