Jeżeli szukasz spokoju, z dala od tłumów i atrakcji z pierwszych stron katalogów biur podróży, Kefalonia jest dla ciebie idealna. Wyspa bywa nazywana „najpilniej strzeżoną grecką tajemnicą”, bo wciąż opiera się masowej turystyce. Musisz zobaczyć ją jak najszybciej, zanim wycieczkowa machina ruszy także tutaj. Dziś na Kefalonii nie ma jeszcze wielkich kompleksów hotelowych i kurortów, a po sezonie małe portowe miasteczka zamieniają się w senne wsie. Ich mieszkańcy zbierają miód i uprawiają winorośl – dojrzewa tu lokalny szczep Robola, który daje wyśmienite białe wino o głębokim smaku. I wciąż jeszcze trudnią się żeglowaniem. Nic dziwnego, skoro archipelag wysp na Morzu Jońskim, do którego zalicza się Kefalonia, to ojczyzna Odyseusza. Jego rodzinna Ithaki, „mniejsza siostra” Kefalonii, patrzy na nią z odległości zaledwie dwóch mil morskich.

Jednym z uroczych miasteczek jest Fiskardo, port na północy wyspy. Tu zawija większość promów wiozących przybyszów na Kefalonię, tu zatrzymują się wszyscy żeglujący po Morzu Jońskim. Latem w kafejkach przy nadmorskim bulwarze tętni życie, od października uliczki pustoszeją. W takim, nieco nostalgicznym klimacie jeszcze większego uroku nabierają nasycone barwą elewacje kamieniczek utrzymanych w stylu XVIII-wiecznego klasycyzmu. Panuje tu włoska elegancja z domieszką greckiej fantazji. W odróżnieniu od innych regionów Hellady Wyspy Jońskie nie były okupowane przez Turków, lecz wiele lat pozostawały pod wpływami weneckimi. Do dziś te wpływy weneckie wyczuwa się na każdym kroku. Począwszy od cerkwi, które nie mają typowych wschodnich kopuł, przypominają bardziej miniatury włoskich pałaców, a kończąc na kuchni, w której więcej makaronu niż musaki.

Łatwo się zorientować, że Kefalończycy szczycą się swoim włoskim powinowactwem i tym, że różnią się od innych Greków. – Jesteśmy szaleni – mówią o sobie zupełnie poważnie, a nawet z odcieniem dumy. Rzeczywiście, obserwując ich, można odnieść wrażenie, że są o wiele bardziej radośni, energiczni i skłonni do pozytywnego szaleństwa niż przeciętni Grecy. Niemal co trzeci chłopiec rodzący się na wyspie ochrzczony zostaje imieniem jej patrona: Jerosimosa, po polsku Gerazyma. Świątobliwy mnich żył tu w V wieku, dziś jako święty opiekuje się chorymi na nerwy. W klasztorze w miejscowości Omalia, gdzie mieszkał, przechowywane są jego relikwie i raz w roku obnoszone w uroczystej procesji. Kto się wówczas położy na drodze, tak by trumna ze szczątkami świętego przeniesiona była ponad jego głową, ten otrzyma łaskę i zdrowie. Kefalończycy, jak to wyspiarze, są otwarci na świat i nowocześni, ale religia prawosławna, czasem pojmowana dosłownie, jest bardzo ważnym elementem w ich życiu. Choć może to się wcale nie wyklucza?

Omalia to niejedyne miejsce pełne świętej magii. Kolejnym jest Markopoulo, wioska na południu wyspy. Według legendy kilkaset lat temu tutejszemu monastyrowi zagrozili piraci. Przerażone monaszki prosiły Matkę Boską o pomoc i ich prośby zostały wysłuchane: klasztor otoczyły roje węży, które odstraszyły złoczyńców. Od tego czasu węże pojawiają się co roku. Kilka dni przed prawosławnym świętem Zaśnięcia Maryi, które przypada 15 sierpnia, wypełzają nie wiadomo skąd. Opanowują świątynię podczas nieszporów w wigilię uroczystości. Jest ich mnóstwo, suną wśród kościelnych ław, wędrują w stronę ołtarza, oplatają świętą ikonę. W nikim nie budzą odrazy, wręcz przeciwnie. Wierni chętnie biorą je do rąk, z czcią dotykają, przekazują sobie nawzajem. Gady mają ciepłą skórę i charakterystyczny znak krzyża na głowach. Są nie większe od znanych nam zaskrońców. Ich dotyk oznacza błogosławieństwo. Po kilku dniach znikają wszystkie. Według proboszcza parafii w Markopoulo, ojca Petrosa Andreasa – wracają do ziemi, żeby nabrać sił i za rok znów powtórzyć swoją dobroczynną misję.

Nieliczni turyści, którzy przybywają w ojczyste strony Odyseusza, biorą udział w innym jeszcze misterium, które urządza natura. Odbywa się ono w jaskini Melissani, znajdującej się 10 km od Argostoliony, stolicy Kefalonii. Ci, którzy tu trafili, twierdzą, że to najpiękniejsze miejsce na wyspie, ba, może nawet w całej Grecji. I chyba nie przesadzają. Ogromną jaskinię wypełnia przejrzysta woda w kolorze czystego szmaragdu. Z góry pada na nią potężny słup światła, które wydaje się tak intensywne i gęste, że chciałoby się go dotknąć. Jeśli się podniesie głowę i zmruży oczy, można zobaczyć otwór w sklepieniu – rodzaj świetlika. Powstał on podczas trzęsienia ziemi, które spustoszyło wyspę w 1953 r. Kataklizm spowodował wielkie zniszczenia, ale też odkrył tajemnicę: wejście do jaskini, która okazała się starożytnym sanktuarium boga Pana. Na wysepce znajdującej się pośrodku podziemnego jeziora archeolodzy odkryli pozostałości świątyni, a w niej figurę bóstwa i płaskorzeźbę przedstawiającą tańczące nimfy. Wszystko się zgadza: Homer mówił, że córki Zeusa, uosobienie wdzięku i kobiecej urody, mieszkały w takich właśnie jaskiniach i kąpały się w podziemnych morzach. Opowiadają o nich też całkiem współcześni gondolierzy, którzy wożą turystów łodziami po jeziorze: o tym, jak to nimfy śpiewem uwodziły bogów i satyrów, jak podstępnie uprowadziły Hylasa, syna Heraklesa, i innych młodzieńców. Wśród białych wapiennych skał wciąż rozbrzmiewa ich zwodniczy śpiew. Trzeba tylko dobrze się wsłuchać.

Aby dopełnić wrażeń, koniecznie trzeba zostać w okolicach jaskini do wieczora i obejrzeć spektakl greckiego teatru – jest odgrywany na scenie wybudowanej na wodzie, wewnątrz pieczary. Publiczność oklaskuje aktorów, siedząc w łodziach. Woda i skały odbijają ich głosy i mogłoby się wydawać, że mieszają z głosami nimf. Cóż bardziej banalnego można powiedzieć o cudach przyrody niż to, że ich widok zapiera dech w piersiach… Ale co powiedzieć, jeśli droga diabelskimi serpentynami prowadzi cię wprost nad boskie morze i masz wrażenie, że znajdujesz się w Raju? Zachłystujesz się tym, co widzisz, niezwykłą urodą natury, krystalicznym powietrzem i… brakuje ci tchu. To czuje chyba każdy, kto dotrze na cudowną plażę Myrtos – uznawaną zresztą za jedną z najpiękniejszych w Europie. Pięknie tu zwłaszcza jesienią i wiosną, gdy jest zupełnie pusto, błękit wydaje się głębszy, szmaragd ostrzejszy, a zieleń jeszcze bardziej soczysta i intensywna. Kolory Kefalonii są zupełnie inne niż kontynentalnej Grecji – szarej, jakby nieco wypłowiałej i spalonej słońcem. Intensywne barwy to zasługa klimatu, deszczowych frontów atmosferycznych, które przechodzą zimą. Ale przede wszystkim światła. Jest krystalicznie czyste i jakby odrealnione. „To światło, które wydaje się biec w próżni, jest zupełnie dziewicze, daje nieprawdopodobną ostrość obrazu, ma w sobie heroiczną siłę i jaskrawość. Ukazuje barwy w stanie poprzedzającym upadek pierwszych ludzi, jakby wprost z wyobraźni Boga, z czasów jego młodości, gdy jeszcze wierzył, że wszystko, co uczynił, jest dobre” – pisał o Kefalonii Louis de Bernières w książce pt. „Mandolina kapitana Corellego”. Cóż, trudno to lepiej wyrazić.