Wyobrażasz go sobie, jak z okularami zsuwającymi się z nosa, siedząc w pluszowym fotelu, czyta grupce zasłuchanych dzieciaków „Małego Księcia”? W ostatnich dniach listopada wrzucił takie zdjęcie (z londyńskiego Harrodsa) na swojego Twittera. Z jednym słowem komentarza: „Przyjemność!”. Ten facet nieustająco zaskakuje i to jest jego siła. Kto mógł kiedyś przypuszczać, że poprowadzi teatr? A on miesiąc temu z całym zespołem starego brytyjskiego The Old Vic świętował swoje 10-lecie. Zleciało, a Spacey udowodnił, że może być świetnym dyrektorem. Bo że aktorem na miarę Oscara, to już wiadomo. Pierwszego odebrał za drugoplanową rolę w dreszczowcu-łamigłówce „Podejrzani” (1995), drugiego za głośny „American Beauty” (1999). Kiedy Sam Mendes dał mu do przeczytania scenariusz, zrzekł się swojego honorarium, tak mocno wierzył w tę niskobudżetową produkcję. I nie pomylił się: kreacja przechodzącego kryzys wieku średniego Lestera Burnhama jest dziś klasyką. Kto nie zna tego filmu, nie powinien się do tego przyznawać.

Niezwykłe jest to, jak mało wiadomo o życiu prywatnym aktora. Jego to cieszy. „Nikt nie wie, kim naprawdę jestem, i mam nadzieję, że ten stan rzeczy się utrzyma” – tyle miał do powiedzenia, z nieodłącznym tajemniczym uśmiechem, na uporczywe nagabywania dziennikarzy. Jeśli wywiady, to tylko o nowych rolach. Ma to szczęście, że jak mówią koledzy z planów: „Zawsze gra skomplikowanych mężczyzn, którzy przy okazji są najbardziej inteligentnymi postaciami w filmie”. W thrillerze „Siedem” przyćmił samego Brada Pitta. Nie musi tego robić urodą. Bo ma charyzmę i to coś, co sprawia, że skupia na sobie uwagę. A do tego szczęście do dobrych produkcji, i to od samego debiutu – w „Zgadze” wystąpił obok Meryl Streep i Jacka Nicholsona. Dziś gra z nimi w tej samej lidze. Kto nie zna tej leciutkiej nutki złości, kiedy oglądany film przerywają reklamy? Nie poczuć jej to jest dopiero zaskoczenie. A tak się właśnie dzieje, kiedy Kevin Spacey w spotach naszego rodzimego Banku Zachodniego WBK błyskotliwie odgrywa swoje role. Ma urok, do tego widać, że jest obłędnie inteligentny. Pojawia się na ekranie i już nas ma. Nie można oderwać oczu.