Ogranicza mnie tylko wyobraźnia – to życiowe motto Joanny. Jemu zawdzięcza odwagę, dzięki której odmieniła swoje życie. Przez wiele lat pracowała w znanej korporacji, miała dobre stanowisko, wysoką pensję. Ale czegoś wciąż jej do szczęścia brakowało. Pewnego dnia zostawiła wszystko i wyruszyła do magicznych Indii. Chciała na nowo odnaleźć siebie. Znalazła znacznie więcej. Miłość. Swój raj na ziemi.

Tylko na kilka dni Joanna przyleciała do Warszawy z Bombaju. Tam jest teraz jej dom. Siadamy w kawiarence obok pracowni Macieja Zienia, w której Joanna zamówiła suknię i dziś ma przymiarkę. Tymczasem pokazuje zaręczynowy pierścionek. Duży brylant osadzony w białym złocie. Nowoczesny. – Oj, przy nim moja opowieść zabrzmi zbyt romantycznie. Czasem aż się boję, czy ta bajka naprawdę mi się zdarzyła – zamyśla się Joanna Gorczyca.

Urodziła się na Mazurach, studiowała w Toruniu, a pracę dostała w stolicy. Jeszcze dwa lata temu z okien swojego biurowca miała widok na szary Pałac Kultury i Nauki. Dziś za oknem ma mieniącą się kolorami ulicę w indyjskim mieście marzeń. Przy boku ukochanego, z którym wkrótce weźmie ślub. Szczęściara.

– Przyjaciółki mówią, że mam gotowy scenariusz na bollywoodzki hit – uśmiecha się Joanna. – A zaczęło się całkiem zwyczajnie. Pracowałam w jednej ze znanych korporacji. Duże projekty, jeszcze większe budżety, doskonała organizacja. Menedżerskie stanowisko zapewniało mi bezpieczne i wygodne życie. Praca mnie pasjonowała, ale w życiu prywatnym wciąż czegoś brakowało – opowiada. – Tęskniłam za innym światem. Poznałam go podczas swych podróży. Ukochałam zwłaszcza Indie. Spędzałam w nich każdy urlop. A po każdej wyprawie wracałam coraz bardziej pewna, że tylko tam jest moje miejsce. Tu, w Warszawie, robiło się dla mnie za ciasno. Te same wydeptane ścieżki – ciągnie opowieść.

Pewnego dnia zdecydowała: wrzucam swe życie na inne tory. Wyruszam do indii.

– Nie jestem szalona, więc oczywiście bałam się tak radykalnego kroku. Wcześniej długo się wahałam: jechać czy nie? Serce mówiło „tak”, a rozum „nie”. Przyjaciółka Ania, wiedząc o moich rozterkach, dała mi w prezencie książkę „Sekret”. Poradziła: „Intuicyjnie otwórz ją na którejś stronie, a znajdziesz odpowiedź”. Otworzyłam i przeczytałam zdanie: „Rób, co ci serce podpowiada”. Stało się jasne: „Jadę” – wspomina. – I wtedy los dał mi nagrodę za odwagę. Dostałam propozycję wyjazdu na kontrakt do… Indii. To był 26 lipca 2008 roku, imieniny mojej siostry Anny. W tym dniu zaskoczyłam rodzinę informacją, że podjęłam decyzję o wyjeździe do Indii . A już w październiku wsiadałam do samolotu. Postanowiłam jak najlepiej wykorzystać ten czas, poczuć kraj, poznać ludzi. I zobaczyć, co się wydarzy.

Co będzie dalej – nie planowałam, zgodnie z jogińską filozofią, że ważne jest tylko „tu i teraz”. – Nie chcę powielać banałów o magii tego kraju, jest oczywista. Opowiem taką historię: gdy zdecydowałam, że wyjeżdżam, przyjaciółka naszej rodziny, bioenergoterapeutka, skwitowała to tak: „Nie obawiaj się niczego. Wracasz do siebie”. Jej zdaniem w poprzednim wcieleniu mieszkałam w Indiach, dlatego tak mnie do nich ciągnęło. Swój pobyt zaczęła od Delhi, ale czuła, że celem jest Bombaj. Miasto marzeń, o europejskim klimacie. – Chciałam w nim pomieszkać – tłumaczy. – A gdy już tam dotarłam, poczułam się magicznie. Zwykle w obcym mieście człowiek bywa zagubiony. Ja zaś miałam wrażenie, że znam tu każdą uliczkę, że jestem częścią tej egzotyki.

Zobacz także:

Co mnie w niej urzekło? Oczy ludzi, melancholijne i pełne ciepła. Hindusi kochają życie, a ich dziecinna radość zaraża jak wirus. Nie zawsze jednak było jej do śmiechu. Po kilku miesiącach pobytu zaczęła się niepokoić. – Nagle w głowie pojawiły się pytania: co będzie dalej? czy muszę wracać? – wspomina. Los szybko dał jej odpowiedź. Miała w Bombaju kilku zaprzyjaźnionych Polaków. Jeden z nich zaprosił ją na swoje urodziny.

Wtedy Joanna poznała Akshaya, uśmiechniętego Hindusa. Co tu dużo mówić: to był strzał amora.

– Nagle cały mój świat zmieścił się w oczach tego obcego mężczyzny. Jak się niebawem przekonałam, Akshay poczuł wtedy to samo – opowiada Joanna. – Przegadaliśmy całą noc, a on okazał się przemiłym człowiekiem, z wielkim poczuciem humoru. Miałam wrażenie, że znamy się od zawsze, choć przecież nic o sobie nie wiedzieliśmy. Dopiero po paru miesiącach dowiedziałam się, że Akshay jest analitykiem finansowym w zagranicznej firmie, pochodzi z szanowanej rodziny – mówi Joanna. I tłumaczy: – W Indiach ważny jest status społeczny.

Pasrija, rodzina Akshaya, należy do rodzin cieszących się poważaniem. Jego ojciec był przez wiele lat szefem potężnej firmy z branży paliwowej, znanej na świecie. Teraz też kieruje prężną firmą. Należy do biznesowej elity. Współpracuje z polskimi przedsiębiorcami, był w Polsce. Jego żona Nina wspierała męża w karierze, poświęciła się wychowaniu synów: starszego Gaurava i młodszego Akshaya. Następnego dnia po poznaniu Akshaya Joanna na trzy tygodnie wyjechała do Tajlandii. I natychmiast za nim zatęskniła. On też, bo codziennie pisał do niej „zaczepne” e-maile. – Przykład? Wybierał się na ślub kolegi do stanu Pendżab, pytał, co tam warto zwiedzić. Oczywiście wiedział to lepiej ode mnie – śmieje się Joanna.

Potem sprawy potoczyły się szybko. Zakochani zaczęli się spotykać na spacerach i romantycznych kolacjach, byli sobą zafascynowani, a z czasem zamieszkali razem. – Banał, ale byliśmy jak dwie połówki pomarańczy. Po raz pierwszy w życiu nie chciałam w mężczyźnie niczego zmienić. Akceptowałam go w całości. Odpowiadało mi jego poczucie humoru i to, jak bardzo się o mnie troszczy. Nigdy dotąd nie czułam się tak kobieco. Jemu zaś imponowało, że jestem kobietą niezależną, która ma pasje i życie zawodowe. Gdy Akshay wychodził do pracy, zajmowałam się własnym projektem o nazwie „Asia Dream Trips”. Zaczęłam dla przyjaciół i znajomych organizować wyprawy po Azji, by pokazać miejsca, które mnie oczarowały. A z czasem otworzyłam w Indiach własne biuro wypraw – opowiada Joanna.

Jednak nie ma róży bez kolców. – Już na początku naszej znajomości Akshay uczciwie powiedział, że choć mnie kocha, nie ma dla nas wspólnej przyszłości.

Joanna usłyszała, że Akshay nie może się z nią ożenić: jego rodzina nigdy się na to nie zgodzi.

– Powiedział, że nie chce się żenić bez ich akceptacji. Za bardzo ich szanuje, by postąpić wbrew ich woli – relacjonuje Joanna. – Myślę, że wtedy nie był jeszcze pewny swej miłości, brakowało mu siły, by przeciwstawić się tradycji. Uważał, że nie ma możliwości przekonania rodziców, więc nie brał tego pod uwagę – sądzi Joanna.

Co poczuła? Starała się go zrozumieć. Wiedziała, że w Indiach małżeństwa są aranżowane przez rodziców. To oni wybierają dzieciom partnerów. Szukają kandydatów o podobnym statusie społecznym. Z pomocą wróżbitów analizują ich horoskopy, by mieć pewność, że jest szansa na udany związek. Gdy gwiazdy są przychylne, młodzi oglądają swe zdjęcia, potem dochodzi do pierwszego spotkania.

Bliższa zażyłość? Dopiero po ślubie. Dlatego Akshay ukrywał przed rodzicami, że mieszka z Joanną. – Ale nie to było najgorsze. Zrozumiałam, że nasz związek jest limitowany. Bo w końcu rodzice znajdą mu żonę, a wtedy będziemy musieli się rozstać. Przyjaciółki z Polski dziwiły się, jak mogę trwać w układzie bez przyszłości. W imię czego? Otóż w imię miłości. Każdy dzień z Akshayem był szczęściem, chciałam się nim cieszyć jak najdłużej. Czasem była to jednak radość przez łzy, bowiem proces aranżacji małżeństwa Akshaya trwał. – Słyszałam, jak rodzice dzwonili do niego i zachwalali kolejne kandydatki. To było dla mnie trudne do zniesienia.

Powiedziałam Akshayowi: „Dopóki jesteś ze mną, nie wyobrażam sobie, że możesz spotykać się z innymi kobietami”. Na szczęście nie miał takiego zamiaru. Zbywał rodziców, że żadna panna mu się nie podoba, po co więc tracić czas na spotkania? Tymczasem wkrótce miał się żenić Gaurav, starszy syn państwa Pasrija. – Akshay zaprosił mnie na wesele. Wtedy miał przedstawić mnie rodzinie. Poprosiłam, by zrobił to wcześniej, nie chciałam stresować się podczas wielkiej uroczystości. Pojechaliśmy więc do Delhi, gdzie mieszkali jego rodzice. Akshay przedstawił mnie jako koleżankę, którą firma z Polski wysłała do Bombaju – opowiada Joanna.

– Już wtedy podjęłam decyzję, że zostanę w Indiach. Bardzo mi zależało na akceptacji rodziców Akshaya. Przyjęli mnie ciepło. Mimo to tak byłam spięta, że nawet nie pamiętam, o czym wtedy rozmawialiśmy. Potem pojechaliśmy na ślub jego brata, oczywiście aranżowany. Zobaczyłam ceremonię pełną rozmachu i bogactwa. Prezentami dla nowożeńców były samochody, diamentowe kolie. Pomyślałam: „Akshay nie zrezygnuje z tego wszystkiego dla mnie”. Do dziś mam wyrzuty sumienia, że wtedy w niego zwątpiłam – przyznaje.

Wierzyła za to, że Akshay powinien poznać jej korzenie. Nie chciała wciąż być dla niego kobietą z obcego kraju. Na dodatek leżącego w Europie, o której nie miał najlepszego zdania. Jak wielu Hindusów myślał, że dla Europejczyków rodzina się nie liczy. Kojarzył ich z rozwodami, brakiem szacunku dla osób starszych, dla pokoleniowych więzi. – Zależało mi, by zmienił zdanie. Zaprosiłam go więc do Polski. Spędziliśmy tu razem dwa cudowne tygodnie. Pokazałam mu Kraków, Zakopane, Warszawę, Gdańsk. Oczywiście zawiozłam też w swoje rodzinne strony, na Mazury. Gdy poznał moich bliskich, kamień spadł mu z serca. Przekonał się, że jego obawy nie mają podstaw: bardzo się tu szanujemy i kochamy.Dla Akshaya to był moment przełomowy – uważa Joanna.

Wtedy Akshay zdecydował się powiedzieć rodzicom o swej miłości do dziewczyny z Polski. Zamierzał ich poprosić o zgodę na jej poślubienie.

– Byłam szczęśliwa, że chce o nas zawalczyć – wyznaje Joanna. Kilka dni później Akshay poleciał do Delhi. Umówił się z ojcem na spotkanie. Ważąc każde słowo, przejęty, opowiedział mu o swej miłości do Joanny i poprosił o zgodę na małżeństwo. Niestety, mr Pasrija odpowiedział, że się nie zgadza. Padły argumenty o obcej kulturze, innej tradycji. Oraz o europejskim podejściu do rodziny. I argument koronny: żonę wybierają synowi rodzice. – Ojciec liczył chyba na to, że syn się odkocha. Nie wiedział, że nasze uczucie jest już jak skała – mówi Joanna. – Po tym spotkaniu Akshay wrócił do domu załamany. A ja mimo deszczu widziałam słońce.

Przewidywałam, że tata się zgodzi, czułam, że będzie go można przekonać. Jest zasadniczy, ale też pełen ciepła. Mama? Pomyślałam: patrzy sercem, na pewno chce, żeby jej syn był szczęśliwy. Pocieszałam Akshaya: „Dajmy tacie czas, niech się oswoi”. Wierzyłam: pozna mnie bliżej, zmieni zdanie. To człowiek o szerokich horyzontach, zrozumie, że nie tylko tradycja się liczy, ale także miłość.

Wbrew wszystkiemu byłam spokojna. Radziłam: „Poczekajmy pół roku, potem będziemy się martwić”. Ale powody do zmartwień pojawiły się niebawem. Rodzice wzmogli proces szukania synowi hinduskiej żony. Mieli nadzieję, że zapomni o Joannie, gdy pozna atrakcyjną, majętną kobietę. – Wiedziałam, że odtąd nasze „być albo nie być” zależy wyłącznie od determinacji Akshaya. Bo wydawało mi się, że w starciu z tradycją oraz hinduskimi pannami nie miałam szans.

Na szczęście on nie poddawał się naciskom. Gdy rodzice proponowali spotkania z kandydatkami, stawiał sprawę jasno: „Joanna albo żadna” – wspomina jego narzeczona. – To był dla nas trudny czas. Ale stres łagodziło poczucie, że mamy wsparcie pozostałych członków rodziny Akshaya. Byli po naszej stronie i przekonywali ojca, żeby dał szansę miłości. W tym czasie, jak donosili nasi sprzymierzeńcy, mr Pasrija zasięgał języka o polskich kobietach. Od znajomego polskiego dyplomaty usłyszał, że Polki to wyjątkowe kobiety: zaradne, opiekuńcze, rodzinne. To samo potwierdzili Hindusi ożenieni z moimi krajankami.

Lody pękały… Wkrótce do Bombaju przyleciała pani Nina, mama Akshaya. – Przez tydzień obserwowała, czy dobrze opiekuję się jej synem. Zapunktowałam robieniem śniadań i tym, że dbam o dom. Przy mnie dzwoniła do męża i wychwalała moje zalety. Naciskała, żeby dłużej nie zwlekał z decyzją. Potem wyznała, iż sprzyjała mi od początku. Była pewna, że jestem jej synowi przeznaczona, bo wiele lat temu jej mama, już nieżyjąca, przepowiedziała córce, że jej młodszy syn ożeni się z „białą” kobietą. Gdy więc pani Nina mnie poznała, pomyślała: „Mama nam cię zsyła!” – opowiada Joanna.

Tymczasem mijało pół roku od rozmowy Akshaya z ojcem. Joanna była akurat z grupą turystów na wyprawie w Tajlandii, gdy zadzwoniła do niej mama ukochanego. – Usłyszałam: „Czy 28 sierpnia będzie dobry na dzień zaręczyn?”. Z radości nie mogłam wydusić słowa. Czy muszę dodawać, że stało się, jak przewidziałam? Mr Pasrija potrzebował dokładnie sześciu miesięcy, by od „nie” przejść do „tak” – triumfuje Joanna. – Jak ja czekałam na tę przemianę! Podziękowałam rodzinie Akshaya za wsparcie. Wyściskałam wszystkie ciotki, kuzynki.

Potem? Natychmiast ruszyła machina przygotowań do zaręczyn. Trwały przez dwa dni. Najpierw odbył się sagan, czyli wieczór prezentów. Od przyszłej teściowej Joanna dostała wiele podarunków, w tym piękne czuri: haftowaną złotem chustę, którą odtąd będzie zakładać na ważne uroczystości. Był także wieczór „mehendi”, podczas którego dłonie i stopy przyszłej panny młodej ozdobiono misternymi wzorami. A w trakcie głównej uroczystości narzeczeni, w dowód miłości, wymienili się pierścionkami. – Założyłam Akshayowi na palec pierścionek z żółtego złota, z małym diamentem. I popłakałam się ze szczęścia. Dopiero wtedy uwierzyłam, że wszystko rzeczywiście się dzieje, a nasze małżeństwo i wspólna przyszłość stały się realne – przyznaje Joanna.

Ślub? Niebawem. Na 350 osób, potrwa trzy dni. A wśród zaproszonych gości elita: partnerzy biznesowi rodziców z Indii i Polski, ministrowie, dyplomaci, a także rodzina i przyjaciele Joanny. Szykuje się polsko- -indyjska wielka uroczystość. Przyszła pani Pasrija suknię na ślub już wybrała. – Założę haftowaną złotem lengę, czyli spódnicę rozszerzaną u dołu, a do tego gorset. – Joanna pokazuje zdjęcie stroju w swojej komórce. – Mam nadzieję, że wkrótce pokażę coś znacznie ważniejszego: zdjęcia swoich dzieci – uśmiecha się. – Oboje z Akshayem marzymy o rodzinie. Chcemy mieć dzieci. Będą mówić po polsku, angielsku i oczywiście w hindi – wylicza. – Marzymy też o własnym domu, ale na razie po ślubie zamieszkamy u rodziców w Delhi. Potem? Zobaczymy, jak życie się ułoży. Gdy wyjeżdżałam do Indii, nie wiedziałam, co się wydarzy. Zaufałam przeznaczeniu. Teraz też oddaję się w jego ręce. Niech się dzieje co chce, byleby tylko z Akshayem u boku.

Zapraszam do Indii, mojej drugiej ojczyzny

„Wybierz się ze mną na wyprawę, która odmieni twoje życie” – pisze na swej stronie internetowej Joanna Gorczyca, www.facebook.com/ asiadreamtrips. – Moja miłość do podróży sprawiła, że postanowiłam dzielić się swym zauroczeniem. Organizuję wyprawy do Azji. Choć ostatnio „Asia Dream Trips” nabiera kolorów zdecydowanie indyjskich – przyznaje Joanna. Ci, którzy skorzystali z jej oferty, nie żałują. joannagorczyca@yahoo.com

Autor zdjęć: Ania James
www.aniajames.com