MAGDALENA FIEJDASZ: KINNIE TYLKO NA MALCIE
Przy temperaturze 40 stopni nie miałam ochoty na jedzenie, za to hektolitrami piłam miejscowy napój Kinnie na bazie pomarańczy i ziół. Pyszny, ale niedostępny wtedy w Polsce. Kilka butelek zawinęłam więc w ręcznik, żeby się nie potłukły podczas podróży i zapakowałam do walizki. W domu z nabożną czcią odkapslowałam Kinnie. Pociągnęłam łyk. I to był błąd, bo zamiast zachować w pamięci cudowny smak, poczułam, że piję najzwyklejszą polską oranżadę.

KONRAD SZAŁWINSKI: BRYNDZA TYLKO W TATRACH
Kiedy byłem w Tatrach, moim przysmakiem, oprócz tradycyjnego placka po zbójnicku, jest bryndza, którą się wprost zajadam. Idąc w góry z moją dziewczyną, zawsze braliśmy ze sobą chleb i opakowanie bryndzy. Jedno takie opakowanie przywieźliśmy do domu. Smakowała... paskudnie. Samej w ogóle nie dało się zjeść, była tak słona! Myślałem, że może zepsuła się w podróży, ale nie. W Warszawie zdecydowanie wolę jeść twarożek.

ANITA SZARLIK: WINO GRUZINSKIE TYLKO W GRUZJI
Gruzini są tak gościnni, że od razu zapraszają cię na domową ucztę z noclegiem. Wino z beczki leje się strumieniami. Czerwone, wytrawne, pełne w smaku. Towarzyszą temu toasty trwające do 10 minut! W domu zaprosiłam znajomych na wieczór gruziński i zaserwowałam tamtejsze wino domowe. Wszystkim wykręciło usta – było nie do picia. Butelkowe też nie należało do przednich. Brak gruzińskiej atmosfery sprawił, że cały smak się ulotnił.