Dlaczego pozwalamy, by inni nadużywali naszego czasu i wysiłku? W dużym stopniu wynika to z braku pewności siebie. Spełniamy prośby i oczekiwania innych osób (nawet te wygórowane), bo w cudzych oczach szukamy potwierdzenia własnej wartości. Boimy się, że inni nie będą nas lubić, kochać, szanować, jeżeli w relacji z nami nie odnajdą żadnych korzyści. Staramy się więc dawać z siebie jak najwięcej, by zasłużyć na  miłość, przyjaźń, uznanie.

Szef nakłada na mnie za dużo obowiązków

Znowu spędziłam w biurze 12 godzin – wzdycha 35-letnia Katarzyna pracująca w dziale marketingu. – Tylko ja siedzę po godzinach. Wszyscy inni wyrabiają się z robotą i po ośmiu godzinach zmykają do domów, podczas gdy ja ślęczę po nocy nad analizami i prezentacjami. Do niedawna myślałam, że jestem po prostu źle zorganizowana, ale problem chyba leży gdzie indziej.

Pokazałam, że dużo potrafię

Kiedy byłam nowa w firmie (czyli rok temu), wydawało mi się normalne, że muszę poświęcić więcej czasu na wykonanie pewnych zadań. Chciałam pokazać się z jak najlepszej strony. Zwłaszcza że przyjmując mnie, szef zasugerował, iż nie wyklucza awansu, jeżeli się sprawdzę (bo właśnie przygląda się pracownikom w poszukiwaniu swojego zastępcy). Zależało mi, by awansować, piąć się w górę, więcej zarabiać. Wykonywałam więc swoją pracę najlepiej jak umiałam, udowadniałam na każdym kroku, że jestem dobra. Wyrywałam się też pierwsza, kiedy przełożony zlecał dodatkowe prace. Starałam się pomagać kolegom, po to, by pokazać, że wiem, na czym polega praca zespołowa. Minął jednak jakiś czas, a o podwyżce i nowym stanowisku nic nie słychać. Któregoś dnia zdobyłam się na odwagę i zapytałam szefa, jak mnie ocenia i czy mam jakieś szanse na awans. Stwierdził, że pracuję dobrze, ale to jednak wciąż za mało, by zostać zastępcą kierownika działu. Kiedy dopytywałam, na jakim polu mam się poprawić, zbył mnie ogólnikami. Byłam załamana. Godzinami analizowałam, gdzie popełniłam błąd i co jeszcze mogę zrobić, by spełnić oczekiwania przełożonego. Zaczęłam się bać, że skoro nie jest ze mnie do końca zadowolony, to może będzie chciał mnie zwolnić.

Muszę się potwierdzać

Teraz pracuję jeszcze więcej, czasami nawet w weekendy. Nie tylko dlatego, że boję się utraty pracy. Wszyscy zobaczyli, że jestem sumienna i na dużo mnie stać, stąd więcej ode mnie oczekują. Szef stale podnosi mi poprzeczkę, a koledzy nie krępują się prosić mnie o wyrękę (skoro wcześniej byłam taka chętna do pomocy). Kiedy tylko pojawia się jakiś problem czy dodatkowa robota – wiadomo, do kogo się zwrócić: do ambitnej, pracowitej Kasi. Mam tego dosyć!

Co na to PSYCHOLOG
Mówi Tatiana Ostaszewska-Mosak: Z nową pracą często wiążemy duże nadzieje. Musimy jednak uważać, by nasz apetyt na sukces nie został wykorzystany przez pracodawcę czy współpracowników. Bardzo łatwo jest bowiem manipulować ambitnymi osobami, które pragną piąć się po szczeblach kariery. Wystarczy wspomnieć raz czy drugi, że odpowiednie zaangażowanie zostanie nagrodzone. Zanim więc rzucimy się, by udowadniać swoją wartość, przyjrzyjmy się, jak zorganizowana jest nowa firma. Zobaczmy, kto ile czasu spędza w biurze, co jest szczególnie nagradzane przez szefa itp. Bez takiej wiedzy trudno realnie ocenić swoje szanse na zaistnienie w nowym otoczeniu. Przed pretensjami przełożonego, że za mało angażujemy się w pracę, uchroni nas zakres obowiązków. Podpisując umowę, ustalmy dokładnie, czego się od nas oczekuje. Jeśli na początku zadbamy o własne interesy, podczas późniejszych rozmów z kierownikiem będziemy mieć jasny punkt odniesienia w postaci spisanego dokumentu. Jeśli wypełniamy swoje obowiązki zgodnie z nim, jesteśmy chronieni przez prawo.

Rodzina mną się wyręcza

Fakt, jestem dobrze zorganizowana, energiczna. Słynę z tego, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. W rodzinie wszyscy powtarzają: gdzie diabeł nie może, tam Ankę pośle – opowiada 45-letnia Anna z Pułtuska. – Pewnie dlatego zwracają się do mnie z najmniejszym nawet problemem. Mamie zalało łazienkę? Dzwoni do mnie (choć ma troje dzieci). Siostra lub brat muszą pilnie coś załatwić i nie mają z kim zostawić swoich maluchów? Wiadomo, kto pomoże. Jestem jak pogotowie rodzinne gotowe na każde wezwanie. Ekipa do zadań specjalnych to ja Dom, w którym mieszkam z mężem, właściwie wybudowałam sama. Piotr jest nauczycielem polskiego i zawsze podkreśla, że zna się na słowie, a nie na budowlance. Ja też mam wykształcenie humanistyczne, a jednak musiałam użerać się z robotnikami, wybierać dachówki, okna, parkiet. Nie powiem, lubię takie wyzwania i doskonale się w nich realizuję. Ale i ja mam swoje gorsze momenty, kiedy chciałabym zrzucić z siebie odpowiedzialność za każdą sprawę. Moi bliscy jednak tego nie rozumieją. Ostatnio siostra poprosiła, żebym zorganizowała urodziny jej 2-letniej córeczki. „U ciebie zawsze jest tak miło, pysznie gotujesz. A poza tym wasz dom pomieści więcej osób niż nasze małe mieszkanko” – powiedziała przymilnie. Może i tak, ale przecież Weronika jest jej dzieckiem i to matce powinno zależeć na odpowiednim uczczeniu takiej rocznicy. Łatwiej jednak zrzucić na kogoś odpowiedzialność i nie martwić się, co będzie dalej. Tak właśnie zachowali się zimą członkowie mojej rodziny. Planowaliśmy wyjazd w Bieszczady na Boże Narodzenie i sylwestra. Oni ograniczyli się do stwierdzenia, że fantastycznie byłoby wynająć góralską chatę i tam właśnie wspólnie spędzić święta. A cała organizacja spadła – oczywiście – na mnie.

Zero wdzięczności

Najpierw więc umyli ręce, a potem tylko narzekali. Na miejscu okazało się bowiem, że dom nie odpowiada rodzince, gdyż jest zbyt prosty i surowy, jak się wyraziła siostra. „Za tę cenę mogłaś znaleźć coś lepszego. Następnym razem to ja będę musiała wziąć sprawy w swoje ręce” – skwitowała. Zrobiło mi się bardzo przykro. Chata może i była prosta, ale miała naprawdę niesamowity klimat. Po kilku dniach wszyscy to docenili i piali z zachwytu nad urokiem tego miejsca. Co z tego, skoro najpierw niewdzięcznie skrytykowali mój wybór, a potem nie powiedzieli nawet „dziękuję”.

Co na to PSYCHOLOG
Mówi Tatiana Ostaszewska--Mosak: Niestety, często bywa tak, że im więcej z siebie dajemy, tym mniej dostajemy w zamian. Rodzina szybko przyzwyczaja się do wygodnej sytuacji, w której to my rozwiązujemy wszelkie problemy. Nie ma sensu jednak obrażać się na bliskich, skoro przez lata pozwalaliśmy im nadużywać naszego czasu i energii (a często sami oferowaliśmy się z pomocą). Zmianę tej sytuacji powinniśmy zacząć od siebie. Po pierwsze, przyznajmy się przed sobą, że godzimy się na wykorzystywanie, bo nasze potrzeby są dla nas mniej ważne niż potrzeby innych. Wbrew pozorom takie nazwanie rzeczy po imieniu nie jest łatwe. Jeśli to się nam uda, być może odważymy się na następny krok: wyłączymy na parę dni telefon, zrobimy coś dla siebie. Powinniśmy się tego nauczyć, jeśli chcemy, by inni zauważyli nasze potrzeby. Chcąc zmienić relacje z bliskimi, dajmy im też do zrozumienia, że i my czegoś od nich oczekujemy; poprośmy czasem o coś.

Dziecko wchodzi mi na głowę

Głupio narzekać na własne dziecko, ale Patrycja bywa tak nieznośna, że chwilami trudno z nią wytrzymać – załamuje ręce 45-letnia Basia, urzędniczka. – Odkąd się urodziła, była naszym oczkiem w głowie. Po długich staraniach o dziecko już pożegnaliśmy się z marzeniami o rodzicielstwie, a tu nagle taki cud! Dlatego Pati zawsze miała wszystko, co najlepsze.

Zobacz także:

Nie umiem jej odmówić

Rozpieszczaliśmy ją, i to był nasz błąd. Teraz mamy w domu tyrana! Gdy czegoś córce odmawiamy lub zakazujemy, płacze, obraża się, trzaska drzwiami. Na mężu jej histerie powoli przestają robić wrażenie (postanowił nadrabiać braki wychowawcze i nie ulegać jej kaprysom), ale mnie ona nadal umie podejść. Gdy nie chcę jej czegoś kupić (ostatnio np. koszmarnie drogiego plecaka na kółkach), zaczyna opowiadać ze zbolałą miną: „Mami, wszystkie koleżanki mają wypasione, jeżdżące plecaki. Wiesz, jaki to obciach nosić taki zwykły?”. Czuję się wtedy winna, że moje dziecko jest gorsze, i mięknę. Córka podobnie gra na moich emocjach, gdy chce, bym jej na coś pozwoliła. Kiedy np. nie zgodziłam się, by nocowała u koleżanki, zaczęła mnie szantażować: „Zobaczysz, ucieknę z domu!”. Przez cały dzień nie chciała wyjść z pokoju, nie odzywała się do mnie ani ojca, nie reagowała na pytania. Przestraszyłam się i znów uległam. Niestety, ta mała spryciula umie sprawić, że moje „nie” przestaje być ostateczne. Przekonała się, iż wystarczy trochę popłakać, pokrzyczeć, pogrozić, a dostanie to, czego chce.

Nie pomaga w domu

Mąż zarzuca mi także, że przeze mnie Patrycja ma dwie lewe ręce. Nie umie niczego zrobić w domu, bo we wszystkim ją wyręczam, wszystko podsuwam jej pod nos. „Nawet talerza czy kubka nie włoży do zlewu, tylko zostawia na stole. Po co, skoro przyjdziesz i zrobisz to za nią. A jaki ma bałagan w pokoju! Pewnie liczy, że posprzątasz. Traktuje cię jak służącą!” – złości się na mnie Paweł. Zawsze w takich sytuacjach odpowiadam, że dziewczyna jeszcze w życiu się narobi. Może jednak popełniam błąd? Może powinnam od niej więcej wymagać?

Co na to PSYCHOLOG
Mówi Tatiana Ostaszewska-Mosak: Spełnianie wszystkich zachcianek dziecka wcale go nie uszczęśliwi. Kolejna markowa rzecz czy brak obowiązków nie dadzą mu poczucia bezpieczeństwa i spokoju. To poczucie dadzą mu – paradoksalnie – sztywne ramy i granice, których młody człowiek jednak potrzebuje. Rodzice jak skała stojący na straży pewnych zasad są kimś, do kogo dziecko może się odwołać, gdy czuje się zagubione w świecie. Dlatego nie bójmy się odmawiać córce czy synowi. Nie czujmy się winni, kiedy nakazujemy powrót do domu przed godz. 22. Starajmy się być konsekwentni, pokażmy potomstwu, że nie działają na nas jego „chwyty”. Dziecko nie będzie dyskutować z naszymi decyzjami, jeśli przyzwyczaimy je, że żadne płacze i krzyki nie wpłyną na zmianę naszego stanowiska.

Znajomi traktują mnie jak chłopca na posyłki

Kiedyś myślałam, że ludzie tak się do mnie garną, bo naprawdę mnie lubią – mówi 30-letnia Aleksandra, tłumaczka. – Teraz mam wrażenie, że  dla moich znajomych jestem kimś w rodzaju „przynieś, podaj, pozamiataj”. Wszyscy ciągle czegoś ode mnie chcą. Pożyczają książki, torby podróżne, pieniądze (oczywiście „na wieczne nieoddanie”)… Zrzucają mi na głowę swoje kłopoty, dopraszają się pomocy. Utarło się, że Ola to taki dusza człowiek. Zawsze pomoże, poda rękę i nie chce nic w zamian. Dlaczego jednak ludzie tak bezczelnie wykorzystują moją serdeczność i dobrą wolę? To, że obchodzą mnie cudze problemy, nie znaczy, że jestem frajerką, od której można pożyczyć 300 zł i przez resztę życia udawać, że to był prezent. Najgorszy jest moment, kiedy zaczynam upominać się o swoje. Słyszę wtedy, że jestem małostkowa, fałszywa. Koledzy się obrażają, mówią, jak bardzo zawiedli się na mnie.

Przejrzałam na oczy

Na szczęście trochę zmądrzałam i postanowiłam nie dać się tak wykorzystywać. Kiedy trzeba zorganizować zbiórkę pieniędzy dla kumpla po wypadku czy znaleźć wsparcie prawne dla mobbingowanej przyjaciółki, nigdy nie odmawiam. Ale gdy naszej paczce zachciewa się imprezy i wszystkie oczy zwracają się w moją stronę, mówię wprost, że krucho u mnie z czasem. To jednak zraża ludzi do mnie. Z dużego grona tzw. prawdziwych przyjaciół zostało mi niewielu. Boli mnie to.

Co na to PSYCHOLOG
Mówi Tatiana Ostaszewska-Mosak: Zdrowa przyjaźń polega na wymianie: dawaniu, ale i otrzymywaniu. Jeśli ktoś dzwoni do nas tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebuje, to traktuje nas użytkowo i wcale nie jest naszym przyjacielem. Zanim jednak osądzimy znajomych, przyjrzyjmy się, jak my sami odnosimy się do siebie. Jeżeli myślimy o sobie: „jestem mało ważna/y”, otoczenie odbiera ten sygnał i przyjmuje, że tak właśnie jest. Spróbujmy to zmienić. Następnym razem, kiedy trzeba będzie wybierać między sobą a innymi, postawmy na siebie. A jeśli ktoś się z tego powodu obrazi, machnijmy ręką. Zaakceptujmy fakt, że nie jesteśmy w stanie zadowolić wszystkich. Lepiej mieć jednego prawdziwego przyjaciela niż stado udawanych.

Konsultacja psychologiczna: Tatiana Ostaszewska-Mosak