Ostatnio znajoma narzekała, że kiedy idzie do kina, nie może skupić się na fabule, bo zamiast tego wysyła wpisy na Twittera komentujące film i sprawdza, jak odnieśli się do nich inni. Próbowała z tym skończyć, wyłączać telefon przed seansem, ale wtedy czuła się tak niespokojna, jakby zostawiła w domu kartofle na gazie. Wygląda na to, że twój facet, podobnie jak ona, złapał wirusa FOMO atakującego coraz większą liczbę osób. Spokojnie, nie da się tym zarazić od kichnięcia, chociaż sprawa jest poważna. FOMO, czyli „fear of missing out”, to lęk przed tym, że coś cię ominie. Że gdy będziesz czymś zajęty, pojawi się jakiś arcyciekawy wpis na Facebooku, który zniknie, nim go zauważysz. Że przyjdzie pilny mail, na który trzeba będzie natychmiast zareagować, w przeciwnym wypadku sprawa może stać się nieaktualna.

Człowiek dotknięty tym syndromem żyje w ciągłym przeświadczeniu, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej. Że coś szalenie ważnego przechodzi mu koło nosa. Jak w starym przysłowiu: „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”, tylko podniesionym do potęgi. Dlatego non stop sprawdza, co dzieje się w równoległych rzeczywistościach. Żyjemy w czasach bycia online, czasach niecierpiących zwłoki. Świat zmienia się kilka razy szybciej, niż jesteśmy w stanie za nim nadążyć. Rano trotyl jeszcze był, po południu okazuje się, że trotylu już nie ma. Wczoraj matka Madzi była gwiazdą tabloidów fotografowaną w bikini na koniku, dziś te same gazety podają, że się ukrywa i trzeba ją aresztować. Ledwo co przeżyliśmy chwile wstydu, gdy Stadion Narodowy zmienił się w Basen Narodowy, a już kilka minut później w sieci pojawiają się setki memów wyśmiewających tę sytuację.

Na jednej stronie internauci skrzykują się, by protestować przeciwko żywności GMO, na innej przekonują nas, że to wręcz zbawienie dla ludzkości. Nieustający informacyjny hałas. Zauważyłaś, o ile dłuższy wydaje się dzień spędzony w leśnej chacie na Mazurach, bez zasięgu niż w nafaszerowanym komputerami i telefonami biurze, gdzie zanim zdążysz się obejrzeć i wypić trzecią kawę, już wybija osiemnasta? Paradoksalnie, człowiek żyjący w tej nienormalnie przyspieszonej, trującej codzienności najpierw się przyzwyczaja, a potem – uzależnia. Jak od nikotyny czy alkoholu. Wie, że to go niszczy, ale nie potrafi bez tego żyć. Spokój wzbudza w nim niepokój. Do tego wszystkiego, jak pokazują badania, regularnie spada globalna liczba połączeń telefonicznych, skraca się przeciętny czas ich trwania (aktualnie to ok. 1,5 minuty, pięć lat temu – dwa razy tyle). Konwersacja umiera. Wyrastamy na generację tekstujących, czatujących, wyrażających uczucia za pomocą emotikonów, konsumujących świat w formie memów oraz krótkich newsów. Rozwiązanie? Wyjąć wtyczkę z gniazdka. Innego nie znam.