Droga Elżbieto...
W mojej rodzinie zawsze byłam tą najsłabszą, najmniej bystrą, z której zdaniem nikt się nie liczył. Moje rodzeństwo wszystko robiło lepiej i było chwalone przez rodziców. W życiu dorosłym jest tak samo: odgrywam rolę tej najsłabszej, nie skończyłam, jak moi bracia, studiów, nie zdobyłam dobrze płatnej pracy. Na czym mam budować poczucie własnej wartości?
Krystyna

odpowiada ELŻBIETA BRODOWSKA, psycholog

Pani Krysiu, proszę przypomnieć sobie baśń Andersena o „Brzydkim kaczątku”. Odnajdzie w niej pani podobieństwo do własnej historii. Podobnie jak kaczątko, żyła pani w przekonaniu, że jest inna, więc automatycznie gorsza. Siła tego mechanizmu zaskakuje mnie zawsze, gdy się z nim zetknę.

INNA, ALE NIE GORSZA
A bywa on obecny w tych wszystkich rodzinach, w których panuje sztywność myślenia i gdzie nie akceptuje się indywidualności poszczególnych członków. Zwłaszcza dzieci. Rodzice chcą mieć wpływ na ich poglądy, emocje i sposób działania, ostro korygując odstępstwa od własnej wizji. Na porządku dziennym są sformułowania: „To głupie, co myślisz, to nieżyciowe, należy robić to, a tego nie”. Albo: „Z taką postawą niczego nie osiągniesz”.
Próba stawienia oporu temu krzywdzącemu podejściu spotyka się z gniewem, odrzuceniem albo urazą z powodu „niewdzięczności” dziecka wobec robiących wszystko dla jego dobra rodziców. Osoba, która się podporządkuje rodzicielskiej presji, staje się „klonem” rodzica i bezwiednie rezygnuje z własnego prawa do odrębności.
Jeśli jednak nie chce się podporządkować, ma dwa wyjścia: albo być wiecznie walczącym buntownikiem, rodzinną czarną owcą, albo wycofanym, depresyjnym i niepewnym siebie „innym”, o którym się mówi, że nie można do niego dotrzeć, że nikt go nie rozumie itp. Z wiekiem wycofanie takiego człowieka pogłębia się, bowiem myśli on: „Skoro najbliżsi mnie nie rozumieją, czegóż mogę spodziewać się od obcych?”.
Taka osoba żyje we własnym świecie i w kontakcie z innymi całą energię skupia na próbach zdobycia ich akceptacji. Uważnie słucha potrzeb otoczenia, zapominając o swoich. Nie umie zapytać siebie, czy dla niej też jest to dobre, ważne. Liczy się tylko zadowolenie otoczenia. Gdy je uzyska, czuje, że JEST (dobra, ładna, mądra, odpowiedzialna itp.). Ale po chwili znów boi się kogoś zawieść i znów z całych sił stara się być uważna i pomocna wobec osób, na których akceptacji jej zależy.

POTRZEBUJESZ LUSTRA
By zacząć żyć ze świadomością swoich zalet i możliwości (a naprawdę ma je każdy człowiek) – potrzebujemy dobrego lustra. Najlepiej jest, gdy znajdujemy je w oczach naszych bliskich, którzy nie boją się akceptować różnic. Jeśli jednak rodzina nie zapewnia nam takiego wsparcia, trzeba go poszukać gdzie indziej.
Wróćmy do baśni Andersena. Tak jak w historii o brzydkim kaczątku, musi pani zdobyć się na odwagę, opuścić rodzinne podwórko i ruszyć swoją drogą. Z mojej praktyki terapeutycznej wynika, że osoby takie jak pani – a spotykam się z nimi bardzo często – odzyskują poczucie własnej wartości w konfrontacji z innymi ludźmi, ze swoim odnalezionym stadem łabędzi, które pomoże im zobaczyć ich prawdziwe „odbicie”. Na te kontakty trzeba się jednak otworzyć, uwierzyć, że poza rodzinnym kręgiem istnieje wielki, wspaniały świat pełen możliwości. Rozumiem jednak, że taka otwartość może być dla pani trudna. Jeśli ma pani problem z przełamaniem się, zachęcałabym do skorzystania z pomocy terapeuty.