Ostatnie tygodnie nie są dla mojej rodziny typowe: pracuję bardzo intensywnie – nagrywam kolejne odcinki serialu „Mąż i nie mąż”. To szczególny czas i dla mnie, i dla dzieci, bo rolę mamy przejął mój partner Sławek.

Dzień zaczynam bardzo wcześnie. Pobudka o 4 rano (o 5 muszę już być na planie). Szybka toaleta, śniadanie typu płatki z mlekiem i jadę na plan – mówi Magdalena. – Tam mam godzinę na przygotowanie, ale to również czas porannego rozruchu. Trafiam na fotel w tzw. autobusie make-upowym, panie mnie czeszą, malują. Siedzę i... przysypiam. Nie lubię o świcie zgiełku, muszę mieć więcej czasu niż inni, żeby się rozbudzić. Tę godzinę wykorzystuję na przepowiedzenie tekstu z partnerami, rozmowę z reżyserem, który do nas zajrzy, żeby się przywitać.

Potem Magda wchodzi na plan. – Kręcimy czasem nawet 12, 13 scen do serialu. To zawsze oznacza 12 godzin pracy, z godzinną przerwą. Wtedy coś jem. Bywa, że mam przerwę między poszczególnymi scenami. Koledzy zostają przed kamerami, a ja idę do swojej przyczepy odpocząć. Czytam, odpowiadam na e-maile, telefonuję, zdrzemnę się z kwadransik. Albo jestem z ludźmi z planu. Gadamy o dzieciach, rodzinie, omawiamy sceny, poznajemy się, jeśli po raz pierwszy pracujemy razem.

Gdy o świcie aktorka wychodzi z domu, jej dzieci – 4-letnia córka i 6-letni syn – jeszcze śpią. – Zajmuje się nimi mój partner – opowiada Magda. – I wiem, że są pod dobrą opieką. Nie wydzwaniam z planu do Sławka, nie kontroluję go, nie przypominam po wielokroć o zakupach, wizycie u lekarza, prasowaniu itp., po prostu ufam. Mam fantastycznego partnera – jednocześnie mojego menedżera – który wszystkie kwestie domowe, także te związane z dziećmi, oraz zawodowe ogarnia samodzielnie. Sławek przygotowuje posiłki, wozi i odbiera syna z przedszkola, potem cały dzień opiekuje się córką, zabiera ją na spacer, bawi się. Kiedy dzieci chorują, idzie z nimi do lekarza. Wstawi pranie. Zrobi zakupy. Zastępuje mnie całkowicie. Dlatego mogę spokojnie skupić się na pracy. W moim zawodzie to bardzo cenne. Wcześniej wszystko bardzo skrupulatnie planujemy, więc gdy zaczynam dzień zdjęciowy, w domu sytuacja jest całkowicie opanowana.

Około 17 schodzę z planu. Staram się pilnować, aby 12-godzinny dzień pracy nie był dłuższy. Te kilkanaście godzin zapisanych w umowie to czas wystarczająco wyczerpujący, higiena pracy to dla mnie podstawa. Pilnuję więc czasu. Bywa, że po dniu zdjęciowym nie mam go wystarczająco dużo, aby zmyć filmowy make-up, bo od razu jadę do teatru grać spektakl. Tam znów: make-up, fryzura, kostium. Koniec spektaklu, jest godzina 21 lub 22. A czasem w garderobie czeka jeszcze niespodzianka: ktoś przyjdzie po autograf, prosi o zdjęcie, chce uścisnąć dłoń, coś powiedzieć. Zawsze staram się być dla widza i te kilka minut, które mu poświęcę, nie jest dla mnie problemem. Potem pół godziny jazdy i na pełnej adrenalinie wchodzę do domu, zjadam szybko kolację. Mam jeszcze chęć i siłę, by chwilę porozmawiać z domownikami o tym, jak minął dzień – śmieje się aktorka. – Dzieci są już umyte, po kolacji, ale nie śpią, czekają na mnie. Mamy więc czas na czułości, pogaduchy. Czasami trudno mi wyhamować i zasnąć po pełnym emocji dniu. Ale bywa i tak, że zasypiam bezwiednie, nagle, bez kontroli. Jeśli rano muszę znów się zerwać bladym świtem, nawet nie czuję, że w ogóle spałam.

Taki „serialowy” dzień nazywam dniem świstaka: powtarza się przez kilka tygodni i w pewnym momencie już nie wiem, jak się nazywam – kontynuuje. – Wpadam w rytm, rutynę, powtarzalność. Lata doświadczeń spowodowały, że nauczyłam się dysponować czasem: gdy nagrywamy odcinki serialu, dbam o to, by zawsze mieć wolne weekendy. Żeby mieć czas dla dzieci, wrócić „do siebie”.

Na szczęście po tych intensywnych dniach przychodzi czas, gdy Magda tej pracy w ogóle nie ma. – Projekt się skończył, nagraliśmy wszystkie odcinki serialu, i już. A przede mną np. kilkanaście dni bez pracy – mówi. – Ten pierwszy jest bardzo dziwny. Nie wiem, co ze sobą zrobić, i zawsze ciężko przeżywam początkowe wolne chwile, bo zmienia się totalnie cały rozkład dnia. Człowiek głupieje! Przyzwyczajona do wczesnego wstawania, budzę się bladym świtem i niemal zmuszam się, aby jeszcze pospać. Ale i tak o 7 jestem już na chodzie. Zresztą przy dwójce dzieci inaczej się nie da... Ja nawet wolę to wczesne wstawanie: wtedy dzień jest dłuższy, można więcej zrobić i nie ma poczucia zmarnowania czasu.

Zobacz także:

W takie dni staram się już niczego nie planować. Życie rodziny po prostu się toczy. Wypełniam je codziennością. Nareszcie mam okazję, aby rano obudzić dzieci, zjeść z nimi śniadanie, odwieźć syna do przedszkola. Potem, jak każda mama, pcham wózek z córką do parku, na plac zabaw. Robię zakupy, sprzątam, nastawiam pranie, gotuję obiad, odbieram syna. Najbardziej lubię, gdy we czwórkę siadamy do stołu. Rozmawiamy, śmiejemy się. Jesteśmy rodziną bardzo ruchliwą. Gdy mój plan zdjęciowy pozwala, wyjeżdżamy z miasta, spędzamy czas aktywnie. Bo przecież chodzi o to, aby być razem. Nie wyobrażam sobie, żeby czas po pracy spędzać inaczej niż z dziećmi.