Nie pamiętam fotografa, ale pamiętam tego pieska, choć nie wiem, jak się wabił - wspomina Beata Tyszkiewicz. Pierwszą damę polskiego filmu, wówczas dopiero wschodzącą gwiazdę, sfotografował John Vachon, amerykański fotoreporter pracujący dla magazynu „Look”. Vachon odwiedzał naszą stolicę trzykrotnie: w styczniu 1946 r., w 1956 r. i w 1963 r. Wystawę jego prac można oglądać do 19 października w warszawskim Domu Spotkań z Historią.

Piesek został wypożyczony od przechodzącego obok właściciela. Był nim Władysław Grzędziewski, wtedy znany dziennikarz i dyplomata, który pełnił funkcję sekretarza Polskiej Misji przy UNESCO. Beata Tyszkiewicz wspomina: – Też miałam pieska. Od Jerzego Waldorffa dostałam małego jamnika. Pan Jerzy zadzwonił do mnie i poinformował, że darowuje mi synka Puzona (słynny jamnik nie mniej słynnego krytyka muzycznego). Postawił tylko warunek: piesek musi się nazywać tak jak instrument muzyczny. – I jak go Pani nazwała? – Kacper! Gdy wychodziłam z nim na spacer, w parku spotyka-łam dziennikarza i felietonistę „Polityki” Krzysztofa Teodora Toeplitza. KTT przywoływał swojego syna Kacpra, a ja swojego jamnika, też Kacpra, lecz żaden z nich nie słuchał...

Ale wracając do zdjęcia: John Vachon zrobił mi je na Rynku Starego Miasta. To był zupełnie inny Rynek niż dzisiaj! Jeździły po nim autobusy, samochody, lecz ruch na ulicach miasta był mniejszy. We wczesnych latach 60. Rynek to był salon Warszawy, proszę pani – snuje opowieść pani Beata. – Tutaj bywali wszyscy, bo wypadało tu się pokazać. Na Rynku można było spotkać literatów: Stanisława Jerzego Leca, Kazimierza Brandysa, Janusza Minkiewicza, Stanisława Dygata z Kaliną Jędrusik, artystów plastyków Alfreda i Janka Leniców…

John Vachon przyjeżdżał do Polski trzykrotnie. Ostatnie dwie wizyty odbyły się na zlecenie magazynu „Look”: w 1956 dokumentował odbudowę Warszawy, w 1963 r. zaś uwieczniał stolicę na kolorowych slajdach (to prawdopodobnie jedne z pierwszych zdjęć miasta wykonanych w kolorze). Gomułkowska mała stabilizacja w pełnym rozkwicie. Stare Miasto już odbudowane, po ulicach jeżdżą prywatne taksówki, mężczyźni noszą dobrze skrojone garnitury, młodzież ubiera się kolorowo, w klubach studenckich słucha się jazzu. Z lipca tego roku pochodzą m.in. zdjęcia zrobione Beacie Tyszkiewicz. – Płyta, którą mam ze sobą, to longplay „Broadway – My Way” Nancy Wilson, amerykańskiej wokalistki jazzowej – opowiada pani Beata. – Mam ją do tej pory, ale komu dziś mówi coś nazwisko Nancy Wilson?!

Pyta mnie pani o sukienkę? Nie, to nie jest szmizjerka z kolekcji Mody Polskiej! Ubrania szyłam na miarę, u krawcowej. W tamtych latach nosiłam też śliczne pantofelki, które zamawiałam u szewca. Chciałam się wyróżniać – śmieje się aktorka. – Zdjęcie powstało przed południem. Dlaczego tak sądzę? Bo moje włosy są jeszcze bardzo puszyste. Mama nauczyła mnie, że blondynki powinny myć głowę codziennie rano…