Kilkunastu pracowników na stałe i setka podwykonawców każdego miesiąca. To miała być firma wydająca jej płyty. Kontrakt z dużą wytwórnią fonograficzną właśnie się kończył. – Poczuliśmy się wystarczająco doświadczeni, by zacząć działać samodzielnie. Kusiła perspektywa, by o wszystkim decydować samemu – zaczyna wokalistka. – Zaczęli też zgłaszać się do nas utalentowani artyści. Tak powstała firma Kayax.

Nie jestem żadną bizneswoman – zarzeka się artystka – tylko współwłaścicielką firmy, z prawdziwym biznesem niewiele mam wspólnego. Jaką jestem szefową? Nieobecną. Zagonioną, która w firmie co najwyżej bywa. Raz na tydzień.

Dlatego rolami w niej podzieliła się z Tomikiem Grewińskim, wieloletnim przyjacielem, wspólnikiem i menedżerem. W firmie wszyscy wiedzą: on jest od spraw czysto biznesowych, zwalnia, zatrudnia. Ona podejmuje decyzje twórcze, artystyczne, dba o sprawy PR-owe. – Jestem ciałem doradczym, kieruję się intuicją – mówi Kayah. – To wynika z tego, że przede wszystkim jestem artystką: pełną emocji, często rozchwianą i nie do końca poukładaną. Bardzo nie lubię konfliktów, ścierania się z innymi, zawsze szukam polubownych wyjść z sytuacji. Tego samego oczekuję od innych. Wierzę, że są drogi wyjścia nawet z najbardziej trudnych sytuacji. A nawet jeśli po usilnych poszukiwaniach nie znajdujemy tych dróg, zawsze pozostaje ta jedna finalna – rozejść się w zgodzie. Nic na siłę.

Gdy jest taka potrzeba, Kayah potrafi przeprowadzić rozmowę dyscyplinującą. – Robię to rzadko i mam swój sposób: kiedy ktoś mnie zawiedzie, mówię, że sprawił mi ból. – To działa lepiej niż awantury z krzykiem – potwierdzają metodę szefowej współpracownicy. Kluczowe, ważne decyzje Kayah podejmuje wspólnie z Tomikiem. Znają się tak długo, że czasem nie muszą się nawet konsultować. – Tworzymy bardzo zgrany duet, a z naszymi pracownikami świetną drużynę. Dobór artystów to zawsze wspólna decyzja. Od lat przesłuchujemy dziesiątki demówek miesięcznie – mówi Kayah.

Ona, Tomik i reszta firmy działają na zasadzie symbiozy. – Otaczają mnie ludzie, którzy uzupełniają moje braki. A ja zarażam ich swoją kreatywnością, pomysłami. To się sprawdza. Tylko tak możemy być skuteczni. – Ludzie Kayaksu spotykają się prywatnie, poza pracą, i wtedy trafiają się najlepsze burze mózgów. – Po prostu się lubimy. I jesteśmy szczerzy w stosunku do siebie. Osoby, które tylko słodzą, nie są dobrymi doradcami.

Dobierając współpracowników, kieruje się intuicją. – Wykształcenie nie jest zasadniczym atutem. Najważniejsze to charakter, osobowość, predyspozycje. Praca musi być przyjemnością. Podstawowym kryterium jest zawsze pasja. I musi być też między nami tzw. chemia. Zazwyczaj większość osób, z którymi podejmujemy współpracę, doskonale się sprawdza. A wszelkie omyłki czas bardzo szybko weryfikuje.

Kayah nie jest apodyktyczną szefową, która narzuca styl. – Swoją rolę rozumiem tak: pomagam. Nasi artyści dostają swobodę działania, rzadko kiedy się wtrącamy, gdy mają sprecyzowane pomysły. W Kayaksie obowiązuje zasada: wydajemy te płyty, których sami chętnie byśmy słuchali. Nie wyobraża sobie, by robić coś w pojedynkę i polegać tylko na sobie. – Słucham opinii innych. Największą motywację do pracy stanowi dla mnie świadomość, że jest ktoś, na kogo mogę liczyć. Bo często trzymamy się bliżej niż rodzina. Nasze światy zawodowe i prywatne przeplatają się, a przy takich relacjach nie da się uniknąć przenoszenia spraw prywatnych do pracy, i odwrotnie. – Pamiętam, jak urodziłam starszego synka – opowiada Natalia Grewińska, makijażystka. – Wszyscy się zachwycali Tolkiem, a Kasia rozczuliła mnie, gdy powiedziała: „Natka, jak ty dałaś radę? Jaka dzielna jesteś!”. I obdarowała mnie 14 upominkami. To taki holenderski zwyczaj. Tam się uważa, że baby blues po porodzie może trwać u kobiety 14 dni.

Zobacz także:

 – Staram się wspierać pracowników również w sytuacjach osobistych. Traktuję ich jak przyjaciół. Nie wyobrażam sobie, by zwracali się do mnie „pani szefowo”. Jestem dla nich zwyczajnie Kasią. No, chyba że wolą „ciociu” – śmieje się Kayah.