Około osiemnastej, gdy w swoim pokoju z kieliszkiem czerwonego wina w ręce leżałam pod kocem i czytałam książkę, usłyszałam znajomy głos dochodzący z przedpokoju. Po chwili byłam niemal pewna, że to ON wita się z właścicielami pensjonatu! ON! Moja wielka miłość ze studiów! Iza

O zeszłorocznym Bożym Narodzeniu nie myślałam z entuzjazmem. Zresztą podobnie jak o poprzednich. Kolejne święta miałam spędzić u rodziców. Na pamięć znałam ten scenariusz: przy stole zasiądą dziadkowie, jedni i drudzy, obok ciocia z mężem i kuzynami – każdy ze swoją dziewczyną, vis-à-vis siostra ze szwagrem i siostrzeńcem, a przy nich ja – od lat sama. I te rozmowy przepełnione ich troską o mnie: „Co z tą naszą Izunią? Czy jeszcze kiedyś kogoś pozna?”. Nie cierpiałam tej litości.

Trzy tygodnie przed Wigilią coś we mnie się zbuntowało. Pomyślałam: „Cholera, czy naprawdę znów muszę się męczyć?”. Bez względu na to, co powie mama, postanowiłam wyjechać na święta i było mi wszystko jedno dokąd: „Ludzie przeważnie zostają w domach, a jeżeli wyjeżdżają, to zazwyczaj w góry, więc ja ucieknę nad morze!” – postanowiłam.

Oczywiście rodzina była zbulwersowana. To mnie jednak nie odwiodło od pomysłu. Nie szykowałam się specjalnie. Żadnych zakupów, szaleństw. Spakowałam głównie sportowe ubrania, to miał być wyjazd po zdrowie – codziennie rano bieg brzegiem morza, żadnych tłustych potraw. Miało być samotnie i postnie. Zabrałam też wór zaległych książek, komputer, kilka filmów, których przez cały rok nie miałam czasu obejrzeć, i butelkę ulubionego czerwonego wina.

Pojechałam nocnym pociągiem. Na miejsce dotarłam o świcie w Wigilię. Czułam się nieswojo – z jednej strony chciałam przecież uciec od całej rodziny, ale z drugiej strony jeszcze nigdy nie spędziłam świąt poza domem.

Zamieszkałam w pokoju na parterze, bardzo mi to pasowało – słyszałam, co dzieje się w sercu pensjonatu. Byłam odizolowana, ale jednocześnie „blisko” ludzi. Około osiemnastej, gdy w swoim pokoju z kieliszkiem czerwonego wina w ręce leżałam pod kocem i czytałam książkę, usłyszałam znajomy głos dochodzący z przedpokoju. Po chwili byłam niemal pewna, że to ON wita się z właścicielami pensjonatu! ON! Moja wielka miłość ze studiów! Cała w nerwach uchyliłam drzwi… To był Piotrek. Ten sam.

Byliśmy ze sobą półtora roku, potem wrócił w rodzinne strony, bo musiał zaopiekować się matką i bratem. Przez jakiś czas utrzymywaliśmy związek na odległość, to nas jednak przerosło. Zwłaszcza jego. Długo rozpaczałam. Wiele miesięcy później dowiedziałam się od znajomych, że Piotrek założył rodzinę.

Zobacz także:

A teraz znowu stał przede mną…

Przegadaliśmy całą noc. I dwie kolejne. Piotr rozwiódł się pół roku wcześniej, a nad morzem pojawił się z tego samego powodu, co ja: chciał uciec przed świątecznym, rodzinnym lukrem. Z bożonarodzeniowej dezercji wróciliśmy razem.